A oto i ona! Z tarasu „Son Vida” można już dojrzeć, jak na końcu wąwozu, koło mostu, zza policyjnego kordonu ukazują się strojni jeźdźcy. Dwaj niewolnicy o nagich, muskularnych torsach przytrzymują za srebrną uzdę karego rumaka. Koń w każdej chwili gotów stanąć dęba. W haftowanym złotem siodle – piękna królowa z bajki. Za woalką jedwabnego, przepasanego perłowymi nitkami czarczafu widać rozradowane oczy. Z tyłu posuwa się zjawiskowa świta…
Makary ustawia optykę. Oprócz celownika i potężnej lornety grupa likwidacyjna dysponuje niemieckim stereoskopowym dalmierzem optycznym.
– W wąwozie nie mamy jak. Niech posuwa w górę, do hotelu. Weźmiemy ją przy wejściu na taras.
– Zrozumiałem.
– Dystans?
– Cztery tysiące sto dziesięć.
Grupa likwidacyjna rozłożyła się na skalnej półce pomiędzy dwoma wielkimi głazami. Od „Son Vida” dzieli ich cała dolina. Kto by pomyślał, że z tej odległości można stworzyć realne zagrożenie?
– Cel: kobieta w czarczafie na karym koniu.
– Cel widzę. Zrozumiałem.
– Patrz tutaj.
Szyrmanow położył przed Makarym dużą fotografię. To ona! Ta, co nie daje mu spać spokojnie. Żal ścisnął mu serce.
– Przecież już raz ją zabili!
– Nie, Makary. Wtedy ją tylko sprawdzali. To była kontrolna egzekucja. A teraz trzeba ją zabić na serio. Jesteś gotów?
– Gotów – odpowiada Makary. Na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień.
– Możesz być dumny, Makary. Towarzysz Stalin do tego zadania wyznaczył imiennie ciebie. Nie wiesz czasem, dlaczego?
– Nie wiem – głos mu się łamie.
– To ja ci powiem. Tej dziewczynie urządzono kiedyś kontrolną egzekucję. Jak to w zwyczaju, rozstrzelanie sfilmowano. Kręcił wujaszek Wasia. Potem puszczałeś ten film towarzyszowi Stalinowi. Towarzysz Stalin zauważył, że zdjęcia nie były ci obojętne. Potem wołałeś ją przez sen. Nie raz. W aktach są stenogramy twoich majaczeń. Potem puszczałeś ten film dla siebie. Dwieście czterdzieści jeden razy. Wtedy pokazano ci ją z daleka, w sektorze specjalnym. Ale nie uwierzyłeś, że to ona. Myślałeś, że tylko podobna. Tak było, Makary?
– Tak – chrypi przez ściśnięte gardło.
– A teraz masz prosty wybór: albo ją zabijesz jednym strzałem, albo odstąpisz mi to zaszczytne zadanie. Więc?
Nad Moskwą straszliwa burza. Wiatr wygina gołe drzewa, chlaszcze gałęziami po murach i po oknach. Zimno. Obrzydliwie.
A u Stalina w kremlowskim mieszkanku ciepło i przytulnie. Miasto śpi. Stalin czuwa. Kąty gabinetu pogrążone w półmroku. Ale to ciepły półmrok, przyjazny, życzliwy.
Na biurku stoi zielona lampa. Na niskim stoliku z gazetami – jeszcze jedna. Dwie wysepki zielonej poświaty w życzliwym półmroku. I kolacja dla dwóch osób. Po kawalersku. Butelka wina z etykietką własnej roboty. Nazwa, to jedno słowo wypisane kopiowym ołówkiem – i gruziński szlaczek. Płonące szaszłyki.
Rozmowa płynie, jak leśny strumyk po kamyczkach.
– Nalać wam jeszcze, towarzyszu Chołowanow?
– Dziękuję towarzyszu Stalin. Na dziś już dosyć.
– A więc do rzeczy. Obiecaliście powiedzieć mi coś interesującego o Feniksie. Coś, czego jeszcze nie wiem.
Chołowanow głośno wypuścił powietrze z płuc.
– Dzisiaj zostanie wykonany wyrok.- Spojrzał na zegarek. – Za siedem minut.
Szyrmanow uśmiechnął się lekko i dotknął Makarego w ramię:
– Ładuj!
Makary ma łzy w oczach. A Szyrmanow pogodny, trzyma fason:
– Pamiętaj: ściągasz spust bardzo płynnie. No, już. Uwzględnij poprawkę na wiatr. Wstrzymaj oddech. Powoluteńku…
Stalin wstał z miejsca, podszedł do okna i długo obserwował krople z kryształkami lodu w środku.
