Renata Clebere też nie siedziała z założonymi rękami - podjęła próbę włączenia nowego nabytku do orszaku swoich adoratorów, których bezlitośnie ganiała to po szal, to po parasolkę, to znów po szklankę wody. Pięć minut po rozpoczęciu kolacji madamme Clebere wtajemniczyła już Rosjanina we wszystkie szczegóły swego delikatnego stanu, poskarżyła się na migrenę i poprosiła o sprowadzenie doktora Truffo, który jakoś się spóźniał. Jednak dyplomata najwyraźniej w lot się zorientował, z kim ma do czynienia, i uprzejmie odpowiedział, że nie wie nawet, jak doktor wygląda. Polecenie rzucił się wypełnić usłużny oficer Regnier, najbardziej oddana z nianiek brzemiennej bankierowej.
Na pierwszy rzut oka Erast Fandorin sprawiał wrażenie człowieka małomównego, opanowanego i uprzejmego. Jak na gust Gauche’a coś za gładki. Nakrochmalony kołnierzyk sterczy, jakby był z alabastru, w jedwabnym krawacie szpilka z perłą, w butonierce (fuj!) czerwony goździk. Przedziałek równiutki co do włosa, wypielęgnowane paznokcie, cienkie czarne wąsy jak węglem narysowane.
Z wąsów wiele można wywnioskować o mężczyźnie. Jeżeli są takie, jakie nosi Gauche - jak u morsa, zwisające nad kącikami ust - to mamy do czynienia z solidnym człowiekiem, znającym swoją cenę, nie jakimś tam żółtodziobem, którego można wziąć na byle plewy. Jeżeli podkręcone do góry i w dodatku z ostrymi końcami - oto babiarz i „bon vivant”.Zrośnięte z bokobrodami - karierowicz, marzący, żeby zostać generałem, senatorem albo bankierem. Takie zaś jak u monsieur Fandorina świadczą o romantycznym stosunku do własnej osoby.
Co jeszcze można powiedzieć o Rosjaninie? Całkiem przyzwoicie mówi po francusku. Cecha szczególna - lekko się jąka. Znaczka jak nie miał, tak nie ma. Najbardziej zainteresował się Japończykiem, zadawał mu różne nudne pytania na temat Japonii, ale samuraj odpowiadał nieufnie, jakby obawiał się jakiegoś podstępu. Rzecz w tym, że nowy nie wyjaśnił towarzystwu, dokąd i po co jedzie - przedstawił się tylko i powiedział, że jest Rosjaninem. Komisarz natomiast rozumiał jego ciekawość, w końcu wybiera się człowiek do Japonii. Gauche wyobraził sobie kraj, gdzie wszyscy co do jednego wyglądają tak jak monsieur Aono, mieszkają w domkach dla lalek z wygiętymi dachami i patroszą się z byle powodu. Taaak, Rosjaninowi nie ma czego zazdrościć.
Po kolacji, kiedy Fandorin usiadł w kącie, żeby wypalić cygaro, komisarz zajął sąsiedni fotel i nabił fajkę. Wcześniej Gauche przedstawił się nowemu znajomemu jako paryski rentier, który w ramach poznawania świata płynie na Wschód (taką wymyślił sobie historyjkę). Teraz zaś skierował rozmowę na właściwy temat, ale ostrożnie, opłotkami. Obrócił w palcach przypiętego do klapy złotego wieloryba (tak, tego z rue de Grenelle) i mimochodem zagaił:
- Ładna błyskotka. Jak się panu podoba? Rosjanin zerknął na znaczek i nic nie odpowiedział.
- Czyste złoto. Elegancka rzecz! - pochwalił Gauche.
Znowu długie milczenie, lecz całkiem zrozumiałe. Czeka, co będzie dalej. Niebieskie oczy patrzą uważnie. Cerę ma dyplomata ładną jak brzoskwinia. Plus lekki dziewiczy rumieniec. Ale na maminsynka nie wygląda, o nie! Komisarz postanowił zmienić taktykę.
- Dużo pan podróżuje?
Nieokreślone wzruszenie ramionami.
- Pan, zdaje się, w misji dyplomatycznej?
Fandorin uprzejmie skłonił głowę, wyjął z kieszeni długie cygaro i odciął koniuszek srebrnym scyzorykiem.
- We Francji też pan pewnie bywał?
Ponownie twierdzące skinienie głową. Rozmówca z niego raczej średni - pomyślał Gauche, ale rejterować nie zamierzał.
- Najbardziej lubię Paryż wczesną wiosną, w marcu - rozmarzył się na głos. - Najpiękniejsza pora roku!
Czujnie rzucił okiem na Rosjanina i zamarł w oczekiwaniu - co ten odpowie?
Fandorin dwukrotnie skinął głową. Trudno powiedzieć: albo po prostu przyjął do wiadomości, albo się zgadza. Coraz bardziej zirytowany Gauche groźnie nastroszył brwi.
