- Ćwiczenia pomogły. Teraz już wiem, jak uratować twarz. Podczas kolacji powiem Fandorin-sanowi, że nie wolno nam rozmawiać z cudzoziemcami o armii
1.Podczas obiadu znowu znalazłem się w poniżającej sytuacji - znacznie gorszej niż z Karolem Śmiałym (patrz wczorajsza notatka). Fandorin-san, który nadal interesuje się Japonią, zaczął wypytywać mnie o bushido i tradycje samurajskie.
2.Podczas obiadu znowu znalazłem się w poniżającej sytuacji - znacznie gorszej niż z Karolem Śmiałym (patrz wczorajsza notatka). Fandorin-san, który nadal interesuje się Japonią, zaczął wypytywać mnie o bushido i tradycje samurajskie.
Rozmowa zeszła na moją rodzinę, na przodków. Ponieważ przedstawiłem się jako oficer, Rosjanin zadawał mi pytania o broń, mundury i organizację armii cesarskiej. To było straszne! Kiedy okazało się, że nigdy nie słyszałem o strzelbie Berdana, Fandorin-san dziwnie na mnie popatrzył. Na pewno pomyślał, że w japońskiej armii służą same nieuki. Ze wstydu zapomniałem o dobrych manierach i wybiegłem z salonu, co naturalnie jeszcze pogorszyło sprawę.
Długo nie mogłem się uspokoić. Najpierw poszedłem na pokład szalupowy, gdzie panuje największy skwar i zazwyczaj jest pusto. Rozebrałem się do przepaski biodrowej i pół godziny doskonaliłem technikę ciosu mawashi-giri. Kiedy osiągnąłem zadowalający efekt i słońce poróżowiało mi w oczach, usiadłem w pozycji zan-zen i przez czterdzieści minut usiłowałem medytować. Dopiero później ubrałem się i poszedłem na rufę układać tankę.
Ćwiczenia pomogły. Teraz już wiem, jak uratować twarz. Podczas kolacji powiem Fandorin-sanowi, że nie wolno nam rozmawiać z cudzoziemcami o armii cesarskiej, a z salonu wybiegłem, ponieważ mam straszne rozwolnienie. Myślę, że zabrzmi to wiarygodnie i towarzystwo przestanie mnie uważać za niewychowanego dzikusa.
* * *
Tego samego dnia wieczorem Jaka tam harmonia! Pełna katastrofa! Ręce mi się trzęsą, ale muszę natychmiast szczegółowo wszystko zanotować. Pomoże mi się to skupić i podjąć jakąś decyzję. Na razie fakty, wnioski później.
A zatem.
Kolacja w salonie „Winsdor” rozpoczęła się jak zwykle o ósmej. Mimo iż wcześniej zamawiałem surówkę z buraków („red beet”), kelner przyniósł półsurową, krwistą wołowinę. Okazało się, że usłyszał „red beef”. Dziobałem widelcem krwawiące ciało martwego zwierzęcia i ze skrywaną zawiścią patrzyłem na pierwszego oficera, pałaszującego smakowite warzywne ragout z chudym kurczakiem.
Co jeszcze?
Nic szczególnego. Clebere-san jak zwykle uskarżała się na migrenę, ale jadła z wielkim apetytem. Wygląda kwitnąco, klasyczny przykład dobrze tolerowanej ciąży. Jestem pewien, że kiedy przyjdzie pora, dziecko wyskoczy z niej jak korek z musującego francuskiego wina.
Rozmowa toczyła się o upale, o jutrzejszym postoju w Adenie, o drogocennych kamieniach. Porównywaliśmy z Fandorin-sanem zalety gimnastyki japońskiej i angielskiej. Mogłem pozwolić sobie na pewną wyrozumiałość, jako że przewaga Wschodu nad Zachodem jest w tej dziedzinie oczywista. Ich ćwiczenia fizyczne są sportem, zabawą, nasze - drogą duchowego samodoskonalenia. Właśnie duchowego; doskonałość fizyczna nie ma większego znaczenia, pojawia się w ślad za duchową jak wagony za parowozem. Muszę przyznać, że Rosjanin bardzo interesuje się sportem, słyszał nawet coś niecoś o japońskich i chińskich szkołach walki. Dzisiaj rano medytowałem na pokładzie szalupowym wcześniej niż zazwyczaj; spotkałem tam Fandorin-sana. Wymieniliśmy tylko ukłony, ale nie rozmawialiśmy, ponieważ każdy zajęty był swoimi sprawami: ja omywałem duszę światłem nowego dnia, on natomiast, w gimnastycznym trykocie, robił pompki na jednej ręce i długo wyciskał bardzo ciężką na oko sztangę.
