Usiadła przy wielkim biurku z intarsjowanym blatem. Po prawej bateria telefonów, po lewej system łączności. Wszystko do złudzenia przypomina stalinowskie podziemne miasto „Moskwa-600”. Tylko inna skala pomieszczeń. Tutejszy gabinet i rezydencja są bez porównania większe niż te pod Żygulowskiem. Tam była prawie nikim. Jedną z wielu.
Tutaj jest monarchinią.
Szyrmanow ma doskonałą lornetkę. Niemiecką. Zeissa. Przez wiele godzin obserwuje skaliste wybrzeże.
– Nieźle się umocniła, suka! Jak w Gibraltarze. I co? Nigdy jej nie widziałeś?
– Nigdy. Pałac jest wysoko, jak na platformie, parter zasłonięty drzewami, a na dachach i górnych piętrach kręcą się tylko ochroniarze.
– Nie da się jej zobaczyć?
– Stąd na pewno nie. Cały budynek tak zbudowano, żeby z zewnątrz nie było nic widać. A już o palnięciu to trzeba zapomnieć. Pałac to tylko wierzchołek góry lodowej. Najważniejsza część jest ukryta w skale. Wgryzają się w skałę dzień i noc.
– I co, nikt nie zwraca na to uwagi?
– Ona działa jak towarzysz Stalin. Wszystko robi otwarcie, na pokaz, dlatego nikogo to nie dziwi. Jest prowadzona duża budowa, tak? Więc zrozumiałe, że skalne odłamki zrzuca się taśmociągiem wprost do morza. Ale żeby ktoś policzył, ile tysięcy kubików zwalili do wody! Budują schron w skałach, a równocześnie podwodne zapory dla łodzi i okrętów.
– Słuchaj, a czy pod Palmą są katakumby?
– I to jakie! W Odessie wydobywano wapień i przez dwieście lat wyrąbano półtora tysiąca kilometrów podziemnych korytarzy. I jeszcze dwa, trzy tysiące na przedmieściach. Wyobrażasz sobie: cztery tysiące kilometrów?! A tutaj wydobywano przez tysiąclecia.
– Słuchaj, to może ona przebija się do katakumb?
– Suka założyła punkt dowodzenia. Ma zapasy żywności, schron, a jak podłączy się do katakumb, to szukaj wiatru w polu. Wyobrażasz sobie? Będzie się pojawiać w dowolnym punkcie miasta, albo za miastem, albo w porcie. My tu czekamy, a ta na pokładzie transatlantyku sunie do Nowego Jorku!
– A jeszcze, zaraza, lubi się przebierać. Zrobi z siebie żebraczkę i wynurzy się w jakimś zapyziałym zaułku.
Biały Rollce-Royce psyknął oponami, kierowca zgiął się w pół, otwierając opancerzone drzwi. I ruszyła do oazy najzamożniejszych z zamożnych – do „Son Vida”.
Droga do „Son Vida” nie wróży nic dobrego. Cały czas ostro w górę. Po obu stronach zagajniki karłowatych drzewek. Słońce południa wypala dosłownie wszystko. Wypala trawę. Wypala dachówki.
Sosenki na Balearach rzadziutkie, stłamszone żarem z nieba, przygięte do ziemi, przysypane pyłem. To pył wypalonej gliny. Od tego pyłu wszystkie wioski, kościoły i tysiące połamanych wiatraków – wszystko jest w rudym kolorze. Liście na drzewach też rude.
Biała limuzyna, czarne szyby, chromowane okucia. Opony miękko świszczą, pnąc się pod górę. Błysnęło w oddali morze. Przystań zapchana jachtami jak beczka śledzi. I francuski transatlantyk na horyzoncie. Sądząc po sylwetce, to „Strasbourg” albo „Dunkerque”.
Tutaj, na sporej wysokości nad poziomem morza, roślinność jest bardziej obfita, a powietrze oszałamia czystością. Rollce śmignął wąwozem i stanął. Kordon policji. Wokół „Son Vida” obowiązują nadzwyczajne środki ostrożności.
W Anglii wystarczy zajrzeć za róg, by zobaczyć elegancki świat. W tym celu w Hiszpanii trzeba przebyć wąwóz i kordony policji. Tam, po drugiej stronie wąwozu, nawet klimat jest inny. W świeżym, górskim powietrzu kwitną zagajniki mandarynek.
Policja salutuje, samochód rusza stromą serpentyną do góry, do starego zamczyska.