- Więc co, znaczek się panu nie podoba?
Fajka zabulgotała i zgasła.
Rosjanin krótko westchnął, włożył dłoń do kieszeni kamizelki, dwoma palcami wyciągnął złotego wieloryba i w końcu raczył otworzyć usta.
- Widzę, monsieur, że interesuje pana mój z-znaczek? Proszę uprzejmie, oto on. Nie noszę go, ponieważ nie życzę sobie robić za kundla z blaszką, choćby i z-złotą - to raz. Na rentiera jakoś mi pan, panie Gauche, nie wygląda; za dużo rzeczy pana interesuje. Dlaczego zresztą paryski rentier miałby się nie rozstawać z urzędniczą teczką - to dwa. Skoro wie pan, czym się zajmuję, najwyraźniej ma pan d-dostęp do dokumentacji rejsu. Przypuszczam, że jest pan detektywem - to trzy. A teraz cztery: jeżeli potrzebuje pan ode mnie jakichś informacji, proszę nie owijać w bawełnę, tylko pytać wprost.
I spróbuj z takim rozmawiać.
Przyszło odkręcać całą sprawę. Gauche w zaufaniu szepnął nazbyt bystremu dyplomacie, że jest detektywem okrętowym, któremu powierzono bezpieczeństwo pasażerów, i że misję tę w trosce o dobre samopoczucie wytwornego towarzystwa winien wypełniać po cichu i możliwie delikatnie. Trudno powiedzieć, czy Fandorin uwierzył, w każdym razie o nic więcej nie pytał.
W sumie dobrze się stało. Teraz komisarz zyskał nawet jeśli nie sprzymierzeńca, to przynajmniej wyjątkowo spostrzegawczego i obytego w kryminologii rozmówcę.
Często siadali we dwójkę na pokładzie, patrzyli na łagodnie opadający ku wodzie brzeg kanału, palili (Gauche fajkę, Rosjanin cygaro) i rozmawiali na różne ciekawe tematy. Na przykład o najnowocześniejszych metodach identyfikacji i rejestracji przestępców.
- Paryska policja wykorzystuje w pracy najświeższe osiągnięcia nauki - pochwalił się kiedyś Gauche. - W prefekturze mają specjalny wydział identyfikacji, którym kieruje młody geniusz, Alfons Bertillon. Opracował cały system rejestracji elementów przestępczych.
- Spotkałem się z doktorem Bertillonem podczas ostatniej wizyty w Paryżu - nieoczekiwanie oświadczył Fandorin. - Opowiedział mi o swojej metodzie antropometrycznej. Bertilionizm to ciekawa teoria, bardzo ciekawa. Zaczęliście już stosować ją w p-praktyce? Z jakim rezultatem?
- Na razie z żadnym. - Komisarz wzruszył ramionami. - Na początek trzeba zbertilionować wszystkich recydywistów, co zajmie całe lata. Wydział Alfonsa wygląda jak dom wariatów: przyprowadzają aresztantów w kajdanach, mierzą ich wzdłuż i wszerz jak konie na targu, spisują dane na fiszkach. Za to już niedługo policja będzie miała wakacje, nie pracę. Załóżmy, że znajdujemy na miejscu włamania odcisk lewej ręki. Mierzymy, idziemy do kartoteki. Aha, długość środkowego palca osiemdziesiąt dziewięć milimetrów, patrz sekcja numer trzy. A tam zarejestrowano siedemnastu włamywaczy o takiej długości palca. Dalej już bułka z masłem: sprawdzamy, gdzie każdy z nich był w chwili dokonania kradzieży, i łapiemy tego, który nie ma alibi.
- Czyli przestępców podzielono na sekcje według długości dużego palca? - zapytał z wyraźnym zainteresowaniem Rosjanin.
Gauche wyrozumiale uśmiechnął się pod wąsem.
- To cały system, mój młody przyjacielu. Bertillon podzielił wszystkich ludzi na trzy grupy - według długości czaszki. Każda z tych grup dzieli się na trzy podgrupy - według szerokości czaszki. Razem dziewięć podgrup. Z kolei każda podgrupa dzieli się na trzy sekcje - według długości średniego palca lewej ręki. Dwadzieścia siedem sekcji. Ale to jeszcze nie wszystko. W każdej sekcji są trzy klasy - według rozmiaru prawego ucha. Ile wychodzi tych klas? Słusznie, osiemdziesiąt jeden. Dalsza klasyfikacja uwzględnia wzrost, długość rąk, wysokość w pozycji siedzącej, długość stopy, odległość od łokcia do nadgarstka. W sumie dziewiętnaście tysięcy sześćset osiemdziesiąt trzy kategorie! Przestępca całościowo zbertilionowany i zarejestrowany w naszej kartotece nigdy już nie zdoła uniknąć karzącej ręki sprawiedliwości.
Читать дальше