Wszyscy zdumieni spojrzeli na Japończyka, który bardzo rzadko zabierał głos i nigdy nikomu nie przerywał. Azjata zaś pospiesznie dodał z tym samym zabawnym akcentem:
- W akademii Saint-Sir uczono nas, że burgundzki książę Karol Śmiały śpecjarnie zabrał na bitwę ze Śwajcarami wierki diament „Śancy”, ale to nie uchroniło go od kręski.
Clarissie zrobiło się żal biedaka - kiedy w końcu postanowił błysnąć erudycją, trafił kulą w płot.
Replikę Japończyka przyjęto grobowym milczeniem i nieszczęsny Aono zaczerwienił się.
- Taaak, Karol Śmiały... - Profesor niezadowolony kiwnął głową i kontynuował już bez poprzedniego zapału. - Szafir symbolizuje oddanie i stałość, szmaragd wyostrza wzrok u dalekowidzów, rubin chroni przed chorobą i urokiem... Ale pytaliście państwo o wartość skarbu Bagdassara.
- Rozumiem, że to jakaś bajeczna suma, ale może zdołałby pan przynajmniej orientacyjnie ocenić, ile ma zer - powiedziała madamme Clebere powoli i wyraźnie, jak do tępego ucznia, po raz kolejny dowodząc, że żona bankiera zawsze pozostaje żoną bankiera.
Clarissa natomiast z przyjemnością posłuchałaby jeszcze o magicznych właściwościach drogocennych kamieni, tym bardziej że wolała unikać tematu pieniędzy. Jako, poza wszystkim innym, ordynarnego.
- Dobrze, spróbujmy policzyć. - Sweetchild wyciągnął z kieszeni ołówek i wziął się do rachunków na papierowej serwetce. - Dawniej za najcenniejszy klejnot uznawano diament, ale po odkryciu dużych złóż w Afryce Południowej jego cena znacznie spadła. Duże szafiry spotyka się częściej niż pozostałe kamienie szlachetne, stąd są średnio czterokrotnie tańsze niż diamenty, nie dotyczy to jednak szafirów żółtych i gwiaździstych, a właśnie one stanowiły większość w kolekcji Bagdassara. Czyste ogromne rubiny i szmaragdy są nadzwyczaj rzadkie i ceni się je wyżej niż diamenty analogicznej wielkości... Hmm, dla uproszczenia załóżmy, że wszystkie pięćset dwanaście kamieni to diamenty tej samej wagi. Osiemdziesiąt karatów sztuka. Według wzoru Tavernie, stosowanego przez jubilerów na całym świecie, wartość kamienia oblicza się następująco: cena rynkowa jednokaratowego diamentu razy kwadrat liczby karatów danego klejnotu. Wychodzi... Jednokaratowy diament kosztuje na giełdzie w Antwerpii piętnaście funtów. Osiemdziesiąt do kwadratu daje sześć tysięcy czterysta. Razy piętnaście... Mmm... Dziewięćdziesiąt sześć tysięcy funtów szterlingów. Tyle kosztuje przeciętnie kamień z brahmapurskiej skrzynki... Razy pięćset dwanaście... Jakieś pięćdziesiąt milionów funtów szterlingów. A faktycznie więcej, jako że, jak już wspomniałem, niektóre z tych kamieni przewyższają wartością brylanty - podsumował tryumfalnie Sweetchild.
- Pięćdziesiąt milionów funtów? Tak dużo? - upewnił się chrapliwym głosem Regnier. - To przecież półtora miliona franków!
Clarissie zaparło dech w piersi, z miejsca zapomniała o romantyce, wstrząśnięta astronomiczną sumą.
- Pięćdziesiąt milionów! Połowa rocznego budżetu całego Imperium Brytyjskiego! - krzyknęła.
- Trzy Kanały Sueskie! - wymamrotał rudy Milford-Stokes. - Nawet więcej!
A komisarz też wziął serwetkę i zagłębił się w jakichś obliczeniach.
- Musiałbym na to pracować trzysta tysięcy lat - oświadczył ponuro. - Nie pomylił się pan, profesorze? Jakim cudem dziki kacyk zgromadził taką fortunę?
Sweetchild odpowiedział z taką dumą, jakby to do niego należały wszystkie skarby Indii.
- Też coś! Majątek księstwa hajdabaradzkiego szacuje się na trzysta milionów, tyle że trudno go zmieścić w jednej małej skrzynce. Kapitał Bagdassara rzeczywiście nie ma sobie równych pod względem koncentracji.
Fandorin delikatnie chwycił indologa za rękaw.
