Zważył paczuszkę na dłoni. Czymś takim można nawet zabić. I dobrze, że to nie pieniądze. W każdej chwili może nastąpić dewaluacja.
Zresztą, pieniędzy ma pod dostatkiem.
Położył przed sobą na biurku, pochylił głowę nad sam blat, jak Beria schylający się do talerza. Wyjął z szuflady kancelaryjne nożyczki. Rozmyślił się. Zwisający koniec sznurka ujął w dwa grube palce, pociągnął. Kokardka puściła i rozwiązała się. Wtedy naczelnik odwinął papier. W gabinecie rozbłysło. Piękna sztabka. Na niej orzełek, monogram SBS i cyferki – 999.
Trzeba doprowadzić publiczność do granic obłędu i wtedy pozwolić zadać ostatnie pytanie.
– Towarzyszu iluzjonisto, powiedzcie, czy będzie wojna? Rudolf Mazur nie śpieszy się z odpowiedzią. Omiata zebranych spojrzeniem. Stara się każdemu zajrzeć w oczy. Odpowiada cicho, lecz pewnie:
– Będzie!
Wybuch szalonej radości podrywa z miejsc tysiące entuzjastów. Doborowe oddziały milicji z trudem powstrzymują rozgorączkowanych wielbicieli.
Gdzie ulokować sztab Kompieńskiego Pułku Lejbgwardii?
Jeżeli dojdzie do wybuchu konfliktu, całą Europę Środkową ogarnie zawierucha wojenna. Nawet ogłoszenie neutralności nie zda się na wiele. W Szwajcarii? Wyrąbać tunel w skałach? Można. Ale nie ma pewności, że teatr działań wojennych nie obejmie także Szwajcarii. Natomiast na peryferiach Europy… Choćby w Hiszpanii. Na przykład Baleary. Wspaniały klimat. Ludzie osiedlali się tu od dawna. Wyspy należały najpierw do Kartaginy. Potem zajmował je Rzym, Bizancjum, Arabowie, Hiszpanie. Od tysiącleci kolejnymi gospodarzami byli tu zdobywcy i piraci. Nadmorskie miasta mogły przetrwać tylko wtedy, gdy zażarcie broniły dostępu. Wspaniała Palma została ufortyfikowana wykutą w skale szeroką i głęboką fosą, za którą wznosiły się niezdobyte mury i potężne bastiony. Powstało miasto-twierdza. A na przedpolach, na wszystkich drogach wiodących do Palmy – forty i umocnienia. Niektóre stoją opuszczone do dziś.
Wybór punktu dowodzenia należy do szefa sztabu, podpułkownika Igora Szewcowa.
Gdy opuścimy Palma de Mallorca w kierunku zachodnim, w miejscu gdzie kończą się przedmieścia, ujrzymy skalisty cypel, wybiegający daleko w morze. Przy samym brzegu bardzo wąski, potem rozszerza się, na końcu znowu zwęża. Od milionów lat morskie przypływy przegrywają z nim pojedynek. Skały wyrastające pionowo z wody wyglądają jak stworzone do tego, żeby wznieść na nich fortecę. Zresztą niewiele trzeba budować, matka-natura dała solidne podwaliny pod twierdzę. Skalne urwiska spadają wprost do morza, a na cypel wiedzie przesmyk szerokości stu metrów. To jedyny punkt wymagający obrony. Z każdej innej strony fale młócą o skały i podwodne głazy, żaden okręt ani łódź tu nie przybije.
Samochody podjechały do przesmyku. Urwiska skalne, strome na dole, u góry przechodzą w niewielki płaskowyż, zarośnięty lasem. Tam właśnie trwają prace przy budowie rezydencji senority Anastasia. Z trzech stron widok na morze i przybrzeżne skały, na miasto i port, z czwartej strony – na góry owiane mgiełką.
Pojazdy znieruchomiały w cieniu, trzasnęły drzwiczki, eskorta zajęła stanowiska. Szef sztabu, podpułkownik Igor Szewcow, zdaje raport z wykonanych prac, prowadzi właścicielkę do wnętrza. Oto i dom, ukryty między drzewami. Niezwykłe połączenie: palmy, sosny i kaktusy… Z tej strony, od lądu, z bujnych zarośli wystają jedynie płaskie dachy i wysokie białe ściany pozbawione okien. Ogromne okna i tarasy są zwrócone ku morzu. Stąd ich nie sposób zobaczyć.
Ścieżka wiedzie przez kłujące krzewy. Niespodziewanie przecina ją fosa. Siedemset lat temu skalisty przesmyk przecięto w poprzek rowem głębokim na osiem metrów i szerokim na piętnaście. Ściany są niemal pionowe, ze szczelin skalnych wyrastają krzaki i karłowate drzewka. A więc i od strony lądu dostęp na cypel jest odcięty. Nad fosą przerzucono saperski mostek na metalowych wspornikach.
