Jej oczy za okularami zrobiły się duże, po czym kiwnęła głową raz czy dwa.
– Rozumiem. To jasne – odezwała się w końcu.
– Więc tak minęło kilka lat – ciągnąłem – i teraz mam nie tylko mentalną mapę okolicy, ale również dobre rozeznanie na większość świata wyścigów, z mnóstwem powiązań. Robię rozliczenia dla tylu ludzi związanych z wyścigami, że widzę ich życie jak na dłoni; stykają się, zazębiają, a każda transakcja pozwala mi lepiej zrozumieć całość. Będąc dżokejem, sam jestem częścią tego świata. Siedzę głębiej w tych sprawach. Wiem, ile kosztują siodła, kto sprzedaje najwięcej siodeł, którzy właściciele koni nie płacą rachunków, kto obstawia zakłady i kto pije, kto oszczędza, kto wspomaga instytucje charytatywne, kto ma kochankę. Wiem, ile kobieta, na której koniu dziś startowałem, zapłaciła za zrobienie mu zdjęcia do kartki bożonarodzeniowej, jaką wysyłała w zeszłym roku, wiem, ile jakiś bukmacher zapłacił za rolls-royce’a i dysponuję tysiącami podobnych informacji. Kiedy wszystko się zgadza, wszystko jest cacy. Kiedy się nie zgadza… na przykład jest dżokej nagle wydający więcej niż zarabia, a ja dowiaduję się, że rozkręcił nowy interes, z którego nie deklaruje do zapłaty ani grosza… Kiedy coś się nie zgadza, wiem, że gdzieś czai się potwór. Ukryty. Niewidoczny… Ale na pewno gdzieś jest.
– Tak jak teraz? – spytała marszcząc czoło. – Twoja góra lodowa?
– Hm. – Zawahałem się. – Kolejny oszust.
– A ten – czy on też pójdzie do więzienia poprzysięgając ci poderżnięcie gardła?
Nie odpowiedziałem od razu, a ona dodała sucho:
– Czy poderżnie ci gardło, nim tam trafi? Obdarzyłem ją słabym uśmiechem.
– Nie, kiedy istnieje głaz taki jak ty. Wtedy nie.
– Bądź ostrożny, Roland – powiedziała poważnie. – Wydaje mi się, że to nie są żarty.
Wstała niespokojnie, górując nad liśćmi palm. Jej ręce były równie szczupłe jak ich łodygi.
– Chodź do kuchni. Na co masz ochotę? Jak chcesz, mogę ci zrobić omlet na ostro.
Usiadłem przy stole kuchennym i oparłem na nim łokcie, a kiedy ona kroiła cebulę, pomidory i paprykę, powiedziałem jej jeszcze wiele rzeczy, przeważnie zachowując się wysoce nieetycznie, jako że księgowy nigdy nie powinien ujawniać kwestii finansowych swoich klientów. Słuchała z coraz większym zaniepokojeniem i coraz wolniej przyrządzała omlet. W końcu odłożyła nóż i po prostu stała.
– Twój wspólnik mówisz…
– Nie wiem, jaki jest w tym jego udział – powiedziałem. – Ale w poniedziałek… Muszę się dowiedzieć.
– Powiedz policji. Niech oni się dowiedzą.
– Nie. Pracowałem z Trevorem przez sześć lat. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy i wygląda na to, że się do mnie przywiązał, na tyle, na ile to z nim możliwe. Nie mogę go w ten sposób zakablować.
– Chcesz go ostrzec?
– Tak – odparłem. – I powiem mu o istnieniu… głazu.
Znowu zabrała się do przyrządzania jedzenia, ale automatycznie, bo widać było, że jej mózg zajęty jest czym innym.
– Czy myślisz, że twój wspólnik wiedział o innych oszustach i próbował ich kryć? – spytała.
Potrząsnąłem głową.
– Glitberga i Ownslowa nie. Na sto procent. Tych ostatnich dwóch też nie. Firmy, dla których pracowali, były moimi klientami i Trevor w ogóle nie miał z nimi kontaktu. Ale Connaught Powys… – Westchnąłem. – Naprawdę nie wiem. Trevor zawsze poświęcał tej firmie koło tygodnia – robił rozliczenie na miejscu, jak prawie zawsze się postępuje z dużymi koncernami, a ja zająłem się tą firmą tylko raz, dlatego że Trevor miał akurat wtedy wrzody. Connaught Powys miał pecha, że wykryłem, co robi. Trevor mógł naprawdę nie zauważyć sygnałów ostrzegawczych, bo on nie zawsze pracuje tak jak ja.
– Co to znaczy?
