- Wspaniale - powiedział zamyślony dyplomata. - Jednak bertilionowanie niewiele pomoże w przypadku konkretnego p-przestępstwa, szczególnie jeśli sprawca nigdy wcześniej nie był aresztowany.
Gauche rozłożył ręce.
- Owszem, tego nauka nie jest w stanie rozwiązać. Dopóki na świecie będą przestępcy, nie obejdzie się bez nas, profesjonalnych detektywów.
- Czy s-słyszał pan może o odciskach palców? - zapytał Fandorin i pokazał komisarzowi wąską, ale nadzwyczaj silną dłoń o wypielęgnowanych paznokciach, ozdobioną pierścieniem z brylantem.
Gauche zawistnie rzucił okiem na pierścień (lekko licząc, roczne pobory komisarza) i uśmiechnął się.
- Jakieś cygańskie wróżby z ręki?
- Nic podobnego. Od dawien dawna wiadomo, że każdy człowiek ma swój niepowtarzalny układ linii papilarnych na opuszkach palców. W Chinach kulis pieczętuje umowę o pracę odciskiem środkowego palca umoczonego w tuszu.
- Gdyby każdy morderca był łaskaw maczać palec w tuszu i zostawiać odcisk na miejscu przestępstwa... - Komisarz wybuchnął dobrodusznym śmiechem.
Ale dyplomacie było wyraźnie nie do żartów.
- Trzeba panu wiedzieć, panie detektywie, że współczesna nauka ustaliła bez żadnych wątpliwości: palec pozostawia odcisk w zetknięciu z dowolną suchą i twardą powierzchnią. Jeżeli przestępca choćby mimochodem dotknął drzwi, narzędzia zbrodni czy szyby, zostawił ślad, k-który pozwoli go odnaleźć.
Gauche chciał zgryźliwie dorzucić, że we Francji jest dwadzieścia tysięcy przestępców o dwustu tysiącach palców, więc szukaj igły w stogu siana, ale zmilczał. Przypomniał sobie rozbitą gablotę w willi na rue de Grenelle. Na odłamkach szkła zostało mnóstwo odcisków palców. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, żeby je skopiować - szkło poszło na śmietnik.
No, proszę, co znaczy postęp! Więc niby jak? Wszystkich przestępstw dokonuje się przecież rękami, prawda? A ręce, jak się okazuje, potrafią donosić nie gorzej od płatnych szpicli! A gdyby tak odrysować paluszki wszystkich bandziorów i złodziejaszków, nie ośmielą się więcej pchać brudnych łap w ciemne sprawki! I koniec z przestępczością.
Od takich rewelacji mogło się zakręcić w głowie.
Reginald Milford-Stokes
2 kwietnia 1878 roku, godzina 18 minut 38 i 1/ 2
Moja najdroższa Emily!
Dzisiaj wpłynęliśmy do Kanału Sueskiego. We wczorajszym liście szczegółowo opisałem Pani historię i topografię Port Saidu, teraz zaś pragnę przedstawić nieco ciekawych i pouczających informacji o najpotężniejszym dziele ludzkich rąk, Wielkim Kanale, który w przyszłym roku świętować będzie swoje dziesięciolecie. Czy wie Pani, moja ukochana żono, że kanał, którym właśnie płynę, jest już czwartym z kolei? Pierwszy wykopano jeszcze w XIV wieku przed narodzeniem Chrystusa, za panowania wielkiego faraona Ramzesa. Po upadku imperium egipskiego wiatry pustyni zasypały koryto piaskiem. 500 lat przed Chrystusem, kiedy Persją władał król Dariusz, niewolnicy wykopali nowy kanał, co kosztowało życie 120 tysięcy ludzi. Herodot wspomina, że przepłynięcie go trwało cztery dni i że dwie triremy mijały się w nim swobodnie, nie dotykając się wiosłami. Kilka okrętów z rozbitej floty Kleopatry uciekło tą drogą na Morze Czerwone przed gniewem groźnego Oktawiana.
Po upadku imperium rzymskiego czas i piasek znowu odcięły Atlantyk od Pacyfiku stu milami grząskich piasków. Ledwie jednak na tych jałowych terenach powstało silne państwo wyznawców proroka Mahometa, ludzie znów chwycili za motyki i oskardy. Gdy tak płynę wzdłuż porzuconych solnisk i bezkresnych wydm, wciąż zadziwia mnie tępe męstwo i żmudna, mrówcza pracowitość rodzaju ludzkiego, wiodącego niekończącą się, skazaną na pewną klęskę walkę z wszechmocnym Chronosem. Przez dwieście lat arabskim kanałem płynęły ładowne zbożem statki, potem zaś Ziemia starła ze swego oblicza marną zmarszczkę i pustynia zapadła w tysiącletni sen.