– Zbudujemy coś solidniejszego?
– Nie, Anastazjo Andriejewna. Potrzebujemy mostu tylko na czas budowy rezydencji. Po zakończeniu prac rozbierzemy. W skale wykujemy zjazd do fosy, a stamtąd wjazd do tunelu.
– A jak umocnimy fosę?
– Niemcy po wojnie zostawili w porcie sto dziesięć ton zasieków z drutu kolczastego. Udało mi się kupić okazyjnie. Po co się ma walać bezużytecznie, nie? Więc myślimy elegancko wyłożyć nimi dno fosy. Zostawimy jedno przejście.
– Może warto podłożyć miny pod spód?
– Podłożymy. Miny już zamówione, z zapalnikami naciskowymi i naciągowymi. Mają tu tego pod dostatkiem.
Kapitan Jurin wie: w korytarzu „A” znów są pasażerowie. Kurs ponownie na Baleary. Nieznani ludzie jadą w nieznanym celu…
Nastię mało obchodzą salony, pokoje, ogromne tarasy nad morzem. Interesuje ją serce obiektu.
– Rezydencja waszej wysokości wygląda od strony morza jak szklany pałac, jak akwarium. Konstrukcja czyni wrażenie lekkiej. Ale to pozory. W rzeczywistości trzon budynku stanowi żelbetowy sześcian, odporny nawet na ogień ciężkiej artylerii. Do niego podostawiane są wszystkie te szklane fidrygałki i balkoniki. Zapraszam do wnętrza.
Ściany jeszcze wysmarowane świeżą farbą, okna nie umyte po budowie, w powietrzu odór wapna i schnącego betonu walczy o lepsze z zapachem morza i sosnowego igliwia. Pod stopami chrzęści potłuczone szkło, ze ścian sterczą końcówki przewodów elektrycznych. Ale pancerne drzwi już skutecznie strzegą dostępu do dalszych pomieszczeń.
Bezszelestna winda mknie w dół, w czeluść. Tu też zostało sporo do zrobienia. Mimo to punkt dowodzenia już żyje własnym życiem: terkoczą dalekopisy, dyżurni odbierają i opracowują raporty o stanie poszukiwań i najnowszych ustaleniach.
Dowódca Kompieńskiego Pułku Lejbgwardii wezwał na odprawę dowódców batalionów. Padają dyspozycje: twarde, męskie, jednoznaczne:
– Nie ma litości w przyrodzie. Bo przyroda to piramida dupczenia. Albo gryziesz, albo inni cię zagryzą! Macie, kurwa, gryźć! Na śmierć!
Grupa likwidacyjna z „Amur-Lasu” wylądowała bez przeszkód. Łącznie siedmiu ludzi: dowódca Szyrmanow, snajper-egzekutor Makary, szyfrant-telegrafista Edek i czterech komandosów.
Noc. Pontony. Spotkanie w ciemnościach z agenturą wspierającą. Przerzut w skały, do dawnych jaskiń przemytników.
– Co nowego u niej słychać?
– Wiele słychać, ale niewiele widać. Niełatwo ją zobaczyć. Prawie nigdzie nie bywa. Jak się gdzieś pojawi, to bez uprzedzenia. A ochroniarzy ma jak, nie przymierzając, towarzysz Stalin…
Na parterze rezydencji będzie wartownia, sztab i pluton łączności. Pracować będziemy niżej, w masywie skalnym.
– Gdzie mój gabinet?
– Tu, wasza wysokość. Po prawej główna sala, naprzeciw cztery gabinety: dowódcy pułku, mój, szefa wywiadu i szefa kontrwywiadu.
Nastia wkroczyła do swojego podskalnego gabinetu. Szef sztabu w lot zrozumiał, że powinien zostawić ją samą. Ukłonił się za jej plecami i wyszedł bezszelestnie.
Biały dywan pokrywa całą podłogę. Stropy są niskie, dlatego gabinet sprawia wrażenie bardzo przestronnego. Na jej prośbę ściany wyłożono płytami z korka. Gabinet już jest przygotowany do pracy. Na ścianach rozwieszono portrety dłużników banków: Balericas, Argentaria, Crćdit Lyonnaise, WBR, Andaluzja, Barclays, Lloyds. Pod każdym zdjęciem notka biograficzna: imię, nazwisko, rok urodzenia, miejsce pracy, zajmowane stanowisko, miejsce zamieszkania, wysokość zadłużenia. Wszystko w skrócie. Pełne dane spoczywają w teczkach. Wśród dłużników sporo ciekawych postaci: generałowie, wiceministrowie, posłowie, nawet tajny doradca prezydenta USA, niejaki John Hussell – młody, elegancki, wysportowany. Nastia posyła im ciepły uśmiech: do rychłego zobaczenia, chłopcy.
Читать дальше