Nasz cud techniki zaopatrzony jest w dwie maszyny parowe, dwa potężne koła na burtach i gigantyczną śrubę na rufie. Sześć sięgających nieba masztów dźwiga kompletny zestaw żagli, a maksymalna moc maszyn nadaje statkowi prędkość 16 węzłów! Przy jego budowie zastosowano najnowsze rozwiązania konstrukcyjne: podwójne stalowe poszycie, które uratuje statek nawet w razie zderzenia ze skałą; specjalne kile boczne, zmniejszające kołysanie; pełne oświetlenie elektryczne; wodoszczelne grodzie; wielkie chłodnice dla wykorzystanej już pary - i tak dalej, wszystkiego nie sposób wymienić. Całe wielowiekowe doświadczenie odkrywczego i niestrudzonego ludzkiego umysłu zbiegło się w tym dumnym statku, nieustraszenie prującym morskie fale. Wczoraj, zgodnie ze swoim starym zwyczajem, otworzyłem Pismo Święte na przypadkowej stronie i przeżyłem wstrząs - mój wzrok padł na wersy o Lewiatanie, groźnym morskim potworze z Księgi Hioba. Zadrżałem, zrozumiawszy nagle, że mowa w nich bynajmniej nie o wężu morskim, jak dawniej sądzono, ani o kaszalocie, jak utrzymują współcześni racjonaliści - o nie, w Biblii wyraźnie mówi się
O tym „Lewiatanie”, który postanowił przenieść mnie z ciemności i strachu do szczęścia i światła. Niech Pani sama osądzi: „Uczyni, że będzie wrzała głębokość morza jako garniec, i uczyni, jako gdy maści kipią. Za nim świecić będzie ścieżka, będzie mu się zdała głębokość jako osiwiała. Nie masz na ziemi mocy, która by się mu przyrównać mogła, który uczynion jest, aby się nikogo nie bał. Wszystko wysokie widzi, on jest królem nad wszemi synami pychy”.
Kocioł parowy, kipiące maści - mazut, świecąca ścieżka - kilwater. To przecież oczywiste!
Ogarnęło mnie przerażenie, moja droga Emily. W tych wersach zawarte jest jakieś groźne ostrzeżenie - skierowane albo do mnie osobiście, albo do pasażerów „Lewiatana”, albo do całej ludzkości. Przecież pycha z punktu widzenia Biblii jest naganna.
I jeśli Człowiek ze swoimi mechanicznymi zabawkami „wszystko wysokie widzi”, czy nie grozi to jakąś katastrofą? Czy nie nazbyt pysznimy się swoim bystrym umysłem i sprawnymi rękami? Dokąd niesie nas wszystkich książę pychy? Co nas czeka?
I otworzyłem Pismo, żeby się pomodlić, pierwszy raz od dawien dawna. I przeczytałem: „I zostawią obcym majętności swoje, a groby ich domami ich na wieki. Przybytkami ich od narodu do narodu, nazywali imiona swe w ziemiach swoich. A człowiek, gdy we czci był, nie rozumiał: przyrównany jest bydlętom bezrozumnym i stał się im podobny. Ta droga ich pogorszenie im”.
Kiedy jednak w przystępie mistycznej trwogi drżącą ręką otworzyłem Biblię po raz trzeci, mój rozpalony wzrok padł na miejsce w Księdze Liczb, gdzie z nużącą buchalteryjną dokładnością wymienia się ofiary składane przez poszczególne rody Izraela. Uspokoiłem się więc, zadzwoniłem srebrnym dzwonkiem i kazałem stewardowi podać gorącą czekoladę.
Luksus panujący w części statku wydzielonej dla przyzwoitego towarzystwa przechodzi wszelkie pojęcie. Pod tym względem „Lewiatan” z całą pewnością nie ma sobie równych. Minęły czasy, kiedy podróżujący do Indii czy Chin tłoczyli się w ciasnych, ciemnych komórkach, siedząc sobie na głowach. Wiesz, moja najdroższa żono, na jak silną cierpię klaustrofobię - ale na „Lewiatanie” czuję się jak na przestronnym brzegu Tamizy. Jest tu wszystko, co potrzebne do zabicia nudy: sala balowa, sala koncertowa, w której odbywają się koncerty muzyki klasycznej, niezła biblioteka. Kajuta pierwszej klasy wyposażeniem nie ustępuje pokojowi w najlepszym londyńskim hotelu. Takich kajut jest na statku sto. Do tego 250 kajut drugiej klasy obliczonych na 600 pasażerów (nie zaglądałem tam, nie znoszę patrzeć na nędzę) i obszerne grodzie towarowe pod pokładem. Ponad 200 osób służby, nie licząc marynarzy i oficerów - stewardzi, kucharze, lokaje, muzycy, pokojówki. Wcale nie żałuję, niech Pani sobie wyobrazi, że nie zabrałem ze sobą Jeremy’ego. Darmozjad wiecznie pchał nos w nie swoje sprawy, a tu punktualnie o jedenastej przychodzi pokojówka, sprząta i wypełnia wszelkie moje polecenia. Dobrze i praktycznie pomyślane. Można też w każdej chwili zadzwonić po lokaja, który pomoże się ubrać, ale uważam, że to zbędne - ubieram się i rozbieram sam. Pod moją nieobecność służbę obowiązuje surowy zakaz wchodzenia do kajuty; wychodząc, przyczepiam do drzwi włos. Boję się szpiegów. Uwierz mi, kochana Emily, to nie statek, lecz prawdziwe miasto, i pełno w nim wszelkiej hołoty.
