– Doskonale. Kniaź, mam pytanie, czysto teoretyczne. Łatwo przychodzą nam nowe miliony. Ale… Ale para przyzwoitych butów kosztuje dolara, dobry garnitur – pięć dolców. Za tysiąc – wspaniały Lincoln. Pięć tysięcy dolarów kosztuje piętrowy dom z garażem na trzy pojazdy, z przestronnymi piwnicami i pokojami na poddaszu, z własnym ogrzewaniem, kanalizacją, basenem i przyzwoitym ogrodem. To po co ludziom miliony? Zna pan jakieś rozsądne uzasadnienie?
– Naturalnie.
– Proszę mi powiedzieć, kniaź, ile pieniędzy chciałby pan mieć? Jaka kwota by pana satysfakcjonowała?
– Wszystko.
– Co znaczy: wszystko?
– Wszystkie pieniądze świata.
– Ale po co?!
– Każdy z nas ma w życiu wybór. – Kniaź spojrzał przez okno na przelatujące francuskie równiny, podrapał się po brodzie. – Jak to mówią: albo dupczysz, albo sam jesteś dupczony. Świat to jedna wielka piramida dupczenia. Jeżeli nie próbujesz wdrapać się na sam szczyt, ześlizgujesz się w dół. Miliard jest potrzebny po to, żeby nie dać się wydupczyć komuś, kto ma sto milionów. Dziesięć miliardów trzeba mieć po to, żeby wydupczyć tego, kto ma ich tylko pięć.
Budzi się wielki kraj. Pod brytyjską ambasadą milionowy tłum z czerwonymi flagami od bladego świtu skanduje:
Chamberlain zbój
Brytyjski chuj
Grozi nam
Ten głupi cham!
Po chwili to samo w innej konfiguracji:
Grozi nam
Chamberlain zbój
Ten glupi cham
Brytyjski chuj!
Kuplety są fajne, można wszystko poprzestawiać, a i tak będzie śmiesznie.
Ambasada brytyjska mieści się niedaleko, za rzeką. Ranek wstaje nad kremlowskim murem. Zza rzeki dobiega falami coś jakby sztorm na Morzu Białym: chuj! chuj! chuj!
Sasza, muszę walnąć kielicha. Masz coś?
Czarodziej po raz pierwszy zwrócił się do Gryfa po imieniu. Ten spojrzał na niego z wdzięcznością. Gryf ma wielu wrogów, naprawdę wielu. Ci go nienawidzą. Ma ogromną rzeszę podwładnych, którzy szanują go i boją się. Ma zwierzchnika, któremu jest oddany bez reszty. Ma wiele dziewcząt w aeroklubach, w stalinowskiej ochronie, w specgrupach. Kocha je wszystkie i wszystkim szczodrze ofiarowuje miłość. One też go kochają. Gryf natomiast nie ma przyjaciela. Nie ma przed kim otworzyć duszy. Nie dlatego, że nie jest fajny. Bo chłop z niego w porządku. Po prostu ma bardzo niewdzięczną pracę. Zbyt jest uwikłany w stalinowskie sekrety. Nie może pisnąć słówka. Co to za przyjaźń, jak nie możesz wspomnieć ani o pracy, ani o życiu prywatnym. Według oficjalnej wersji jest pilotem-polarnikiem. No, ale ile można gadać o niedźwiedziach i górach lodowych.
I raptem w życiu Gryfa pojawia się człowiek, z którym można porozmawiać. O wszystkim.
– Czarodzieju, zawsze mam coś w zanadrzu.
Wyjął z obszernej kieszeni piersiówkę i dwie szklanki. Przycupnęli na balu. Rozpostarli gazetę. Gryf nalał, rozdzielił serek topiony na dwie równe części. Wznieśli graniaste szklanki…
Wtedy zza sztapli wynurzył się młody, rzutki pogranicznik: zielona czapka, błysk bagnetu.
To się nazywa świadomość społeczna. Chamberlain daleko, wspólnej granicy z nim nie ma, powodów do zbrojnego konfliktu żadnych. Dlatego cały gniew ludu skupia się na brytyjskim premierze. A Hitler jest blisko. Dosłownie za miedzą. Dlatego społeczeństwo nic do niego nie ma, nie śpiewa wulgarnych czastuszek, nie szczerzy kłów pod niemiecką ambasadą. Słusznie. Jeżeli Hitler postanowi walczyć z Chamberlainem, to niech wie, że nie ma co obawiać się o tyły. My też nie przepadamy za Angolem. Podobno chciał nam kiedyś zrobić kuku. A do Hitlera nic nie mamy.
Tłum wrzeszczy za rzeką, a towarzysz Stalin nie może zasnąć w swoim kremlowskim mieszkaniu. Nie dlatego, że ludzie krzyczą, ale dlatego, że go boli serce. Z troski o mocarstwo, z troski o Rewolucję Światową.
