Drewniane podłogi wciąż jeszcze błyszczały po cotygodniowym froterowaniu. Na biurku ojca, teraz jego biurku, leżało kilka kart pacjentów, terminarz wizyt, stał także stary budzik jego dziadka. Ściany były pomalowane na kojący kremowy kolor. Na jednej z nich wisiały zdjęcia odebranych tu niemowląt. Niektóre z tych osób nadal żyły, inne już nie. Na przeciwległej ścianie wisiała jego apteczka. Stał na niej archaiczny drewniany moździerz z tłuczkiem, a także stare słoiki z wypalonymi dziwnymi symbolami. Jaskrawoczerwone geranie kwitły w skrzynce na parapecie na zewnątrz. Blake nigdy nie zadał sobie trudu zasłonięcia okna; podobał mu się widok. Zarówno młodzi, jak i starzy pacjenci dobrze się tu czuli. Pokój badań był utrzymany w tym samym stylu. Żaden sterylny chrom nie odpowiadał jemu ani jego ojcu. Woleli staroświeckie, przytulne wnętrza. Pacjenci zresztą też.
Odnalazł teczkę, której szukał, i po raz ostatni przeczytał jej zawartość. Musiał się upewnić, że poprawnie zinterpretował podejrzenia ojca.
Casey już dość się nacierpiała. Blake nie miał pojęcia, czego może się spodziewać, kiedy udostępni jej te stare notatki. W każdym razie będzie przy niej, gdyby go potrzebowała. Pragnął ją chronić.
Może sprawiły to jej oczy. Nie mógł zapomnieć, jak popatrzyła na niego przed Big Al’s. Zielone jak nefryt, ze złotymi plamkami. Zawładnęła jego sercem, kiedy odwzajemniła spojrzenie. Chciał ją wtedy pocieszyć, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł, bo nie wiedział, czy kiedykolwiek wszystko będzie dobrze.
Zerknął na zegarek. Czwarta piętnaście. Casey się spóźniała. Chyba naprawdę poszła przeprosić Brendę. Niedobrze, bo kiedy Casey wróci pamięć, przypomni sobie, jak podła jest Brenda.
* * *
Casey już miała wejść do budynku sądu i poszukać Brendy, żeby ją przeprosić, gdy zmieniła zdanie. Jej uwagę przyciągnęła wystawa u Haygooda i postanowiła machnąć ręką na poprzedni incydent i zrobić zakupy. Po niedługiej chwili należała do niej sukienka z nadrukowanymi irysami, a także odpowiednie kolczyki oraz sandały. Wiedziała, że jej matka nie miałaby nic przeciwko temu; prawdopodobnie by to pochwaliła, skoro sama, według Flory, była uzależniona od czynności kupowania, a mimo to z wielką niechęcią poprosiła ekspedientkę, żeby przesiała rachunek Eve. Do czasu znalezienia pracy nie miała wyboru. Odda jej te pieniądze. Niesympatyczna ekspedientka, która wczoraj źle ją potraktowała, chyba miała dzisiaj wolne. Starsza sprzedawczyni nie była nadmiernie przyjazna, ale nie zachowywała się niegrzecznie. Tego właśnie Casey potrzebowała, czegoś tak prostego, jak zakupy. Pragnęła przestać myśleć o budzącym lęk spotkaniu z Blakiem. Co takiego zawierała jej karta zdrowia, co mogłoby pomóc odkryć tajemnice przeszłości?
Zegar na budynku sądu wydzwonił kwadrans po pełnej godzinie, gdy Casey stała na rogu Sweet Way i Main Street. Była spóźniona. Przekładała pakunki, starając się, aby jedno ramię nie było bardziej obciążone niż drugie.
Ledwie postawiła stopę na asfalcie, czarny sportowy samochód o opływowym kształcie minął ją z rykiem silnika. Pęd był tak silny, że upadła na chodnik. Skuliła się, gdy ramionami uderzyła o płytki. Nie miała szansy zapamiętać numeru rejestracyjnego ani marki samochodu czy zauważyć, kto znajdował się w środku. Pakunki z zakupami, którymi tak się cieszyła, wbiły się ostrymi kantami w jej ciało.
Zdołała unieść się do pozycji siedzącej. Po drugiej stronie ulicy starsza ekspedientka od Haygooda stała pod markizą, obojętnie obserwując sytuację. Młoda dziewczyna przejechała obok na rowerze, a jej długie warkocze tylko zafurkotały w powietrzu. Szybkie spojrzenie przez ulicę powiedziało Casey, że Brenda właśnie wraca z lunchu. Przez chwilę myślała, że doznała urazu głowy. Czy obywatele Sweetwater mieli zamiar jedynie stać i patrzeć?
