Pierwszy oficer przyszedł, jak zwykle, punktualnie o dziewiątej. Troskliwie wypytał o samopoczucie madamme Clebere. Renata skłamała, że źle spała i czuje się całkiem rozbita, wszystko przez to, że okno marnie się otwiera i w kabinie jest za gorąco. Regnier spłoszył się i obiecał, że osobiście usunie usterkę. Jajek i rostbefu nie jadł - przestrzegał jakiejś skomplikowanej diety, opartej głównie na zieleninie. Renata bardzo mu współczuła.
Nadeszła reszta stołowników. Rozmowa przy śniadaniu zazwyczaj niezbyt się kleiła - starsi nie doszli jeszcze do siebie po źle przespanej nocy, młodzi nie zdążyli się do końca obudzić. Wiele rozrywki dostarczała wstrętna Clarissa Stamp obskakująca dyplomatę jąkałę. Renata pokiwała głową: że też nie wstyd jej robić z siebie taką idiotkę! Przecież on mógłby być twoim synem, złotko, nawet z tą imponująca siwizną. Stara kokietka połamie sobie zęby na wschodnim przystojniaku.
Ostatni przyszedł rudy Czub (tak Renata nazwała angielskiego baroneta). Każdy włos sterczy w inną stronę, oczy czerwone, kącik ust drży - ohyda. Ale madamme Clebere wcale to nie odstręczało, przy każdej okazji zabawiała się jego kosztem. Teraz również z niewinnym i słodkim uśmiechem podała Czubowi dzbanuszek z mlekiem. Milford-Stokes (co za nazwisko!) zgodnie z przewidywaniami odsunął z obrzydzeniem filiżankę. Renata doskonale wiedziała, że teraz już nie tknie mleka, będzie pił czarną kawę.
- Co pan się tak krzywi? - zaterkotała poirytowana. - Nie ma się czego bać, ciąża nie jest zaraźliwa. - I spokojnym już głosem dodała: - Dla mężczyzn.
Czub rzucił jej mordercze spojrzenie, które przyjęła z rozbrajającą minką. Regnier zasłonił dłonią usta, rentier prychnął. Nawet Japończyka ubawiła uwaga Renaty. Inna sprawa, że monsieur Aono wiecznie się uśmiecha. Może u nich, Japończyków, uśmiech wcale nie oznacza rozweselenia, tylko coś zupełnie innego. Na przykład znudzenie albo obrzydzenie.
Po serii uśmiechów monsieur Aono przystąpił do stałego obrzędu, który pozostałych stołowników przyprawiał o mdłości: wyciągnął z kieszeni papierową serwetkę, głośno wysmarkał w nią nos, starannie zmiął i umieścił na brzegu talerza. Ikebana jak się patrzy. O ikebanie Renata czytała w powieści Pierre’a Loti i zapamiętała to dźwięczne słowo. Ciekawy pomysł: układać bukiety nie jak popadnie, lecz według całej filozofii. Trzeba kiedyś spróbować.
- Jakie kwiaty pan lubi? - zapytała doktora Truffo.
Ten przetłumaczył pytanie swojej klaczy, a potem odpowiedział:
- Bratki.
I przetłumaczył odpowiedź: „pansies”.
- Kocham kwiaty! - krzyknęła miss Stamp (wyjątkowo oryginalne). - Ale tylko żywe. Uwielbiam spacerować po kwitnącej łące! Serce mi pęka, kiedy widzę, jak biedne cięte kwiaty więdną i gubią płatki! Dlatego nigdy nie przyjmuję bukietów. - Tu powłóczyste spojrzenie w stronę ślicznego Rosjanina.
Co za szkoda, wszyscy tylko marzą, żeby zarzucić cię bukietami! - pomyślała Renata, a głośno powiedziała:
- Uważam, że kwiaty są koroną stworzenia, a deptanie kwitnącej łąki to po prostu przestępstwo.
- W paryskich parkach rzeczywiście uchodzi za przestępstwo - wtrącił monsieur Gauche. - Dziesięć franków mandatu. I jeśli damy pozwolą staremu gburowi zapalić fajkę, opowiem pewną ciekawą historyjkę na ten temat.
- Drogie damy, okażcie wielkoduszność! - krzyknął okularnik Sweetchild, trzęsąc bródką a la Disraeli. - Monsieur Gauche tak wspaniale opowiada!
Wszyscy spojrzeli na ciężarną Renatę, od której zależała decyzja, a ona wymownie potarła skronie. Nie, głowa ani trochę jej nie bolała - należało jednak przeciągnąć miłą chwilę. Ale i Renata chciała posłuchać historyjki, więc w końcu z męczeńską miną skinęła głową.
- Dobrze, proszę zapalić. Tylko niech ktoś mnie wachluje.
Ponieważ wstrętna Clarissa, właścicielka cudnego wachlarza ze strusich piór, udawała, że nie słyszy, cała przyjemność spadła na Japończyka. Hintaro Aono usiadł obok Renaty i zaczął machać przed nosem męczennicy jaskrawym wachlarzem w motyle tak energicznie, że po minucie cały ten kalejdoskop zakręcił Renacie w głowie. Japończyk otrzymał reprymendę za zbytek gorliwości.
