– Mówisz poważnie? – spytała.
– Ależ tak. To będzie zależało od ciebie… ta decyzja.
– Po podwieczorku? Potrząsnąłem głową.
– W dowolnym momencie.
Na jej twarzy pojawił się niespotykany u niej wyraz łagodności. Pocałowałem ją i potem pocałowałem ją jeszcze raz dużo śmielej.
– Chyba już pójdę – rzekła niepewnie, odwracając się.
– Jossie…
– Słucham?
Przełknąłem ślinę. Potrząsnąłem głową.
– Przyjdź na podwieczorek – powiedziałem bezradnie. – Przyjdź na ten podwieczorek…
Wponiedziałek rano, po kolejnej nocy bez przygód i wycieczek, pojechałem do biura ze szczerym zamiarem popracowania. Peter siedział zgaszony, zmagając się z ponurym poniedziałkowym rankiem, Bess miała bóle menstruacyjne, a Debbie łzy w oczach po kłótni z narzeczonym sprzedającym śrubki: czyli norma życia biurowego, jakie znałem.
Trevor wszedł do mojego pokoju z malującą się ojcowską troską na twarzy i wyglądało na to, że odetchnął nieco, kiedy stwierdził, że wyglądam dużo lepiej niż w piątek.
– Widzę, że jednak odpoczywałeś, Ro – powiedział z ulgą.
– Wystartowałem w wyścigu i zabrałem dziewczynę nad morze.
– Wielkie nieba. No, ale w każdym razie wygląda na to, że dobrze ci to zrobiło. Na pewno lepiej, niż gdybyś pracował.
– Tak… – odparłem. I dodałem: – Trevor, w sobotę rano przyszedłem do biura na dwie godzinki…
Od razu dało się zauważyć napięcie na jego twarzy. Czekał, żebym mówił dalej, tak jak czeka pacjent spodziewający się, że usłyszy coś złego od swojego lekarza; a ja strasznie żałowałem, że muszę mu to obwieścić.
– Denby Crest – powiedziałem.
– Ro… – Rozłożył ręce, dłońmi w dół w geście ojcowskiego zaniepokojenia wywołanego buntowniczym zachowaniem syna, który nie chce wierzyć na słowo ojcu.
– Nic na to nie poradzę – powiedziałem. – Wiem, że to jest klient i twój przyjaciel, ale jeśli sprzeniewierzył pięćdziesiąt tysięcy funtów, a ty przymknąłeś na to oko, dotyczy to nas obu. Dotyczy tego biura, naszej współpracy i naszej przyszłości. Musisz zdawać sobie z tego sprawę. Nie możemy po prostu zignorować tego incydentu i udawać, że nic się nie stało.
– Ro, uwierz mi, wszystko będzie dobrze. Potrząsnąłem głową.
– Trevor, zadzwoń do Denby’ego Cresta i powiedz, żeby przyszedł tu dzisiaj, żeby omówić z nami, co zrobimy.
– Nie.
– Tak – odparłem z naciskiem. – Ja się na to nie zgadzam. Jestem połową tej firmy i nie będę tu tolerował niczego nielegalnego.
– Nie jesteś skłonny do kompromisu. Mieszanka smutku i irytacji w jego głosie nasiliła się. Przemknęło mi przez głowę, że są to te dwie emocje, które towarzyszą człowiekowi, kiedy zabija królika.
– Niech przyjdzie tu o czwartej – powiedziałem.
– Nie możesz go tak traktować.
– Konsekwencje mogą być poważniejsze – powiedziałem. Mówiłem bez nacisku, ale wiedział, że była to groźba. Irytacja wzięła górę nad smutkiem.
– Dobrze, Ro – rzekł gorzko. – Dobrze.
Wyszedł z mojego pokoju już bez śladu współczucia i troski, które malowały się na jego twarzy, kiedy wchodził, i poczułem, jakbym coś stracił. Strapiony pomyślałem, że ja mógłbym wszystko mu przebaczyć, ale prawo nie. A ja żyłem w zgodzie z prawem, po pierwsze dlatego, że tego mnie uczono, a po drugie z wyboru. Jeśli mój przyjaciel łamie prawo, czy powinienem się go wyrzec, w imię prawa? Z czysto teoretycznego punktu widzenia, nie miałem cienia wątpliwości, ale czułem przechodzące mnie ciarki. Nie było zupełnie nic radosnego w byciu nawet pośrednio sprawcą czyjegoś nieszczęścia, skazania go na ruinę i karę. O ile łatwiej by było, gdyby złoczyńca przyznawał się do winy z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie zmuszał przyjaciela do oskarżenia go – pomyślałem sardonicznie, że takie sentymentalne rozwiązania możliwe są tylko w ckliwych filmach. Obawiałem się, że ja nie będę miał takiego łatwego wyjścia z sytuacji.