Ojcem nowego Suezu został nie Brytyjczyk, niestety, lecz Francuz Lesseps, syn narodu, do którego, moja droga Emily, odnoszę się z głęboką i całkowicie uzasadniona pogardą. Ten obrotny dyplomata wydobył od namiestnika Egiptu ferman na powstanie Uniwersalnej Kompanii Morskiego Kanału Sueskiego. Kompania nabyła prawo 99-letniej dzierżawy przyszłej magistrali wodnej, natomiast rząd egipski zagwarantował sobie zaledwie 15 procent udziału w zyskach! I ci parszywi Francuzi mają czelność nazywać nas, Brytyjczyków, wyzyskiwaczami krajów mniej rozwiniętych! My, bądź co bądź, zdobyliśmy swoje prawa szpadą, nie zaś w drodze podejrzanych transakcji z chciwymi tubylczymi urzędasami.
Każdego dnia 1600 wielbłądów dowoziło robotnikom kopiącym Wielki Kanał wodę pitną, lecz mimo to ludzie padali tysiącami z pragnienia, przemęczenia i chorób zakaźnych. Nasz „Lewiatan” płynie dosłownie po trupach; wciąż widzę, jak z piasków szczerzą żółte zęby nagie, bezokie czaszki. Dziesięć lat pracy i 15 milionów funtów szterlingów kosztowało ukończenie tej potężnej inwestycji. Za to teraz okręt płynie z Anglii do Indii dwa razy krócej niż kiedyś. Ledwie 25 dni, i już jesteśmy w Bombaju. Niewiarygodne! I co za rozmach! Głębokość kanału wynosi ponad 100 stóp, więc nawet nasza gigantyczna arka nie musi obawiać się mielizn.
Dzisiaj podczas obiadu chwycił mnie niepowstrzymany atak śmiechu, zadławiłem się skórką chleba, rozkaszlałem i długo nie mogłem się uspokoić. Żałosny fircyk Regnier (pisałem Pani o nim: to pierwszy oficer „Lewiatana”) z fałszywym współczuciem zapytał, co mnie tak rozbawiło, ja zaś wybuchnąłem jeszcze głośniejszym śmiechem. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, jaka myśl przyszła mi do głowy. Kanał budowali Francuzi, ale owoce tej inwestycji zbieramy my, Brytyjczycy. Trzy lata temu rząd Jej Wysokości odkupił od egipskiego chedywa pakiet kontrolny akcji i teraz jesteśmy tutaj panami. Nawiasem mówiąc, wartość akcji kanału, sprzedawanych początkowo po 15 funtów, wzrosła obecnie do 3000! Nieźle, co? I jak tu się nie śmiać?
Pewnie zanudziłem Panią wszystkimi tymi szczegółami. Niech mi Pani wybaczy, droga Emily - długie listy są moją jedyną rozrywką. Kiedy skrzypię piórem po welinie, zdaje mi się, że jest Pani tuż obok i że prowadzę z Panią niespieszną rozmowę. Wie Pani, w tym gorącym klimacie poczułem się znacznie lepiej. Zapomniałem o koszmarnych snach, ale one nie zniknęły - kiedy budzę się rano, widzę poduszkę mokrą od łez, a bywa, że i poszarpaną zębami.
Ale to wszystko głupstwa. Każdy nowy dzień, każda mila podróży przybliża mnie do nowego życia. Tam, pod łagodnym słońcem równika, zakończy się wreszcie ta straszna, rozdzierająca serce rozłąka. Oby jak najprędzej! Tak pragnę znowu zobaczyć Pani promienne, łagodne spojrzenie, moja kochana przyjaciółko.
Co jeszcze może Panią zaciekawić? Może opis naszego „Lewiatana” - temat doprawdy godny uwagi. W poprzednich listach zbyt wiele miejsca poświęciłem swoim wrażeniom i snom, więc nie zdążyłem jeszcze przedstawić Pani w całej okazałości tego tryumfu brytyjskiej myśli technicznej.
„Lewiatan” to największy statek pasażerski w historii świata, ustępujący jedynie gigantycznemu „Great Eastern”, który już od dwudziestu lat przemierza fale Atlantyku. Jules Verne, który opisał „Great Eastern" w książce Pływające miasto, nie widział naszego „Lewiatana” - w przeciwnym razie przemianowałby staruszka GE na „pływającą wioskę”. Jego łupina układa na dnie oceanu dwa kable telegraficzne, „Lewiatan” zaś może wziąć na pokład tysiąc ludzi i 10 tysięcy ton ładunku na dodatek. Długość tego plującego ogniem potwora wynosi ponad 600 stóp, szerokość blisko 80. Czy wie Pani, droga Emily jak buduje się statek? Na początek rozbijają go na płask,czyli rysują w specjalnym budynku, wprost na idealnie gładkiej podłodze, naturalnej wielkości szkic statku. Szkic „Lewiatana” był tak wielki, że przyszło wybudować hangar wielkości pałacu Buckingham!
Читать дальше