Za dużo filozofuję. Pora przejść do Fandorin-sana i okazanej przezeń jasności umysłu. Opiszę Adenu bardzo wzrosło po otwarciu Kanału Sueskiego. Samo miasto jest zresztą niewielkie: magazyny portowe, kopalnie, kilka faktorii, kantory i hotele. Rozplanowanie ulic regularne. Suchą glebę nawadnia 30 cystern napełnianych przez górskie strumienie. 34 tysiące mieszkańców, głównie hinduskich muzułmanów”. Te lakoniczne informacje muszą mi na razie wystarczyć, ponieważ trapu nie spuszczono i nikt nie może wyjść na brzeg. Rzekomo z racji kwarantanny, ale my, wasale księstwa windsorskiego, wiemy, jaki jest właściwy powód całego zamieszania: marynarze i policja portowa przeczesują cały gigantyczny statek w poszukiwaniu Murzynów.
Po śniadaniu zostaliśmy w salonie, czekając na wyniki obławy. Właśnie wówczas, w obecności wszystkich naszych (no, proszę, już są dla mnie „nasi”), odbyła się bardzo ważna rozmowa komisarza z rosyjskim dyplomatą.
Najpierw zgromadzeni mówili o śmierci Murzyna, potem zeszli, jak zwykle, na paryskie morderstwo. Nie zabierałem głosu, ale słuchałem bardzo uważnie, chociaż początkowo wyglądało na to, że wszystko po kolei.
„Lewiatan” przybył do Adenu przed świtem. W moim przewodniku piszą o tym porcie: „Port Aden, Gibraltar Wschodu, stanowi dla Anglii pomost do Indii Wschodnich. Statki zaopatrują się tu w węgiel i uzupełniają zapasy słodkiej wody. Znaczenie dalej będą łapać zieloną małpę w bambusowych zaroślach i czarnego kota w ciemnym pokoju”.
Stamp-san powiedziała: „Same zagadki. Nie wiadomo, jak czarnoskóry dostał się na statek, nie wiadomo, dlaczego chciał zabić madamme Clebere. Zupełnie jak na rue de Grenelle. Znowu mistyka”.
I wtedy Fandorin-san powiedział: „Żadna mistyka. Wprawdzie nie rozwiązaliśmy jeszcze kwestii Murzyna, lecz historia z rue de Grenelle jest, moim zdaniem, mniej więcej zrozumiała".
Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem, a komisarz uśmiechnął się złośliwie: „Ciekawe, ciekawe... Proszę mówić, z przyjemnością posłucham".
Fandorin-san: „Myślę, że wszystko odbyło się następująco. Wieczorem w drzwiach willi na rue de Grenelle pojawił się ktoś...”
Komisarz (z fałszywym zachwytem): „Brawo! Genialne odkrycie!”
Fandorin-san (niewzruszenie kontynuując): „...ktoś, kto przybywając z wizytą, nie wzbudził najmniejszych podejrzeń służby. Był to lekarz, możliwe, że w białym fartuchu i z całą pewnością z odpowiednią torbą. Niespodziewany gość zażądał, żeby służba niezwłocznie zebrała się w jednym pomieszczeniu, ponieważ zgodnie z zarządzeniem władz miejskich wszyscy paryżanie poddawani są szczepieniom profilaktycznym”.
Komisarz (coraz bardziej zły): „Co to za wymysły?! Jakie znowu szczepienia?! Dlaczego służba miałaby uwierzyć pierwszemu lepszemu włóczędze?”
Fandorin (ostro): „Żeby pana czasem nie zdegradowano z „detektywa do spraw specjalnych” do „detektywa do spraw niespecjalnych”, monsieur Gauche. Nie przestudiował pan zebranych własnoręcznie materiałów, niewybaczalne niechlujstwo. Proszę raz jeszcze spojrzeć na notatkę w «Soir», tę o kontaktach lorda Littleby z międzynarodową skandalistką Marią Saintfontaine”.
Komisarz pogrzebał w teczce, wyciągnął notatkę i przebiegł ją wzrokiem.
Komisarz (wzruszając ramionami): „No i co?”
Fandorin-san (wskazując palcem): „O, tutaj, na dole. Widzi pan początek kolejnej notatki: EPIDEMIA CHOLERY W ODWROCIE? I dalej, proszę: «energiczne działania profilaktyczne podjęte przez paryskich lekarzy...»”
Truffo-sensei: „To prawda, panie i panowie. W Paryżu przez całą zimę pojawiały się coraz to nowe ogniska cholery. W Dover zarządzono nawet kontrolę sanitarną promów przypływających z Calais”.