– Wszystkich uczestników misji przedstawić do odznaczenia.
– Tak jest!
– Kiedy wrócą, powitać jak bohaterów. Wydać bankiet. Uroczyste wręczenie odznaczeń. Potem… Makarego aresztować… i zlikwidować.
– Z jakiego paragrafu?
– Wszystko jedno.
– Może też Szyrmanowa?
Stalin umilkł. Spojrzał Gryfowi uważnie w oczy:
– Szyrmanowa? Za co?
– Kiedyś kazałem odnaleźć Mazura. Nie wykonał rozkazu…
Stalin jeszcze raz popatrzył mu w oczy:
– Dobra. Szyrmanowa też. Ale najpierw order.
Szyrmanow jest w świetnym humorze:
– No, Makary, koniec z mazgajstwem. Gotów? Do kurwy nędzy: gotów?! Ognia!
Zapadło długie milczenie.
– Dobrze, że nie chcieliście zastrzelić Feniksa. Wiedziałem, że coś między wami było, dlatego urządziłem wam, Chołowanow, kontrolę. Ona jest wrogiem. Ale gdybyście ją zastrzelili, przedstawiłbym was najpierw do odznaczenia…
Stalin umilkł ponownie. Długo milczał.
– Żal Feniksa, towarzyszu Chołowanow. Mazur miał rację. Nie należało posyłać jej na taką robotę. Trzeba ją było tu zostawić. Pod kontrolą. Przyniosłaby wiele pożytku. Nie posłuchałem Mazura… Nawiasem mówiąc, nie wiecie co się z nim dzieje? Stęskniłem się za nim.
– Tu jestem, towarzyszu Stalin. Wybaczcie, że bez pukania, bez zapowiedzi. Dopiero wszedłem…
W tym momencie go zobaczyli.
– Ale przemoczony! Wejdź, osusz się.
Stalin nalewa szklankę ciężkiego gruzińskiego wina: masz, wypij, mój drogi. Rozgrzej się. Dobrze, że jesteś. Potrzebuję cię.
Chołowanow przybiega z ręcznikiem, ze stalinowskim szlafrokiem, z kocem: chodź, przysuń się bliżej ognia. Stalin dolewa wina:
– Widzisz, właśnie o tobie mówiliśmy. Miałeś rację. Nie wolno było jej posyłać.
– Towarzyszu Stalin! Przyleciałem z Syberii, żeby…
– Zabiliśmy ją.
– Czułem jakieś nieszczęście. Niepotrzebnie ją zabiliście!
– Wymknęła się spod kontroli.
– Zrąbaliście drzewo, które mogło rodzić złote jabłka.
– Jakie znowu jabłka?!
– Nie rozumiecie, czego dokonała?
– Niczego!
– Przecież to przykład wzorcowej dyslokacji agenturalnej!
– Raczej zdrady!
– Gdzie wy macie oczy?! Zalegalizowała się perfekcyjnie. Można ją stawiać za wzór. Ani hiszpańska policja, ani francuska, ani szwajcarska nie mają cienia podejrzeń.
– Nie nawiązuje łączności…
– Ale przecież to myśmy ją tak szkolili. 93 procenty wpadek ma bezpośredni związek z kontaktami agenturalnymi. Dlatego na początku żadnych zbędnych kontaktów. Łączność tylko w skrajnych sytuacjach, gdyby potrzebowała pomocy albo miała coś nadzwyczajnego do przekazania. Ale ona nie potrzebuje pomocy. Sama zapewnia sobie dokumenty i pieniądze, wszelkie operacje finansuje z własnych środków. Ma ich pod dostatkiem. Nie melduje się, to znaczy, że na razie nie zwerbowała nikogo…
– I nie zwerbuje. Mazur aż się zakrztusił.
– Mylicie się, towarzyszu Stalin! Wykonała nadzwyczajną pracę przygotowawczą. Zdobyła listy dłużników najważniejszych banków hiszpańskich i francuskich. Ma spis tysięcy nazwisk dłużników na wszystkich kontynentach, również w Waszyngtonie. Jeżeli ktoś desperacko poszukuje pieniędzy, to masz go w kieszeni. Trzeba tylko umiejętnie zaproponować pomoc. A ona to potrafi. Dziś mogłaby zbudować siatki szpiegowskie we wszystkich stolicach europejskich i w Waszyngtonie na dokładkę. Wystarczy, że powybiera z listy co grubsze ryby. Wśród dłużników mnóstwo jest miernoty, ale trafiają się i wielkie szychy. Ukrywają bankructwo, dla większej forsy są gotowi na wszystko. Nie wiem, kto figuruje na tych listach, ale może tam być każdy, nawet doradca samego Roosevelta…
Читать дальше