– Chciałabym zacząć jak najszybciej. – Pragnęła wreszcie zakończyć ten etap swojego życia. Musiała zamknąć przeszłość, aby móc zwrócić się ku przyszłości. Miała nadzieję, że w tej przyszłości będzie miejsce dla Blake’a.
– Myślę, że powinienem teraz odwieźć cię do Łabędziego Domu. Zadzwonię później do Becky i postaram się o kopię twojej teczki. – Blake pochylił się i zebrał papiery. – Zatrzymam to na razie. Może najlepiej byłoby, gdybyś nie wspominała o tym nikomu ani słowem, dopóki nie będziemy pewni.
– Ale myślałam…
Położył papiery na biurku. Przyciągnął do siebie Casey.
– Ciii… – Pogładził jej kark i nadal trzymał ją w ramionach. Mogłoby to trwać wiecznie, pomyślała, wtulając twarz w jego bark. Wciągnęła świeży, balsamiczny zapach jego wody po goleniu i po prostu cieszyła się chwilą. Głęboko zaczerpnęła powietrza, gdy Blake lekko pocałował ją w czubek głowy.
Łagodnie odsunął ją od siebie i wędrował spojrzeniem ciemnobrązowych oczu po jej twarzy. Jej serce zaczęto walić jak młotem, ale nie było to nagłe szaleńcze pulsowanie, charakterystyczne dla ataku paniki. Czuła, że się rumieni.
– Lepiej zabierz mnie do domu. – Wyślizgnęła się z jego objęć i przez chwilę odczuwała przytłaczającą pustkę. Objęła się ramionami, aby zatrzymać ciepło, które pozostało po bliskości Blake’a.
Wsunął ręce do kieszeni.
– Przepraszam. Zachowałem się niewłaściwie.
– Potrzebuję trochę czasu, Blake. Nie przepraszaj. Pochlebia mi to, że chcesz być ze mną.
– Wierz mi, Casey, przytulanie cię nie było jedyną rzeczą, o której myślałem. Przyjdzie na to czas. Nie jestem uczniakiem. Czy w pakunkach, które rzuciłaś na werandzie, jest coś, co mogłabyś włożyć, czy też musisz coś pożyczyć?
Casey uświadomiła sobie, że nadal jest w papierowym fartuchu.
– W jednym z tych pudełek mam sukienkę. Gdybyś zechciał mija przynieść…
Blake uśmiechnął się i poruszył brwiami, doskonale naśladując Graucho Marxa.
– Nie wiadomo, co pomyślałyby dystyngowane damy ze Sweetwater, gdyby zobaczyły, że stoisz na mojej werandzie w papierowym fartuchu. – Poszedł po pakunki i po powrocie rzucił je na kanapę.
Komizm tej sytuacji zauważyli oboje w tym samym momencie. Zgięli się wpół ze śmiechu, po czym przysiedli na wypchanych poduszkach kanapy. Blake patrzył, jak Casey otwiera pakunki.
– Ciekaw jestem, jak Brenda by…
– …oceniła ten strój? – Rzuciła okiem na papierowy fartuch. – Klub Zamężnych Kobiet nie przyznałby za to punktów. – Dostała następnego napadu śmiechu. Blake zarykiwał się, gdy wyobrazili sobie sztywną i pruderyjną Królową Lodu ubraną w papierowy fartuch.
W końcu Casey wydobyła z pudełka sukienkę z nadrukowanymi irysami.
– Możesz się przebrać tutaj, jeśli chcesz. Muszę coś przynieść z gabinetu. Zaraz wrócę.
Dzięki Blake’owi odprężyła się i na parę chwil zapomniała o swoich problemach. Za to miała nowy temat do przemyśleń – ich przyszły związek.
* * *
Robert Bentley wyciągnął nakrochmaloną płócienną chusteczkę z kieszeni na piersi i otarł kropelki potu z czoła. Był blisko, ale nie dość blisko.
Do cholery z nią!
Tego nie było w jego planach.
Przygotowywał się do tego dnia od dziesięciu lat. Teraz, kiedy w końcu nadszedł, nie zamierzał pozwolić jakiejś stukniętej suce wszystkiego spieprzyć.
Przez dwadzieścia lat jego rozkład dnia nie zmienił się ani odrobinę. Nie zmieniły się też jego plany. Pół godziny na bieżni w siłowni, godzina podnoszenia ciężarów i zdrowa dieta dawały mu pewność, że nie wygląda na swoje pięćdziesiąt lat.