Dane o statku zaczerpnąłem głównie z wypowiedzi oficera Regnier, wielkiego patrioty lokalnego. Nie jest to człowiek sympatyczny, mam w stosunku do niego poważne podejrzenia. Ze wszystkich sił udaje dżentelmena, ale nie ze mną takie sztuczki - każdego kundla wyczuję na odległość. Pragnąc wywrzeć dobre wrażenie, zaprosił mnie do swojej kajuty. Zajrzałem - nie tyle z ciekawości, ile żeby ocenić, jakie niebezpieczeństwo może przedstawiać ten plebejusz (nt. jego powierzchowności patrz mój list z 20 marca). Mizerię wystroju podkreśla pretensja do dobrego smaku (chińskie wazy, indyjskie fajki wodne, paskudny marynistyczny landszafcik na ścianie etc.). Na biurku między mapami i przyrządami nawigacyjnymi portret kobiety w czerni. Podpis po francusku: „Siedmiu stóp pod kilem, najdroższy! Francoise B.”. Zapytałem, czy to czasem nie żona. Okazało się - matka. Wzruszające, ale niczego przecież nie dowodzi. Nadal zamierzam co trzy godziny osobiście kontrolować kurs statku, chociaż muszę w tym celu dwukrotnie wstawać każdej nocy. Dopóki płyniemy Kanałem Sueskim, wydaje się to zbędne, nie chcę jednak odzwyczajać się od sekstansu.
Czasu mam aż za dużo, więc kiedy nie piszę listów, pilnie śledzę targowisko próżności otaczające mnie ze wszystkich stron. W całej tej galerii ludzkich typów zdarzają się przeciekawe osobniki. O niektórych już pisałem; wczoraj zaś w naszym salonie pojawiła się nowa twarz. Proszę sobie tylko wyobrazić - Rosjanin! Niejaki Erast Fandorin. Zna Pani, Emily, mój stosunek do Rosji, tej ohydnej narośli przesłaniającej pół Europy i trzecią część Azji. Rosja grozi rozprzestrzenieniem swojej parodiującej chrześcijaństwo religii oraz swoich barbarzyńskich obyczajów na cały świat i Albion stanowi jedyną przeszkodę na drodze tych nowych Hunów. Gdyby nie zdecydowana pozycja, jaką zajmuje rząd Jej Królewskiej Mości wobec aktualnego kryzysu wschodniego, car Aleksander zagarnąłby swoimi niedźwiedzimi łapami i Bałkany, i...
Zresztą pisałem już o tym i nie chcę się powtarzać. Myśli o polityce rozstrajają nerwy. Teraz mamy za cztery ósmą. Jak już informowałem, „Lewiatan” aż do Adenu żyje według czasu brytyjskiego, więc o ósmej panuje tu już noc. Pójdę zmierzyć długość i szerokość, a potem zjem kolację i znów usiądę do listu.
Szesnaście po dziesiątej
Widzę, że nie skończyłem o mister Fandorinie. Mimo pochodzenia podoba mi się ten chłopiec. Dobre maniery, małomówny, umie słuchać. Najwyraźniej należy do stanu, który w Rosji określa się włoskim słowem intellighenzia, co oznacza wykształconą klasę europejską. Zgodzi się Pani, najdroższa Emily, że społeczeństwo, w którym klasa europejska stanowi oddzielną warstwę populacji i w dodatku nosi obcojęzyczne miano, trudno zaliczyć do cywilizowanych. Wyobrażam sobie, jaka przepaść oddziela człekokształtnego mister Fandorina od jakichś brodatych kossacks czy muzhiks, czyli 90 procent populacji tatarsko-bizantyjskiego imperium. Z drugiej strony ten dystans winien wyjątkowo uszlachetniać człowieka wykształconego i myślącego. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić.
Читать дальше