Na świecie jest tyle hoteli, ile gwiazd na niebie. Wśród nich jest tysiąc wspaniałych. W tym setka najlepszych. W tej setce, jak zawsze, jest dziesiątka poza wszelką konkurencją. A „Son Vida” bez trudu utrzymuje pozycję w pierwszej piątce. „Son Vida” jest dla ludzi naprawdę zamożnych. To cicha przystań koronowanych głów i posiadaczy fortun. No i liderów związków zawodowych, tych bezinteresownych reprezentantów klasy robotniczej. Nienawidzą burżuazyjnego życia, dlatego ciągnie ich tutaj jak dziwkę do klasztoru…
Podwojów „Son Vida” strzegą niezwykle reprezentacyjni szwajcarzy. Drzwi samochodu otwierają wystudiowanym gestem, który wymaga trzydziestu lat ćwiczeń. Kłaniają się pasażerce, salutują ochroniarzom: serdecznie witamy!
W środku panuje cisza. Gobeliny na ścianach, marmurowe kolumnady wiodące w chłodny mrok, boazerie z rosyjskiego dębu i zabytkowa broń. I fotografie generała Franco. Nie do góry nogami, jak w placówce szkoleniowej, ale uszami do góry. I z dedykacją. Przybyłem, zobaczyłem i się opiłem.
Personel „Son Vida”, to osobliwy gatunek ludzi. Szwajcar patrzy na świat jak mądry kot, który wszystko rozumie, z pobłażaniem przyjmuje wszelkie psoty. Zerknął wąsaty jegomość z faworytami na senoritę Anastasia, rozpoznał. Wszyscy ją poznają…
Nastia uwielbia przebywać w „Son Vida”. Cudowne miejsce. Gdyby uciułać jeszcze parę groszy, można by kupić ten obiekt. Tutaj spotykają się wszyscy możni tego świata. Tu przegrywają fortuny. Tu sprzedają i kupują fabryki, i koleje żelazne. Tu określają kursy walut i poziom inflacji… W skałach pod „Son Vida” można by wykuć bunkier i przy użyciu 124 mikrofonów metodycznie zbierać informacje. Nad światem zawisa groźba wojny światowej. Wielkiej wojny. Czas robić wielkie fortuny.
I wielką politykę. Ale żeby podejmować właściwe decyzje, trzeba mieć odpowiednie informacje… Ech, gdyby tak zorganizować tu kapitalistyczny kongres, jak zjazd partii komunistycznej. I przeprowadzić głosowanie metodą towarzysza Stalina…
Praca snajpera na wojnie jest zupełnie inna. Na wojnie snajper siedzi w kryjówce i czeka, aż ktoś się pojawi. Jest jakiś przyjemny cel – oficer wyjrzy z okopu, albo czołgista z wieży – wtedy bęc! I czekasz na następnego.
Snajper-egzekutor ma całkiem inną robotę: nie wali do byle kogo, tylko do celu zamówionego. A z tym wiąże się sporo problemów.
Zamówiony klient porusza się samochodem opancerzonym z przyciemnionymi szybami. Po pierwsze, zwykłym pociskiem nie przebijesz tego pojazdu. Po drugie, jeśli nawet przebijesz wóz pociskiem przeciwpancernym, to co z tego wyniknie? Otwór w karoserii, i tyle. Kula gwizdnie nad uchem. Wystraszysz klienta i stanie się jeszcze bardziej ostrożny. Poza tym diabli wiedzą: samochód snuje się po mieście, a przecież nie jest powiedziane, że klient jest w środku. Przebrany w jakieś szmaty, mógł opuścić pałac śmieciarką…
Trudno też trzymać snajpera-egzekutora kilka dni w pobliżu obiektu, licząc na przypadkowe pojawienie się klienta. Mogą z tego wyniknąć rozmaite konsekwencje. Wyłącznie negatywne.
Trzeba poznać dokładnie czas i miejsce. Nie ma innego sposobu.
Mazur nie śpi. Nie może zasnąć.
Powiedział ludziom to, co chcieli od niego usłyszeć. Czy będzie wojna? Ma się rozumieć, że będzie! I to wkrótce. Lud radziecki czeka na tę wojnę z utęsknieniem. Sam towarzysz Stalin obwieścił, że już niedługo się zacznie, że już się zaczęła, a właściwie trwa.
Dlaczego lud radziecki tak bardzo pragnie wojny? Dlaczego oczekuje jej z entuzjazmem?
Mazur ma dziwne przeczucie, że ta wojna okaże się dla radzieckiego ludu zupełnie inna niż wyobrażają sobie najwięksi entuzjaści.
A może się myli?
Przecież pomylił się wtedy, w Wiedniu, na placu przed parlamentem, kiedy ostrzegł wygłodzonego malarza, żeby nie szedł na wschód. Później malarz napisał „Mein Kampf”, przestał głodować, został kanclerzem Niemiec… I znów Mazur ostrzegł go publicznie, żeby nie próbował iść na wschód… A dlaczegóż to ma unikać wschodu? Mazur sam nie bardzo rozumie, co chciał przez to powiedzieć. Czy ani kroku na wschód z kancelarii III Rzeszy, czy ani kilometra na wschód z Berlina?
Читать дальше