Jak tu spać, kiedy ma się bunt w najbliższym otoczeniu! On ją kocha! I co z tego? Czy to powód, żeby nie wykonać rozkazu?! Kocha ją! To kto w takim razie będzie zabijać wrogów? Jeżeli każdy będzie kogoś kochać, kto dokona dzieła Rewolucji Światowej?
W banku Balericas TS nikt nie oczekiwał jej powrotu. Po prostu: zjawiła się kiedyś, zadymiła, zainteresowała bankiem opinię publiczną i przepadła. Coś tam palnęła na pożegnanie, jakieś obietnice. Ale mało to obietnic słyszymy na co dzień?
Pierwsze kroki skierowała do sali posiedzeń zarządu. Wkroczyła w trakcie wystąpienia prezesa. Zrozumiała, że przeszkadza, ale nie poprosiła ani o wybaczenie, ani o głos. Uśmiechnęła się. Do wszystkich i do każdego. Uczestnicy posiedzenia zerknęli po sobie. W oczach konsternacja: czy odwzajemniać uśmiech? Wówczas zamaszyście, jak iluzjonista, machnęła w stronę drzwi: raz, dwa! Skrzydła rozwarły się i dwaj pracownicy banku wtargali dwie walizy. Postawili je pośrodku i skłoniwszy się lekko, wyszli, starannie zamykając za sobą drzwi.
Młody, rzutki pogranicznik wysuwa się zza sztapli. Szyja cienka, jak bagnet karabinu Mosina wzór 1891/30. I piskliwy głosik:
– Pijaństwo? To nie wiecie, że w porcie obowiązuje zakaz spożywania alkoholu?!
Pogranicznik zwraca się do potężnego gościa w skórzanym płaszczu, ze szklanicą w dłoni.
Dzielny strażnik radzieckich granic jakoś zignorował jego kompana. A właśnie ten drugi, niepozorny, z tych co to nie ma na czym oka zawiesić, warknął zmęczonym głosem:
– Spierdalaj!
Pogranicznik odmeldował się regulaminowo:
– Rozkaz!
Towarzyszu Szyrmanow!
– Tak jest!
Szyrmanow zawsze był blisko Stalina, ale nigdy dotąd nie otrzymywał rozkazów bezpośrednio od niego.
– Znacie Feniksa?
– Znam, towarzyszu Stalin.
– Macie zaszczytne zadanie, towarzyszu Szyrmanow. Skompletujcie grupę likwidacyjną. Pojedziecie do Hiszpanii zlikwidować Feniksa. Egzekutor… – Stalin zawahał się przez moment. – Egzekutor: Makary.
I co teraz, Gryf?
Pewnie na mnie kolej. Zresztą już dawno chciał mnie rozwalić.
Dolał do szklanek.
Flaszkę mam, ale zagrycha wyszła.
Nie ma sprawy.
– No to: alkohol twój wróg, lej go w gębę… Wiesz, czarodzieju, ja już jestem jedną nogą na tamtym świecie, ale dam ci dobrą radę. Stalin przegrał zakład i teraz musi publicznie ogłosić, że jest dupkiem żołędnym. Nie możesz do tego dopuścić. Jeśli chcesz ocalić głowę.
Uczestnicy narady kierują spojrzenia z Nasti na walizy, z walizek na prezesa zarządu. Prezes wstał, nie odezwał się słowem, podszedł, trącił nogą. Waliza przewróciła się na bok. Odgłos taki, jakby była nabita po brzegi, na przykład książkami. Prezes trącił drugą walizę. To samo.
Spogląda na Nastię:
– I co dalej?
– Otwórz – uśmiecha się do niego.
Każda waliza ma dwa zamki, wystarczy nacisnąć blaszki na sprężynkach i zapięcia odskakują z trzaskiem. No i jeszcze paski, żeby się przypadkiem nie otworzyły. Prezes rozpina klamry. Nikt nie śpieszy mu z pomocą. Wszyscy na swoich fotelach, siedzą jak zaczarowani.
Prezes odchylił wieko i aż krzyknął…
Aleksander Iwanowicz Jurin, kapitan drewnowca’ „Amur-Las”, schodzi po trapie, pogwizdując pod nosem. Gdy mija trzeci sztapel, słyszy, że ktoś go woła. Odwraca się. Potężny facet w skórze kiwa na niego ręką. Weszli między sagi drewna, skręcili dwa razy i znaleźli się przy wciśniętym między okrąglaki autobusie. Stoi dobrze ukryty, choć nie w wojskowych kolorach: z dołu niebieski, z góry błękitny. Okna tylko u kierowcy.
Читать дальше