Leopold Tyrmand - Zły
Здесь есть возможность читать онлайн «Leopold Tyrmand - Zły» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Криминальный детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zły
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zły: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zły»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zły — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zły», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Do Halskiego podszedł młody sierżant milicji o twardej, nie ogolonej twarzy, w narzuconym na plecy szaroniebieskim waciaku, i dziennikarz. Dziennikarz był mocno zbudowany, zagięte w dół rondo modnego kapelusza wisiało mu nad czołem. Powiedział:
— No i co?
— To samo — rzekł Halski.
— Co. To samo? — spytał sierżant.
— Niezwykle silne uderzenie w szczękę, tak zwany upper-cut w języku pięściarskim, cios podbródkowy. W dodatku wzmocniony czymś metalowym, małym kastetem albo dużym pierścionkiem. Oczywiście, poszarpane żyły w pobliżu tętnicy szyjnej i przełyku, okolica bardzo delikatna, ukrwiona, stąd bardzo obfity krwotok. Ale nic groźnego; w gruncie rzeczy kość cała, przełyk nie uszkodzony.
— A więc to samo? — spytał raz jeszcze dziennikarz.
— Bez wątpienia — rzekł Halski. — Co pan na to?
— Nic nie rozumiem — obruszył się sierżant. — O czym panowie mówią?
— Zaraz — rzekł dziennikarz, nie zwracając uwagi na sierżanta. — Zaraz, niech pan pomyśli..
— Panie — przerwał sierżant. — Kto pan w ogóle jest?
— Oto moja legitymacja — podał mu dziennikarz. — Panie doktorze, to wtedy.
— Redaktor Edwin Kolanko — czytał sierżant. — Kierownik działu miejskiego „Expressu Wieczornego”. — ze służbowego nawyku spojrzał na fotografię, po czym przeniósł wzrok na żywą osobę. Ta sama męska, energiczna twarz, jasne oczy i jakiś cień pobłażliwej ironii w kąciku ust, co mogło znamionować dobroć, trochę nieprzewidzianego niedołęstwa lub nieco bierny sceptycyzm.
— Oczywiście. I to jest najbardziej zdumiewające — doktor zapalił papierosa.
— A więc takie samo uderzenie, taka sama rana? — dziennikarz spojrzał na rannego. „Skądś znam tę twarz.” — pomyślał.
— Należy stąd wnosić, że facet ma świetną znajomość boksu i coś twardego w ręku. Czyż nie?
— Halski uśmiechnął się z lekką drwiną.
— Jaki facet? Co za facet? Więc to, że biła za każdym razem ta sama ręka, przyjmuje pan jako pewnik? — dziennikarz szukał po kieszeniach. Wyciągnął mentolowe, poczęstował sierżanta i wetknął papierosa w usta rannego. — Chyba mu nie zaszkodzi? To te zdrowotne. — rzekł do Halskiego. Lekarz skinął przyzwalająco i przytknął zapałkę. Ranny zaciągnął się chciwie.
— Tak jest — powiedział Halski.
— Idźmy dalej. Twierdzi pan, że ranę powoduje rodzaj kastetu, a może pierścionek. Skoro wiemy, że pierścionki nosi się na lewym ręku. — tedy biorąc pod uwagę siłę ciosu — uśmiechnął się Halski — dojdziemy do wniosku, że facet jest albo mańkutem, albo żonatym, czyli noszącym pierścionek na prawej dłoni. Kochany redaktorze, nie tędy droga. Wydaje mi się, że metoda indukcyjna w stylu niezapomnianego Sherlocka Holmesa na nic tu się nie przyda. To jest warszawska sprawa, jak sądzę: tu należy szukać wyjaśnień w problemach i tradycjach naszego miasta, w jego nastrojach i kolorycie. Stara, klasyczna, detektywna szkoła zawodzi w takich wypadkach, gubi się w jaskrawościach warszawskich sytuacji i warszawskich temperamentów.
— O czym panowie mówią, jak pragnę zdrowia? — zdenerwował się na dobre sierżant. Oczy rannego biegały niespokojnie, z najwyższą uwagą.
— Bardzo obywatela kapitana przepraszam — odezwał się jakiś głos. Halski, dziennikarz i sierżant odwrócili się. Przy barierze, przecinającej pokój na dwie części, stało trzech mężczyzn, obok siedziała na krześle dziewczyna. Kilku milicjantów tkwiło pod ścianami. — Niech obywatel kapitan zechce mnie zwolnić — mówił do sierżanta jeden z mężczyzn, krępy, w palcie z wąziutkim, futrzanym kołnierzem, z teczką pod pachą. Sierżant przeszedł na drugą stronę bariery i przybrał postawę urzędową. — Zaraz sporządzę protokół — powiedział, siadając za biurkiem. — Obywatelu doktorze — zwrócił się do Halskiego — czy poszkodowany może zeznawać? — Oczywiście — rzekł Halski. — No, wstań pan — ujął rannego delikatnie, lecz stanowczo za ramię. — Nic już panu nie jest, prawda? — Jaki tam poszkodowany? — mruknął głośno stary człowiek z siwym wąsem, w maciejówce, stojący przy barierze.