Rentier natomiast z wyraźnym zadowoleniem zaciągnął się, wypuścił obłoczek aromatycznego dymu i przeszedł do rzeczy.
- Wierzcie albo nie wierzcie, historia jest prawdziwa. W Ogrodzie Luksemburskim pracował pewien ogrodnik, stary Picard. Czterdzieści lat podlewał i przycinał kwiatki i do emerytury zostały mu już tylko trzy lata. Któregoś dnia wychodzi Picard z konewką i widzi, że na klombie z tulipanami leży elegancki pan we fraku. Wyciągnął się na porannym słoneczku, widać, że mu dobrze. Pewnie nocny hulaka; szlajał się do rana i w końcu nie dotarł do domu, nie starczyło już siły. - Gauche zmrużył oczka i obrzucił zebranych ironicznym spojrzeniem. - Picard na widok połamanych tulipanów naturalnie wpadł we wściekłość i mówi: „Proszę natychmiast wstać, w naszym parku nie wolno wylegiwać się na klombach, zapłaci pan dziesięć franków mandatu”. Hulaka otworzył jedno oko i wyciągnął złotą monetę. „Masz tu, staruszku”, mówi, „i zostaw mnie w spokoju. Dawno już tak miło sobie nie odpoczywałem". Ogrodnik wziął monetę, ale dalej stoi. „Zapłacił pan mandat, ale nie mogę tak tu pana zostawić. Pan będzie łaskaw wstać”. Wówczas ten we fraku otworzył drugie oko, ale do wstawania coś mu się nie spieszyło. „Ile mam ci zapłacić, żebyś nie zasłaniał mi słońca? Dam, ile zechcesz, jeśli odczepisz się i pozwolisz mi godzinkę podrzemać”. Picard podrapał się po głowie, pomyślał, poszeptał pod nosem. „No cóż”, mówi, „jeżeli chce pan kupić godzinną drzemkę na klombie w Ogrodzie Luksemburskim, będzie to pana kosztowało osiemdziesiąt cztery tysiące franków i ani sou mniej”. - Francuz wesoło uśmiechnął się spod siwego wąsa i pokiwał głową, zachwycony bezczelnością ogrodnika. - I ani sou mniej, tak to właśnie ujął. A trzeba wam wiedzieć, że nocnym hulaką nie był ot taki sobie zwykły obywatel, tylko sam bankier Lafitte, najbogatszy człowiek w Paryżu. Lafitte nie miał zwyczaju rzucać słów na wiatr, powiedział: „Dam, ile zechcesz”, więc teraz wstyd podkulać ogon pod siebie; w końcu gdzie honor bankiera? Z drugiej strony dawać takie pieniądze za Bóg zapłać pierwszemu lepszemu chamowi... Co robić? - Gauche wzruszył ramionami, ilustrując rozterki bankiera. - No i Lafitte mówi: „Dobrze, stary złodzieju, dostaniesz swoje osiemdziesiąt cztery tysiące, ale pod jednym warunkiem: udowodnij mi, że godzinka drzemki na twoim parszywym klombie faktycznie warta jest takich pieniędzy. A jeśli nie udowodnisz - wstanę i obiję cię laską po grzbiecie, co będzie mnie kosztowało czterdzieści franków mandatu za drobne naruszenie porządku”.
Szurnięty Milford-Stokes wybuchnął gromkim śmiechem i z aprobatą potrząsnął ryżą grzywą, a Gauche podniósł żółty od nikotyny palec: poczekaj pan, to jeszcze nie koniec historii.
- I jak wam się zdaje, panie i panowie? Picard bez mrugnięcia okiem wziął się do rachunków. „Za pół godziny, punkt ósma, zjawi się tutaj dyrektor parku, zobaczy pana na klombie, urządzi awanturę i zażąda, żebym pana wyrzucił. Nie będę mógł tego zrobić, ponieważ zapłacił pan nie za pół godziny, ale za pełną godzinę. Pokłócę się z dyrektorem i on wyrzuci mnie z pracy bez emerytury i odprawy. A do emerytury zostały mi trzy lata. Powinienem dostawać tysiąc dwieście franków rocznie. Zamierzam pożyć jeszcze dwadzieścia lat, to już dwadzieścia cztery tysiące. Dalej: mieszkanie. Ze służbowego wyrzucą mnie razem z moją staruszką. Dokąd pójdziemy? Wypada kupić dom. A mały, skromny domek gdzieś nad Loarą to co najmniej kolejne dwadzieścia tysięcy. Teraz niech pan pomyśli o mojej reputacji. Czterdzieści lat z poświęceniem harowałem w tym parku i każdy panu powie, że Picard to człowiek uczciwy. A tu nagle taki wstyd na starość! Łapówka! Myślę, że tysiąc franków za każdy rok nienagannej służby to godziwa rekompensata moralna. Razem osiemdziesiąt cztery tysiące franków”. Lafitte roześmiał się, wygodniej rozłożył na klombie i ponownie zamknął oczy. „Przyjdź za godzinę”, mówi, „dostaniesz, stara małpo, swoją rekompensatę”. Dobra historia, prawda, panie i panowie?
Читать дальше