Sweetchild wybuchnął śmiechem.
- Nawet sobie pani nie wyobraża, jak długo i uparcie szukał go nowy radża! Był jednym z miejscowych zamindarów, którzy bardzo się nam przysłużyli podczas powstania sipajów; w nagrodę otrzymał brahmapurski tron. Biedak oszalał z chciwości. Jakiś mądrala szepnął mu, że Bagdassar ukrył skrzynkę w ścianie któregoś z domów. Skrzynka faktycznie wyglądała jak najzwyklejsza gliniana cegła, więc nowy radża rozkazał rozebrać wszystkie ceglane budynki. Domy burzono jeden po drugim i każdą cegłę rozbijano pod osobistym nadzorem księcia. A że w Brahmapurze dziewięćdziesiąt procent budowli wzniesionych zostało z glinianych cegieł, po kilku miesiącach kwitnące miasto zmieniło się w kupę gruzów. Oszalałego radżę otruł jego własny dwór w obawie, że wśród poddanych wybuchnie powstanie jeszcze krwawsze niż sipajskie.
- Dobrze mu tak, Judaszowi jednemu - przyklasnął Regnier. - Nie ma na świecie nic obrzydliwszego od zdrady.
Fandorin cierpliwie powtórzył pytanie:
- Jaka jest zatem, p-profesorze, wartość tej chusty?
- Myślę, że znikoma. Ciekawe kuriozum, i tyle.
- Dlaczego wobec tego ciągle ktoś coś w nią zawija - jak nie Koran, to Śiwę? Czy ten kawałek jedwabiu nie ma czasem jakiegoś znaczenia sakralnego?
- Nigdy o czymś podobnym nie słyszałem. Zwykły zbieg okoliczności.
Komisarz Gauche stęknął i wstał, rozprostowując zdrętwiałe ramiona.
- T-tak, ciekawa historia, ale niestety niewiele wnosi do naszego śledztwa. Nie sądzę, żeby sentymentalny morderca zatrzymał sobie tę szmatę na pamiątkę. - I marzycielsko dodał: - A dobrze by było. Wyciąga ktoś z was, moi drodzy podejrzani, jedwabną chustę z rajskim ptakiem... ot tak, przez roztargnienie... i wyciera w nią nos. Ojczulek Gauche wiedziałby już, co dalej...
Roześmiał się, zadowolony z ciętego dowcipu. Clarissa patrzyła na gbura z wyraźną dezaprobatą. Komisarz pochwycił jej wzrok i zmrużył oczy.
- A właśnie, mademoiselle Stamp, co do pani kapelusika. Modna rzecz, ostatni paryski krzyk mody. Dawno temu odwiedzała pani naszą stolicę?
Clarissa zebrała się w sobie i lodowatym tonem odpowiedziała:
- Kapelusik kupiłam w Londynie, panie komisarzu. W Paryżu nie byłam nigdy w życiu.
W co ten Fandorin tak się wpatruje? Clarissa podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i zbladła.
Dyplomata trzymał w dłoniach jej wachlarz ze strusich piór. Na kościanej rączce widniał złoty napis:
Meilleurs souvenirs!
Hotel AMBASSADEUR.
Rue de Grenelle, Paris.
Niewybaczalny błąd!
Hintaro Aono
5. dnia 4. miesiąca, z widokiem na nadbrzeże Erytrei
Na dole zielony pas morza,
Na środku żółty pas piasku,
Na górze niebieski pas nieba,
Takie ma barwy
Flaga Afryki.
Ten trywialny pięciowiersz stanowi owoc moich półtoradobowych prób odzyskania harmonii wewnętrznej. Przeklęta harmonia nijak nie chciała się odzyskać.
Siedziałem na rufie, patrzyłem na smętny brzeg Afryki i wyraźniej niż kiedykolwiek czułem bezgraniczną samotność. Dobrze chociaż, że w dzieciństwie nabrałem szlachetnego zwyczaju prowadzenia dziennika. Siedem lat temu, wyjeżdżając po nauki do dalekiego kraju Furansu, marzyłem w głębi duszy, że kiedyś mój dziennik podróży zostanie wydany w postaci książki i przyniesie sławę mnie i całemu rodowi Aono. Niestety, umysł mam zbyt niedoskonały, a wrażenia nadto banalne, żeby te żałosne kartki mogły konkurować z wielką literatura wspomnieniową dawnych wieków.
Jednak bez codziennych notatek dawno bym już zwariował.