Ranny dźwignął się, usiadł, podtrzymywany przez pielęgniarkę, niepewnie wstał. Był wysoki i silny, miał na sobie tanią, zmiętą, granatową dwu — rzędówkę, pod nią brudny, zielony pulower pod szyję, z wyłożonymi rogami kołnierzyka niemiłosiernie brudnej, ongiś niebieskiej koszuli. Wyglądał najwyżej na dwadzieścia lat. Pochylił się ku zabłoconemu butowi z tandetnej namiastki zamszu, z przesadnym rantem na nosku, zawiązał sznurowadło. „Skąd ja znam tę twarz? — pomyślał znów dziennikarz. — Gdzie mi mignęła? Ma ładne zielone oczy, ale jakieś krzywe, złe. Ile takich twarzy przesuwa się codziennie przez dworce podmiejskie, domy towarowe, czwartorzędne jadłodajnie.” — Pozwolicie, obywatelu sierżancie — rzekł dziennikarz — że zostaniemy z doktorem przy przesłuchaniu? — Proszę bardzo — rzekł sierżant, ale nie sprawiał wrażenia zbytnio zadowolonego.
— Ja nic nie widziałem — mówił po podaniu nazwiska i adresu krępy z kołnierzem, na który nie starczyło futra — ja mam żonę i dzieci i jestem strasznie zmęczony. Wie pan, obywatelu sierżancie, cały dzień w biurze. Stałem w kolejce do autobusu, ci państwo zaczęli się kłócić, podszedłem bliżej. A potem się wszystko jakoś skłębiło, ten deszcz ze śniegiem, prosto w oczy. i już ten pan leżał na ziemi. Zdaje się, że go ktoś kopnął jeszcze kilka razy, ale kto, to nie wiem, nie widziałem. — Możecie iść do domu, obywatelu — rzekł sierżant, pisząc szybko. — Następny. Kto następny?
— To było olśniewające — zaczął młody człowiek w okularach, zbliżając się do bariery. — Nazywam się Marczak Anatol, jestem studentem Politechniki, mieszkam na Żoliborzu. Stałem w kolejce do autobusu. Widziałem, jak ta pani została zaczepiona w ordynarny sposób przez trzech drabów. Wyglądali na pijanych, jednym z nich jest ten oto, dwaj uciekli. Gdy ten przeszedł do rękoczynów, nagle w sam środek ktoś wskoczył, jakiś cień, nieuchwytny, nieokreślony — wszystko skotłowało się błyskawicznie i po chwili ten drab leżał na bruku, a drugi klęczał na ziemi, trzymając się oburącz, o tak. za głowę. Ciosów nie zdołałem zauważyć, wszystko stało się tak nagle, wydaje mi się tylko, że ów cień był niewysokiego wzrostu i zanim rozpłynął się w ciemnościach, kopnął jeszcze kilka razy leżącego w głowę i w brzuch. Wtedy podniósł się straszny krzyk. To wszystko. Olśniewające, czyż nie? Z takimi nie można inaczej. — Dziękuję — powiedział sierżant — jest pan wolny. — Proszę pani — zwrócił się młodzieniec w okularach do Marty — proszę sobie zapisać moje nazwisko. Jestem zawsze gotów świadczyć na pani rzecz w sądzie. Marczak Anatol, Kozietulskiego cztery. Trzeba raz na zawsze skończyć z tym łobuzerstwem.
Do bariery podszedł stary człowiek w maciejówce. Była to wspaniała maciejówka, czyściutka, ciemnoniebieska, z małym, lśniącym lakierem daszkiem. Ta maciejówka doskonale pasowała do rumianej, usianej drobniutkimi żyłkami krwistości twarzy z siwym, sumiastym wąsem. Starzec trzymał się prosto, laską, którą miał w ręku, raczej wymachiwał, niż się podpierał.
— Nazwisko i imię? — spytał sierżant.
— Kalodont Juliusz.
— Jak?
Dziennikarz, Halski i sierżant jak na komendę spojrzeli na starca.
— Przecież mówię: Juliusz Kalodont.
— Obywatelu. — twarz sierżanta złagodniała w zmaganiu z rozbawieniem. Zaraz jednak spoważniała aż do opryskliwości. — Nie żartujecie chyba z tym?… — uczynił gest, jakby sobie czyścił zęby.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zły»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zły» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zły» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.