- Mimo wszystko s-sądzę, że ta suma ma charakter nieco abstrakcyjny. P-przecież nikt nie zdołałby od razu sprzedać takiej ilości ogromnych kamieni szlachetnych. Cena rynkowa musiałaby spaść...
- Myli się pan, panie dyplomato - odpowiedział szybko uczony. - Prestiż „standardu brahmapurskiego” jest tak wielki, że kupcy pchaliby się drzwiami i oknami. Jestem przekonany, że co najmniej połowa kamieni nie zdążyłaby nawet opuścić Indii - rozkupiliby je tamtejsi książęta, przede wszystkim wspomniany już nizam. A o pozostałe pobiłyby się największe banki Europy i Ameryki, zresztą i europejscy monarchowie też tylko marzą o kolejnej okazji, która pozwoli im dorzucić do swoich skarbców brahmapurskie klejnoty. Bagdassar mógłby, gdyby tylko chciał, wyprzedać zawartość skrzynki w zaledwie kilka tygodni.
- Cały czas mówi pan o tym człowieku w czasie p-przeszłym - zauważył Fandorin. - Co się z nim stało? Umarł? I gdzie jest teraz skrzynka?
- Tego, niestety, nikt nie wie. Bagdassar skończył tragicznie. Podczas powstania sipajów radża nieopatrznie wstąpił w tajne układy z buntownikami, i wicekról uznał Brahmapur za terytorium wroga. Złe języki mówiły, że Brytania postanowiła po prostu zagarnąć skarb Bagdassara, ale to naturalnie nieprawda - my, Anglicy, nie uciekamy się do takich metod.
- O tak! - potwierdził ze złym uśmiechem Regnier, rzucając komisarzowi wymowne spojrzenie.
Clarissa ukradkiem zerknęła na Fandorina - czyżby i jego dopadł bakcyl anglofobii? Ale dyplomata siedział z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Do pałacu Bagdassara wysłano oddział dragonów. Radża usiłował ratować się ucieczką do Afganistanu, ale kawaleria dogoniła go przy przeprawie przez Ganges. Bagdassar uznał, że więzienie uwłacza jego godności, i zażył truciznę. Nie znaleziono przy nim skrzynki, tylko węzełek z notatką po angielsku, adresowaną do brytyjskich władz. Radża przysięgał w niej, że jest niewinny, i prosił o odesłanie węzełka jedynemu synowi. Chłopiec uczył się na prywatnej pensji gdzieś w Europie. Nowe pokolenie indyjskich wielmożów często posyła dzieci do podobnych instytucji. Muszę dodać, że Bagdassar nie stronił od dobrodziejstw cywilizacji, często bywał w Londynie i Paryżu. Nawet ożenił się z Francuzką.
- Och, to niesamowite! - zawołała Clarissa. - Została żoną indyjskiego radży! Co się z nią stało?
- Diabli z żoną, niech pan lepiej opowie o węzełku - powiedział niecierpliwie komisarz. - Co w nim było?
- Absolutnie nic ciekawego. - Profesor posmutniały wzruszył ramionami. - Egzemplarz Koranu. A skrzynka przepadła bez śladu, chociaż długo jej szukano.
- Zwykły Koran? - zapytał Fandorin.
- Najzwyklejszy na świecie, wydany w Bombaju, z odręcznymi notatkami nieboszczyka na marginesach. Dowódca oddziału uznał, że może odesłać Koran pod załączony adres, zostawił sobie na pamiątkę tylko chustę, w którą tom byt zawinięty. Kupił ją później lord Littleby i umieścił w swojej kolekcji indyjskich batików.
- To ta sama chusta, w którą morderca zawinął Śiwę? -upewnił się komisarz.
- Ta sama. Była rzeczywiście niezwykła. Z najdelikatniejszego, lekkiego jak powietrze jedwabiu. Rysunek dość trywialny: rajski ptak, słodko śpiewająca Kalawinka, jednak z dwiema ciekawostkami, których nie widziałem na żadnej innej indyjskiej tkaninie. Po pierwsze, ptak zamiast oka ma dziurkę o brzegach misternie obszytych złotogłowiem. Po drugie, chusta ma niespotykany kształt - nie prostokątny, lecz stożkowaty. Taki nieregularny trójkąt: dwa boki nierówne, jeden zupełnie prosty.
- Czy ta chusta ma dużą wartość? - zapytał Fandorin.
- Och, dość już o chuście! - Madamme Clebere kapryśnie wydęła usta. - Niech pan lepiej opowie jeszcze o skarbie! Mogli go lepiej poszukać.
Читать дальше