Otrzepała żwir z pleców i kolan. Jej ubranie było w opłakanym stanie. Zebrała zakupy z chodnika, ułożyła pudełka jedno na drugim przed sobą i obejrzała swoje obrażenia. Spostrzegła tylko kilka zadrapań. Widząc, że ma jeden but, rozejrzała się za drugim, ale nie mogła go znaleźć.
Chwyciła pakunki i przecięła Main Street. Słowo „wściekłość” nawet w przybliżeniu nie oddawało tego, co czuła.
Nie mogła uwierzyć, że nikt nie pośpieszył jej z pomocą. Mogłaby leżeć na chodniku i wykrwawić się na śmierć, tak mało troski okazali jej obywatele Sweetwater.
Sportowy samochód… Rozejrzała się po Main Street. Nie było po nim śladu. Zniknął. Starsza sprzedawczyni wycofała się do sklepu. Młodej rowerzystki nie było w pobliżu. Scena jak ze „Strefy zmroku”.
Zdecydowanie coś było nie tak.
Kuśtykała, szukając gabinetu. Blake wskazał go jej, kiedy szli do Big Al’s. Czy naprawdę minęły tylko dwie godziny, od czasu gdy zostawił ją samą? Tylko dwie godziny, odkąd jej serce zabiło szybciej, gdy zajrzał jej w oczy? Poczuła do niego sympatię i wiedziała, że jest to wzajemne.
Dostrzegła wreszcie ten dość stary dom z zielonymi okiennicami i werandą, a potem zobaczyła wywieszkę informującą, że doktor Blake Hunter jest w swoim gabinecie.
Ledwie udało się jej wejść po schodach, nie gubiąc pakunków. Rzuciła je na wiklinowy bujany fotel stojący na werandzie i zastukała mosiężną kołatką.
Blake otworzył drzwi.
– Mój Boże! Co ci się stało? – zapytał, wciągając ją do środka.
Miała nogi jak z waty, gdy prowadził ją w głąb domu. Nie zdążyła się nawet rozejrzeć, bo zanim się spostrzegła, Blake wziął ją na ręce i prawie pobiegł w dół po schodach do gabinetu.
Delikatnie położył ją na stole do badań. Jej oczy wybrały ten moment, żeby wypełnić się łzami. Nic nie mogła na to poradzić.
Blake uścisnął ją ze współczuciem i odgarnął sklejone potem kosmyki jej włosów za uszy.
– Ciii. Wszystko w porządku. Spróbuj się odprężyć. – Pocierał jej plecy uspokajającymi, okrężnymi ruchami. Casey poczuła, że rozluźnia się pod tym dotykiem.
Wahając się, czy opuścić bezpieczny azyl męskich ramion, Casey obawiała się, że Blake zapewne uzna ją za idiotkę. Głaskał ją, jakby była dzieckiem. Odsunęła się i otarła łzy.
– Przepraszam. Rzadko płaczę. – Zaśmiała się. – A przynajmniej nigdy tego nie robiłam w szpitalu. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny to inna sprawa. – Pociągnęła nosem i wzięłia podsuniętą przez Blake’a chusteczkę higieniczną.
Opierając się o stół do badań, skrzyżował ramiona na piersi i czekał.
– Co się stało? – spytał.
– Jestem pewna, że to był wypadek. Poszłam do Haygooda. Postanowiłam nie przepraszać Brendy. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Zamiast tego zrobiłam zakupy.
– To nic nadzwyczajnego, kobiety lubią robić zakupy. Nie sądzę, żeby ceny u Haygooda były tak straszne, że się popłakałaś. – Blake uśmiechnął się szeroko.
Odpowiedziała uśmiechem.
– Nie miałabym z czym ich porównać. Jeśli chodzi o to, co zaszło, to wszystko stało się tak szybko, że nie jestem pewna, czy przypadkiem nie wyobraziłam tego sobie.
– Jeśli twoje obrażenia są urojone, to znakomicie się spisałaś. Może mógłbym zatrudnić cię, żebyś za pomocą wyobraźni usunęła dolegliwości niektórych moich pacjentów? No więc, czy zechcesz mi powiedzieć, skąd się wzięły zadrapania i siniaki? Wiem, że Laura potrafi być starą jędzą, kiedy ma na to ochotę, ale wątpię, by posunęła się tak daleko.
Nagle okropne przeżycie nie wydawało się Casey aż tak przerażające.
Читать дальше