Krótko mówiąc, jej, Clarissie, przyszło rozwiązać sznurówkę, a tymczasem kawa całkiem wystygła. Niby drobiazg, ale humor zepsuty.
Po śniadaniu wyszła na spacer, dziesięć razy okrążyła pokład i poczuła znużenie. Przy okazji - korzystając z tego, że w pobliżu nie było nikogo - ostrożnie zajrzała przez okno do kajuty numer 18. Mister Fandorin siedział przy sekretarzyku w białej koszuli z biało-niebiesko-czerwonymi zarękawkami i przygryzając w kąciku ust papierosa, okropnie głośno bębnił palcami w dziwne urządzenie - czarne, żelazne, z okrągłym wałkiem i całą masą guzików. Zaciekawiona Clarissa straciła czujność i została zdybana na gorącym uczynku. Dyplomata zerwał się z krzesła, ukłonił, włożył marynarkę i podszedł do otwartego okna.
- To maszyna do p-pisania, „Remington” - wyjaśnił. - Najnowszy model, dopiero wszedł do sprzedaży. Bardzo praktyczna rzecz, miss Stamp, i prawie nic nie waży. Dwaj tragarze przenoszą ją bez problemu. Niezastąpiona w p-podróży. Ćwiczę stenografowanie. Robię wypisy z Hobbesa.
Clarissa, wciąż jeszcze czerwona z zażenowania, lekko skinęła głową i oddaliła się.
Usiadła opodal pod pasiastą markizą, w cieniu. Wiał świeży wiaterek. Otworzyła „Pustelnię parmeńską”, zaczęła czytać o nieodwzajemnionej miłości pięknej, lecz starzejącej się księżnej Sanseverina do młodego Fabrycego del Dongo. Wzruszyła się, otarła chusteczką łzę - i jak na złość na pokładzie pojawił się mister Fandorin: w białym garniturze, panamie z szerokim rondem i z laseczką. Piękny jak malowanie.
Clarissa zawołała go. Podszedł, ukłonił się i usiadł obok. Spojrzał na okładkę książki i powiedział:
- Idę o zakład, że pominęła pani opis bitwy pod Waterloo. A szkoda - to najlepszy fragment w całej twórczości Stendhala. Nigdy nie czytałem bardziej trafnego opisu wojny.
I rzeczywiście, Clarissa czytała „Pustelnię parmeńską” już drugi raz i ponownie pominęła opis bitwy.
- Skąd pan wie? - Zapytała zaciekawiona. - Jest pan jasnowidzem?
- Kobiety zawsze pomijają sceny b-batalistyczne. - Fandorin wzruszył ramionami. - W każdym razie kobiety pani pokroju.
- Jakiego niby pokroju? - Zapytała Clarissa, doskonale czując, że marna z niej kokietka.
- Sceptyczny stosunek do własnej osoby, romantyczny do otaczającego świata. - Patrzył na nią, lekko przechylając głowę. - Mogę też dodać, że w p-pani życiu zaszła niedawno jakaś wielka zmiana na lepsze i że p-przeżyła pani jakiś wstrząs.
Clarissa zadrżała i spojrzała na rozmówcę z jawnym przerażeniem.
- P-proszę się nie bać - uspokoił ją niezwykły dyplomata. - Tak naprawdę nic o pani nie wiem. Ale za pomocą specjalnych ćwiczeń rozwinąłem spostrzegawczość i zdolności analityczne. Zazwyczaj potrafię na podstawie drobnego detalu zrekonstruować p-pełen obraz sytuacji. Jeśli pokaże mi pani taki spodek z dwiema dziurkami (delikatnie wskazał duży różowy guzik zdobiący jej żakiet), od razu powiem, kto go zgubił - wielka świnia czy maleńki słonik.
Clarissa uśmiechnęła się i zapytała:
- Każdego potrafi pan tak przejrzeć na wylot?
- Może nie na wylot, ale sporo zauważam. Co może pani powiedzieć o tym na przykład dżentelmenie?
Fandorin wskazał przysadzistego mężczyznę z wielkimi wąsami, lustrującego przez lornetkę pustynny brzeg.
- To Mr Bubble, on jest...
- Proszę nic nie mówić! - Przerwał jej Fandorin. - Spróbuję zgadnąć.
Przez jakieś pół minuty spoglądał na Mr Bubble’a, a potem powiedział:
- Pierwszy raz podróżuje na Wschód. Niedawno się ożenił. Fabrykant. Interesy idą marnie, bankructwo depce mu po piętach. Niemal nie wychodzi z sali bilardowej, ale gra źle.
Clarissa zawsze była dumna ze swojej spostrzegawczości, więc uważniej przyjrzała się manchesterskiemu przemysłowcowi.