– Hm, znaczna część pracy księgowego jest czysto mechaniczna. Na przykład z kwitami. Polega na sprawdzeniu, czy czeki zapisane w księdze kasowej zostały w rzeczywistości wystawione na podaną kwotę, czyli innymi słowy, jeśli kasjer zapisał, że czek numer 1234 opiewający na osiemdziesiąt funtów wystawiony na Joe Bloggsa za dostarczenie ciężarówki piasku, to ja sprawdzam, czy bank rzeczywiście zapłacił osiemdziesiąt funtów Joe Bloggsowi na podstawie czeku numer 1234. To rutynowe zajęcie, ale zabiera sporo czasu przy dużym rozliczeniu i często nie jest, a w zasadzie prawie wcale, wykonywane przez księgowego albo kontrolera rachunkowego, tylko przez pomocnika. W naszej firmie pomocnicy dość często się zmieniają i nie zawsze można do nich mieć stuprocentowe zaufanie. Ci, którzy teraz u nas pracują, nie podaliby w wątpliwość tego, czy niejaki Joe Bloggs naprawdę istnieje, czy sprzedaje piasek, czy rzeczywiście sprzedał go za osiemdziesiąt funtów, czy może dostarczył piasek wartości tylko pięćdziesięciu, a Joe Bloggs i kasjer zainkasowali trzydzieści funtów czystego zysku.
– Coś takiego! Uśmiechnąłem się.
– Mnóstwo jest drobnych krętaczy, ale to grube ryby w interesie grożą ci poderżnięciem gardła.
Wbiła cztery jajka do miski.
– Czy w takim razie ty sam zajmujesz się… no, tym sprawdzaniem kwitów?
– Nie, wcale nie. Zajęłoby to zbyt wiele czasu. Ale sam sprawdzam wszystkie w niektórych rozliczeniach i niektóre we wszystkich. Żeby mieć rozeznanie. Żeby wiedzieć, na czym stoję.
– Żeby mieć pełną orientację i upewnić się, że wszystko gra – powiedziała.
– Tak.
– A Trevor tego nie robi?
– Sam sprawdza tylko niektóre, ale większości wcale. Nie zrozum mnie źle. Większość księgowych postępuje tak jak Trevor, to jest najzupełniej normalne.
– Chcesz usłyszeć moją radę? – spytała.
– Tak, słucham.
– Idź prosto na policję.
– Dziękuję. Zabierz się za ten omlet.
Wrzuciła go na rozgrzaną patelnię, a po chwili przedzieliła na pół i położyła na talerzach. Był soczysty i miękki. Smakował wyśmienicie, czego można się było spodziewać, i chyba był to najlepszy omlet, jaki jadłem w swoim życiu.
Potem, kiedy piliśmy kawę, opowiedziałem jej sporo o Jossie. Spojrzała w kubek.
– Kochasz ją? – spytała.
– Nie wiem. Jeszcze za wcześnie, żebym mógł to wiedzieć.
– Mówisz o niej tak, jakby rzucono na ciebie urok – rzekła sucho.
– Miałem inne kobiety, ale wtedy było inaczej. – Spojrzałem na jej spuszczoną głowę. Uśmiech zagościł na moich ustach. – Gdybyś się zastanawiała, czyja i Jossie, to nie – powiedziałem.
Podniosła wzrok i światło odbiło się od szkieł okularów. Jej oczy rozpromienił uśmiech, a na jej szyi wykwitł rumieniec. Wygłosiła uwagę, która nie przystoi dyrektorkom:
– Jesteś zbereźnikiem.
Godzinę jechałem od domu Hilary. Nie widziałem, żeby ktoś mnie śledził ani w jakikolwiek sposób interesował się moją osobą.
Na drodze dojazdowej do mojego domu wyłączyłem światła, a sto metrów od niego zatrzymałem się i poszedłem pieszo na rekonesans.
.Wokół domu było ciemno i cicho. W dużym pokoju mojej sąsiadki, pani Morris, paliło się światło, przytłumione przez zasłony. Nocne niebo iskrzyło się od gwiazd, a powietrze było chłodne.
Stałem przez chwilę nieruchomo, nasłuchując, i stwierdziłem, że wszystko jest w porządku. Żadnych niespodzianek w cieniach. Żadnych zapadni otwierających mi drogę do kolejnych ciemnych więzień. Żadnych ludzi gotowych poderżnąć mi gardło nożem.
Pomyślałem, że strach nie pozwala normalnie żyć, ale nie mogłem nic na to poradzić.
Otworzyłem drzwi do domu i włączyłem wszystkie światła. W środku było pusto, przyjaźnie i normalnie. Przyprowadziłem samochód, zamknąłem się w domu, zaciągnąłem zasłony, włączyłem kaloryfery i pogrążyłem się w przyjemnej iluzji, że jestem bezpieczny w swojej norze.
Читать дальше