Telefon od Hilary przerwał te pesymistyczne rozważania. Kiedy się odezwałem, wyczułem w jej głosie niesłychaną ulgę.
– O co chodzi? – spytałem.
– O nic. Chciałam tylko… – Urwała.
– Tylko co?
– Szczerze mówiąc, chciałam tylko się upewnić, że jesteś w biurze.
– Hilary!
– Wyobrażam sobie, że to brzmi głupio, skoro teraz oboje wiemy, że tam jesteś, ale chciałam mieć pewność. W końcu nie powierzyłbyś mi funkcji głazu, gdybyś uważał, że zupełnie nic ci nie grozi.
– Och – odparłem, uśmiechając się. – Nie ma to jak siła argumentów.
Roześmiała się.
– Trzymaj się, Ro.
– Tak, proszę pani.
Odłożyłem słuchawkę, szczerze zadziwiony jej życzliwością; i prawie natychmiast ponownie zadzwonił telefon.
– Roland?
– Tak, Moira?
Wyraźnie było słychać jej głośne westchnienie ulgi.
– Dzięki Bogu! Wczoraj cały dzień usiłowałam się z tobą skontaktować, ale nikt nie odpowiadał.
– Wyjechałem na cały dzień.
– Tak, ale nie wiedziałam o tym. No wiesz, chodzi mi o to, że od razu wyobrażałam sobie najróżniejsze rzeczy, że cię znowu porwano i że to wszystko przeze mnie.
– Tak mi przykro.
– Oh, nieważne, skoro teraz już wiem, że jesteś cały i zdrowy. Wyobrażałam sobie, że znowu cię gdzieś zamknięto i że ktoś musi ciebie wyratować. Martwiłam się tak bardzo z powodu Binny’ego.
– A co z Binnym?
– Wydaje mi się, że naprawdę mu odbiło - odparła. – Oszalał. Pojechałam wczoraj rano do jego stajni, żeby zobaczyć, jak się czuje Tapestry po wyścigu, a on nie chciał mnie tam wpuścić. Binny, oczywiście. Wszystkie bramy były pozamykane na łańcuchy z kłódkami. To chore. Przyszedł, stanął za bramą prowadzącą do stajni, gdzie jest Tapestry, wymachując ramionami i powiedział mi, żebym sobie poszła. To naprawdę chore…
– Bez wątpienia.
– Powiedziałam mu, że mógł spowodować straszliwy wypadek, grzebiąc przy tych lejcach, a on wrzasnął, że tego nie zrobił i że nie mam dowodów, i że wszystko, co ci się przytrafiło to przeze mnie, bo nalegałam, żebyś ty dosiadał Tapestry. – Przerwała, żeby zaczerpnąć powietrza. – Wyglądał tak… hm, tak niebezpiecznie. A ja nigdy nie myślałam, że jest niebezpieczny, traktowałam go raczej jak głupca. Pomyślisz sobie, że zachowuję się niemądrze, ale byłam naprawdę przestraszona.
– Nie sądzę, żebyś zachowywała się niemądrze – powiedziałem szczerze.
– A potem zrozumiałam, jakbym doznała olśnienia – ciągnęła. – To Binny ciebie wcześniej porwał, obydwa razy, i że zrobi to znowu albo coś jeszcze gorszego.
– Moira…
– Ale ty go nie widziałeś. I nikt nie odbierał u ciebie telefonu. Wiem, że pomyślisz, że jestem niemądra, ale naprawdę się martwiłam.
– Jestem ci bardzo wdzięczny… – zacząłem.
– Bo rozumiesz, Binny’emu nigdy nie przyszło do głowy, że wygrasz Gołd Cup – ciągnęła w pośpiechu. – A w momencie, gdy wygrałeś, i powiedziałam mu, że od tej chwili zawsze będziesz jeździł na Tapestry, był wściekły, strasznie wściekły. Nie uwierzyłbyś jak. Więc oczywiście kazał ciebie natychmiast porwać, żeby usunąć cię z drogi po to, żebym musiała wystawić kogoś innego, a potem ty uciekłeś i miałeś wystartować w Ascot, więc znowu cię porwał i zupełnie mu odbiło, kiedy nie zgodziłam się na to, żeby inny dżokej wystartował na Tapestry w Ascot. No, a ja narobiłam tyle szumu w prasie, że musiał cię wypuścić. I musiał spróbować czegoś innego, jak przecięcie uzdy, a teraz wydaje mi się, że tak mu odbiło, że sam nie wie, co robi. Chodzi mi o to, że podejrzewam, że on myśli, że jeśli ciebie porwie albo nawet zabije, będę musiała zgodzić się, żeby inny dżokej wystartował w Whitbread Gold Cup w przyszłą sobotę i szczerze mówiąc, wydaje mi się, że odchodzi od zmysłów i jest naprawdę niebezpieczny z powodu tej obsesji, więc rozumiesz, dlaczego naprawdę strasznie się martwiłam.
Читать дальше