Nadal prowadził podupadającą agencję nieruchomości, tak jak to robił za życia ojca, kiedy jeszcze była kwitnącym interesem. Biedny sukinsyn. Gdyby wiedział, co się stało z firmą, nad której stworzeniem tak ciężko pracował, opadłby do poziomu morza w tym bagnie, gdzie został pochowany.
I Norma, jego żona. Boże, co za żałosna kobieta. Fultonowie byli kiedyś jedną z najzamożniejszych rodzin w Sweetwater i potrafili wymienić swoich przodków aż do skały w Plymouth. Robert zainteresował się Normą zaraz po szkole średniej. Kiedy się pobrali, jej ojciec nie całkiem zaakceptował go w rodzinie. Wpatrywał się w niego znad tego swojego długiego nosa patrycjusza tak, jakby Robert był niewiele więcej wart niż kupa końskiego łajna.
W tamtych czasach Robert pragnął czegoś więcej niż tylko prowadzenia agencji nieruchomości ojca. Chciał potęgi, która towarzyszyła majątkowi z tradycją. Już sama wiedza o tym, jak niewiele brakuje, aby właśnie teraz osiągnął cel, który stał się realny dopiero po wielu latach, dawała mu niewiarygodną energię. Nawet jej moc uwodzenia nie była w stanie stłumić tej energii. Chciał, żeby poważali go wszyscy obywatele Sweetwater. Żeby kobiety padały mu do stóp, co zresztą i tak się działo. Zaliczył ich tyle w Sweetwater, że czasami trudno mu było sobie przypomnieć, z kim spał. Norma na pewno, do diabła, nie lubiła seksu. Zaraz na początku, po ślubie, Robert starał się być wobec niej cierpliwy, mówiąc sobie, że była naiwną młodą dziewicą. Minęło trzydzieści lat, a ta zasuszona suka nadal nie była w stanie osiągnąć orgazmu. A przynajmniej on nic o tym nie wiedział. Często zastanawiał się, czy ona wie, co traci. Biedna Norma.
Była też ta druga suka. Kręciła przed nim tyłkiem już w szkole średniej. Wtedy była tylko białą biedaczką. W tamtych czasach myślał głównie o dolarach, a nie o dupach. Wiedział jednak, że byłaby ostra. Miała cycki, które wydawały się przeciwstawiać grawitacji, i najseksowniejsze nogi, jakie widział. Jedynie z powodu towarzyskich ograniczeń powstrzymywał się od zaorania pola tej dziwki.
Kiedy Reed Edwards się z nią ożenił, Robert w głębi ducha uważał go za największego szczęściarza w Sweetwater. Przynajmniej miał w domu zapewnione jakieś pieprzenie. Nie musiał udawać, że rozumie żonę, która boi się seksu. Tyle wiedział, bo niedługo po ich ślubie Eve zaszła w ciążę. Pamiętał dzień, w którym przyszła do jego gabinetu. Krótko przedtem urodziła swoją świrniętą córkę.
Był sam, zajmował się jakąś papierkową robotą. W pewnym momencie usłyszał, że otworzyły się drzwi gabinetu. Podniósł głowę, myśląc, że to Norma, która przyszła pogderać zgodnie ze swoim codziennym zwyczajem. Kiedy zobaczył Eve, od razu wiedział, że jego fantazje wkrótce staną się rzeczywistością.
Miała na sobie krótką dżinsową spódniczkę i ciasny różowy podkoszulek, jej długie blond włosy łaskotały jędrny tyłek. Jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy podeszła do oszklonych drzwi i przekręciła klucz w zamku. W tym momencie instynkt wziął górę. Opuścił story, odwrócił się i pokazał gestem, żeby poszła za nim.
Pamiętał, że jej głos był ochrypły i kuszący.
– Nie zapytasz mnie, czy czegoś potrzebuję? Myślałam, że właśnie tak zachowują się ludzie od handlu nieruchomościami. Świadczą usługi. – Urwała. Powietrze iskrzyło. Poczuł, jak twardnieje mu członek. Tym razem nie pomyślał o Normie.
– Cóż, pani Edwards, rzeczywiście świadczę usługi. Sprzedaję domy, wynajmuję biura, kiedy jest dostępna wolna powierzchnia. Czy jest tu pani po to, żeby mi powiedzieć, że ma pani coś do sprzedania?
Eve, wyraźnie ufna w swoje seksualne umiejętności, obeszła jego biurko i przejechała pomalowanym na różowo paznokciem po klamrze jego paska.
Wciągnął powietrze i prawie zapomniał je wypuścić.
Читать дальше