Nawet tutaj, na statku płynącym do Azji Wschodniej, jest tylko dwóch przedstawicieli żółtej rasy - ja i chiński eunuch, urzędnik dworski jedenastej rangi, wydelegowany do Paryża po pachnidła i kosmetyki dla cesarzowej Cy-si. Dla oszczędności podróżuje drugą klasą i bardzo się tego wstydzi; nasza rozmowa urwała się w chwili, kiedy pojął, że ja płynę pierwszą. Co za hańba dla Chin! Na miejscu urzędnika umarłbym pewnie z poniżenia. Przecież reprezentujemy na tym statku dwa wielkie azjatyckie mocarstwa. Rozumiem stan ducha urzędnika Cza-na, bardzo jednak żałuję, że wstydzi się wyściubić nos ze swojej ciasnej kajuty; mielibyśmy o czym porozmawiać. Oczywiście nie tyle porozmawiać, ile wymienić opinie za pomocą papieru i pędzelka. Wprawdzie mówimy różnymi językami, ale hieroglifów używamy tych samych.
Mniejsza o to, powtarzam sobie, trzymaj się. Już po wszystkim. Za jakiś miesiąc zobaczysz światła Nagasaki, a stamtąd tylko dwa kroki do rodzinnej Kagoshimy I niechaj powrót oznacza poniżenie i hańbę, niechaj stanę się pośmiewiskiem dla wszystkich przyjaciół! Byleby już wrócić do domu! W końcu nikt nie ośmieli się otwarcie mną pogardzać - wszyscy wiedzą, że spełniałem wolę ojca, a wola ojca jest święta. Zrobiłem to, co powinienem był zrobić, do czego zostałem zobowiązany. Zmarnowałem życie, ale skoro tego wymagało dobro Japonii... Dość już!
Kto by jednak pomyślał, że powrót do ojczyzny, ostatni etap siedmioletnich męczarni, okaże się tak trudny? We Francji mogłem przynajmniej posilać się w samotności, chodzić na spacery, obserwować przyrodę. A tutaj, na statku, czuję się jak ziarenko ryżu w misce z makaronem. Przez siedem lat życia pośród rudowłosych barbarzyńców nie zdołałem przywyknąć do ich ohydnych zwyczajów. Kiedy widzę, jak elegancka Clebere-san piłuje nożem półsurowy befsztyk, a potem oblizuje różowym języczkiem okrwawione wargi, robi mi się niedobrze. A te angielskie umywalki, w których trzeba zatykać odpływ korkiem i myć twarz w brudnej wodzie! A koszmarne ubrania, dzieło chorego umysłu! Czuję się w nich jak karp zawinięty w tłusty papier i przysmażany na węglach! Najbardziej nienawidzę krochmalonych kołnierzyków, wywołujących czerwoną wysypkę na podbródku, i skórzanych butów, prawdziwego narzędzia tortur. Jako dziki Azjata spaceruję po pokładzie w lekkiej jukacie, a nieszczęśliwi współstołownicy gotują się w swoich strojach od rana do wieczora. Mój czuły nos nie znosi zapachu europejskiego potu, ostrego i oleiście-mięsnego. Inny przerażający obyczaj krągłookich: wycierają nos, wkładają zasmarkaną chusteczkę z powrotem do kieszeni, a potem znów jej używają! W domu nikt w to po prostu nie uwierzy, powiedzą, że zmyślam. Chociaż siedem lat to sporo czasu. Może nasze damy też noszą już idiotyczne turniury i kuśtykają na wysokich obcasach. Ciekawe, jak wyglądałaby Kioko-san w takim stroju. Przecież jest już duża, ma trzynaście lat. Za rok albo dwa wyprawią nam wesele. A może i wcześniej. Do domu!
Dzisiaj nijak nie mogłem osiągnąć harmonii ducha, ponieważ:
Odkryłem, że z mojej walizki zniknął najlepszy instrument, zdolny z łatwością przeciąć nawet najgrubszy mięsień. Co oznacza ta kradzież?
Rozmowa zeszła na moją rodzinę, na przodków. Ponieważ przedstawiłem się jako oficer, Rosjanin zadawał mi pytania o broń, mundury i organizację armii cesarskiej. To było straszne! Kiedy okazało się, że nigdy nie słyszałem o strzelbie Berdana, Fandorin-san dziwnie na mnie popatrzył. Na pewno pomyślał, że w japońskiej armii służą same nieuki. Ze wstydu zapomniałem o dobrych manierach i wybiegłem z salonu, co naturalnie jeszcze pogorszyło sprawę.
Długo nie mogłem się uspokoić. Najpierw poszedłem na pokład szalupowy, gdzie panuje największy skwar i zazwyczaj jest pusto. Rozebrałem się do przepaski biodrowej i pół godziny doskonaliłem technikę ciosu mawashi-giri. Kiedy osiągnąłem zadowalający efekt i słońce poróżowiało mi w oczach, usiadłem w pozycji zan-zen i przez czterdzieści minut usiłowałem medytować. Dopiero później ubrałem się i poszedłem na rufę układać tankę.
Читать дальше