Fandorin-san: „Właśnie dlatego wizyta lekarza nie zdziwiła służby. Gość zachowywał się pewnie i mówił przekonująco. Być może poskarżył się, że pora jest późna, a on musi obejść jeszcze kilka domów, albo coś w tym rodzaju. Służba najwyraźniej nie chciała niepokoić złożonego atakiem podagry pana domu, zawołała natomiast strażników z piętra. W końcu zastrzyk robi się w mgnieniu oka”.
Zachwyciła mnie przenikliwość dyplomaty, który tak łatwo rozwiązał skomplikowaną zagadkę. Nawet komisarz Gauche popadł w zamyślenie.
„Załóżmy, że ma pan rację - wycedził przez zęby. - Jak jednak wyjaśni pan fakt, że pański lekarz po otruciu służby, zamiast wejść na piętro po schodach, nie wiedzieć czemu wyszedł na ulicę, przelazł przez płot do ogrodu i rozbił okno oranżerii?”
Fandorin-san: „Zastanawiałem się nad tym. Czy nie przyszło panu do głowy, że przestępców mogło być dwóch: jeden wyeliminował służbę, a drugi w tym czasie dostał się do willi przez okno?”
Komisarz (tryumfalnie): „Owszem, przyszło, panie mądralo, i jeszcze jak przyszło! Właśnie na taki trop usiłował skierować nas morderca. Chciał zmylić ślad, to oczywiste! Z pokoju kredensowego wszedł na piętro i natknął się tam na pana domu. Pewnie po prostu rozbił gablotę, sądząc, że w willi nie ma już żywego ducha. Zaniepokojony hałasem lord wyjrzał z sypialni i został zabity. Po tym nieplanowanym incydencie przestępca szybko uciekł, jednak nie przez drzwi, tylko przez okno oranżerii. Dlaczego? Żeby zamieszać nam w głowach i zasugerować, że morderstwa dokonały dwie osoby. No i dał się pan wpuścić w maliny. Ale ojczulka Gauche’a nie wezmą na byle plewy”.
Słowa komisarza przyjęto z uznaniem. Regnier-san zauważył nawet: „Do diaska, lepiej nie dmuchać panu w kaszę”. (Europejczycy używają czasami takich obrazowych wyrażeń. Nie należy ich rozumieć dosłownie. Oficer po prostu uznał Gauche-sana za mądrego i doświadczonego detektywa).
Fandorin-san odczekał chwilę i zapytał: „Jak słyszę, przebadał pan starannie ślady butów pod oknem i ustalił, że przestępca zeskoczył na ziemię, a nie wlazł na parapet?”
Komisarz nic nie odpowiedział, obrzucił tylko Rosjanina wściekłym spojrzeniem.
Wówczas Stamp-san powiedziała coś, co doprowadziło do kolejnego, jeszcze ostrzejszego zwrotu w rozmowie.
„Jeden morderca czy dwóch, dalej nie rozumiem najważniejszej rzeczy: po co to wszystko? Przecież nie z powodu Śiwy. Ani z powodu chusty, nawet jeśli jest tak piękna i legendarna! Więc dlaczego?”
Fandorin-san oświadczył zupełnie spokojnie, jak coś oczywistego: „Ależ naturalnie, mademoiselle, że z powodu chusty. Przestępca zabrał Śiwę, żeby zmylić policję; potem go już nie potrzebował i przy najbliższym moście wyrzucił do Sekwany”.
Komisarz warknął: „Może dla rosyjskich „boyars”(zapomniałem, co znaczy to słowo, będę musiał zajrzeć do słownika) pół miliona franków to głupstwo, ale większość ludzi uważa inaczej. Dobre sobie, «nie potrzebował» dwóch kilogramów czystego złota! Nieźle się pan zagalopował, panie dyplomato!”
Fandorin-san: „Niechże pan da spokój, komisarzu. Co znaczy pół miliona franków w porównaniu ze skarbem Bagdassara?”
„Panowie, dość tych dyskusji! - zawołała kapryśnie nienawistna madamme Clebere. - Omal nie zginęłam, a wy dalej gadacie o tym samym. Zajmuje się pan, komisarzu, starym morderstwem, a tymczasem o włos nie doszło do nowego!”
Ta kobieta musi być wiecznie w centrum zainteresowania. Po wczorajszym staram się patrzeć na nią jak najrzadziej. Środkowy palec sam wyciąga się w stronę błękitnej żyłki pulsującej na jej białej szyi. Krótkie szturchnięcie i byłoby po żmii. Ale to oczywiście jedna z tych złych myśli, które człowiek silnej woli powinien od siebie odpędzać. Przelałem uczucia na papier i trochę mniej już we mnie nienawiści.
Читать дальше