Wspólne zainteresowanie - gimnastyka - ułatwiło wieczorną rozmowę; czułem się mniej spięty niż zwykle. Opowiadałem Rosjaninowi o dżiu-dżitsu. Słuchał z wielką uwagą.
Mniej więcej o wpół do dziewiątej (nie patrzyłem na zegarek) Clebere-san, która zdążyła już wypić herbatę i zjeść dwa ciastka, powiedziała, że kręci się jej w głowie. Zauważyłem, że to z przejedzenia, w ciąży lepiej uważać. Nie wiedzieć czemu obraziła się, a ja zrozumiałem, że znowu niepotrzebnie otworzyłem usta. Tyle razy obiecywałem sobie milczeć! Przecież mądrzy nauczyciele mówili mi: jeżeli znajdziesz się wśród obcych, siedź, słuchaj, uśmiechaj się miło i od czasu do czasu kiwaj głową, a uznają cię za człowieka dobrze wychowanego i z całą pewnością nie powiesz żadnego głupstwa. Ładny mi „oficer”, narzucający się z poradami medycznymi!
Regnier-san natychmiast poderwał się z krzesła i zaproponował, że odprowadzi damę do kajuty. Jest bardzo usłużny, szczególnie dla Clebere-san. Tylko jemu nie znudziły się jeszcze jej nieustanne kaprysy. Dba o honor munduru, tak trzymać.
Po ich wyjściu mężczyźni przenieśli się na fotele i zapalili. Lekarz pokładowy, Włoch, i jego żona, Angielka, udali się do jakiegoś pacjenta, a ja usiłowałem przekonać kelnera, żeby wieczorny omlet podano mi bez bekonu i szynki. Mogliby już w końcu zapamiętać.
Mniej więcej dwie minuty później usłyszeliśmy przenikliwy kobiecy krzyk.
Po pierwsze, nie od razu się zorientowałem, że krzyczy Clebere-san. Po drugie, nie dotarło do mnie, że rozpaczliwe „Oskur! Oskur!” oznacza „Au secours! Au secours!”Nie usprawiedliwia to jednak mojej reakcji. Zachowałem się haniebnie, haniebnie! Nie jestem godzien miana samuraja!
Ale po kolei.
Pierwszy rzucił się do drzwi Fandorin-san, za nim komisarz, potem Milford-Stokes-san i Sweetchild-san, a ja wciąż tkwiłem na miejscu. Na pewno pomyśleli, że w japońskiej armii służą sami nędzni tchórze! Tymczasem po prostu nie zrozumiałem, co się dzieje.
A kiedy zrozumiałem, było już za późno - przybiegłem ostatni, nawet Stamp-san zdołała mnie wyprzedzić.
Kajuta Clebere-san leży blisko salonu, piąte drzwi na prawo.
Zza pleców tych, którzy przybiegli szybciej, ujrzałem niewiarygodny obraz. Drzwi otwarte na oścież. Clebere-san leżała na podłodze i żałośnie jęczała, przygnieciona czymś czarnym, błyszczącym i nieruchomym. Dopiero po chwili stwierdziłem, że to ogromny Murzyn. Był w białych płóciennych spodniach. Z karku sterczała mu rękojeść marynarskiego kordzika. Z pozycji ciała od razu wywnioskowałem, że nie żyje. Taki cios w podstawę czaszki wymaga wiele siły i wprawy, za to zabija w mgnieniu oka.
Clebere-san bezskutecznie usiłowała wydobyć się spod ciężkiego cielska. Obok miotał się Regnier-san. Twarz miał bledszą niż kołnierz koszuli. Wisząca przy pasie pochwa kordzika była pusta. Całkiem stracił głowę - to usiłował ściągnąć z ciężarnej kobiety wstrętnego trupa, to znów zwracał się do nas i urywanym głosem opowiadał komisarzowi, co zaszło.
Tylko Fandorin-san zachował zimną krew. Bez widocznego wysiłku uniósł i odciągnął na bok potężne ciało (od razu przypomniała mi się sztanga), a potem pomógł Clebere-san usadowić się w fotelu i podał jej wodę. Wtedy ocknąłem się i naprędce przeprowadziłem badanie: żadnych ran, żadnych urazów - chyba że wewnętrzne, te wyjdą na jaw później. Wszyscy byli podekscytowani; badanie nikogo nie zdziwiło. Biali sądzą, że każdy Azjata jest po trosze szamanem i zna się na leczeniu. Puls Clebere-san - 95, co było akurat zupełnie zrozumiałe.
Wraz z Regnier-sanem, przerywając sobie nawzajem, opowiedzieli, co następuje.
Pierwszy oficer:
Читать дальше