Fabrykant? W porządku, tego akurat można się domyślić. Skoro podróżuje pierwszą klasą, pewnie ma na to środki. Arystokratą nie jest, od razu widać. Na handlowca też nie wygląda - workowaty surdut, twarz niezbyt zdecydowana. No dobrze.
Niedawno się ożenił? Proste - obrączka na palcu serdecznym błyszczy tak, jak na nówkę przystało.
Często gra w bilard? Niby dlaczego? Aha, ubranie wypaprane kredą.
- Skąd pan wie, że mister Bubble jedzie na Wschód po raz pierwszy? - Zapytała. - Dlaczego grozi mu bankructwo? I czemu sądzi pan, że źle gra w bilard? Był pan tam i widział?
- Nie, nie byłem w sali b-bilardowej, nie znoszę gier hazardowych i w ogóle nigdy przedtem nie widziałem tego dżentelmena - odpowiedział Fandorin. - Podróżuje tą trasą po raz pierwszy; dlatego z takim tępym zacięciem gapi się na pusty brzeg. W innym wypadku wiedziałby, że aż do cieśniny Bab al-Mandab niczego interesującego nie wypatrzy - to raz. Interesy wyraźnie mu nie idą, inaczej nie wybrałby się w tak długi rejs, i to zaraz po ślubie. Żeby taki b-borsuk wylazł z nory? Tylko przed końcem świata, nie wcześniej - to dwa.
- Może zabrał żonę w podróż poślubną? - Zapytała Clarissa, wiedząc, że mister Bubble płynie sam.
- I plącze się po pokładzie, i przesiaduje w sali bilardowej? A gra bez żadnych wątpliwości źle; całą marynarkę ma z przodu ubieloną. Tylko całkiem niedoświadczeni gracze jeżdżą brzuchem po brzegu stołu - to trzy.
- No dobrze, a co pan powie o tamtej damie?
Zachwycona zabawą Clarissa wskazała Mrs Blackpool, dostojnie kroczącą pod rękę ze swoją towarzyszką.
- Ta ma wszystko wypisane na twarzy. Wraca z Anglii do męża. Jeździła odwiedzić dorosłe dzieci. Mąż jest wojskowym. Pułkownikiem.
Mr Blackpool faktycznie był pułkownikiem i dowodził garnizonem w jakimś mieście na północy Indii. Tego już było za wiele.
- Proszę wyjaśnić! - Zażądała Clarissa.
- Takie kobiety nie podróżują do Indii ot tak sobie, tylko żeby dołączyć do męża. Jest w takim wieku, że z pewnością nie płynie w długi rejs po raz pierwszy - a więc wraca. Po co wybrała się do Anglii? Żeby odwiedzić dzieci. Jej rodzice pewnie już nie żyją. Zdecydowany i władczy wyraz twarzy dowodzi, że przywykła rozkazywać. Właśnie tak wyglądają pierwsze damy garnizonów i pułków. Zazwyczaj uważa się je za zwierzchniczki właściwych komendantów. Chce pani wiedzieć, dlaczego akurat pułkownika? Bo gdyby b-była żoną generała, płynęłaby pierwszą klasą, przecież ma srebrny znaczek. No dobrze, szkoda czasu na głupie zabawy. - Fandorin ukłonił się i szepnął: - Lepiej opowiem pani o tym orangutanie. Ciekawy typ.
Obok Mr Bubble’a przystanął małpokształtny monsieur Balois, eks-windsorczyk, który w ostatniej chwili opuścił fatalny salon i tym sposobem wyślizgnął się z sieci komisarza Gauche’a.
Dyplomata półgłosem powiedział Clarissie na ucho:
- Człowiek, którego pani widzi, jest przestępcą. Prawdopodobnie handluje opium. Mieszka w Hongkongu. Żonaty z Chinką.
Clarissa wybuchnęła śmiechem.
- Trafił pan jak kulą w płot! To monsieur Balois, filantrop i ojciec jedenaściorga czysto francuskich dzieci. A handluje nie opium, tylko herbatą.
- Nie wydaje mi się - odpowiedział z zimną krwią Fandorin. - Proszę przyjrzeć się uważniej: odwinął mu się mankiet, widać wytatuowane niebieskie kółko na przegubie. Widziałem takie w pewnej książce o Chinach. To znak rozpoznawczy jednej z triad, tajnej grupy przestępczej z Hongkongu. Europejczyk, żeby zostać członkiem triady, musi być wyjątkowo obrotnym gangsterem. I oczywiście ożenić się z Chinką. Zresztą fizjonomia tego „filantropa” mówi sama za siebie.
Читать дальше