– Trenerzy znają łatwiejsze sposoby przegrywania wyścigów, niż przekupywanie dżokejów – zauważyłem.
Wyraz jego twarzy upodobnił go do Neandertalczyka.
– Ona płaci stajennemu opiekującemu się jej koniem za to, żeby strzegł go jak oka w głowie i informował ją o wszystkim, co się dzieje. Nie mogę go zwolnić ani przydzielić do innego konia, bo mówi, że jeśli to zrobię, to powierzy Tapestry innemu trenerowi.
– Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiła – odparłem; i zrobiłaby tak, gdyby słyszała naszą rozmowę.
– Musisz tylko źle pojechać – ciągnął uparcie. – Daj się przyblokować przy wychodzeniu na prostą i pojedź szerokim lukiem.
– Nie – odparłem. – Nie zrobię tego specjalnie.
Wyglądało na to, że miałem talent do wywoływania wściekłości. Binny z radością zobaczyłby, jak padam martwy u jego stóp.
– Słuchaj – powiedziałem. – Przykro mi, że masz kłopoty. Naprawdę, niezależnie, czy w to wierzysz, czy nie. Ale nie będę próbował cię z nich wyciągnąć oszukując Moirę, konia, graczy czy samego siebie, i koniec.
– Ty sukinsynu - rzucił.
Pięć minut później, kiedy ponownie znalazłem się w centrum życia wyścigów, przed salą ważeń, poczułem czyjąś rękę na ramieniu i usłyszałem za sobą nosowy głos.
– Mój drogi Ro, jakie dziś masz szanse?
Odwróciłem się i uśmiechnąłem do inteligentnej twarzy Viviana Iversona. W świetle dziennym, na wyścigach, gdzie go pierwszy raz widziałem, nosił się z równą elegancją i gracją jak w swym Vivat Club. Miał na sobie ciemnozieloną bluzę i szare spodnie w kwadraciki, a jego czarne włosy lśniły w kwietniowym słońcu. W bystrych oczach widać było iskierkę lekkiego rozbawienia.
– Nieznane są wyroki bogów – odpowiedziałem.
– Czasem się nie ma takiego wyboru, mój drogi. Puściłem do niego oko.
– Mhm – rzuciłem.
– To jak byś obstawił?
– Pięć do czterech przeciw…
– Mam nadzieję, że się mylisz – odparłem.
Pomimo pozornie żartobliwego dialogu, był najwyraźniej poważny.
– Tak się składa, że wczoraj wieczorem w klubie słyszałem, jak nasz znajomy Connaught Powys rozmawiał przez telefon. Szczerze mówiąc, mój drogi Ro, kiedy usłyszałem twoje imię, to raczej celowo nasłuchiwałem…
– Z innego aparatu?
– No wiesz – rzucił z lekką dezaprobatą. – Niestety nie. Nie wiem, z kim rozmawiał. Ale powiedział – cytuję – „w sprawie Brittena musimy uznać, że przezorność jest najlepszym środkiem zapobiegawczym”, a chwilę później dodał: „Kiedy psy zaczynają węszyć, najlepiej trzymać je na łańcuchu”.
– Urocze – powiedziałem tępo.
– Potrzebny ci goryl?
– Proponujesz siebie? Potrząsnął głową, uśmiechając się.
– Mógłbym wynająć ci jednego. Karate. Kuloodporne szyby. Wszystkie nowinki.
– Myślę, że jednak ograniczę się do zwiększenia środków ostrożności – odparłem po namyśle.
– I uda ci się w ten sposób zapobiec porwaniu? Nie sądzę.
– Oni nie będą mieli wyboru. Nikt nie zepchnie mnie z trampoliny, jeśli będzie wiedział, że wtedy na jego głowę spadnie głaz.
– Upewnij się, że wiedzą, że ten głaz istnieje.
– Doceniam twoją radę – powiedziałem, uśmiechając się.
Nim dosiadłem Tapestry, Moira Longerman długo mrugała swoimi jasnymi, ptasimi oczyma i głaskała mnie po ramieniu – mała, szczupła ręka ślizgała się delikatnie po lśniącym, szkarłatnym rękawie.
– Słuchaj, Roland, zrobisz co w twojej mocy, wiem, że zrobisz, co możesz…
– Tak – odparłem z poczuciem winy, napinając swoje sflaczałe mięśnie i patrząc, jak mięśnie Tapestry prężą się pod derką, kiedy stajenny prowadził go nieopodal.
– Widziałam, że przed chwilą rozmawiałeś z Binnym, Roland.
– Widziałaś, Moira? – Spojrzałem jej w twarz.
– Tak, widziałam. – Pokiwała żywo głową. – Byłam na trybunie, w barze, patrzyłam z góry na ogrodzenie z końmi. Widziałam, że Binny zabrał ciebie na rozmowę…Patrzyła na mnie spokojnie, przenikliwie, zadając najważniejsze pytanie w absolutnej ciszy. Jej ręka nie przestawała mnie głaskać. Czekała w napięciu, spodziewając się odpowiedzi.
– Obiecuję ci, że jeśli się zbłaźnię, będzie to wbrew mojej woli – odparłem szczerze.
Przestała mnie głaskać; zamiast tego poklepała mnie w ramię i uśmiechnęła się.
– To wystarczy mi, Roland.
Binny stał dziesięć kroków od nas i nie potrafił nawet zdobyć się na zwyczajowy gest uprzejmości trenera wobec właściciela konia. Jego twarz była spięta, oczy bez wyrazu i nawet zazwyczaj kwaśna mina była jeszcze bardziej ponura. Pomyślałem, że pewnie myliłem się, uważając Binny’ego za głupca. W tej chwili jego wygląd wywoływał gęsią skórkę i przywodził na myśl żądzę mordu.
Rozległ się dzwonek wzywający dżokejów do dosiadania koni i stajenny, a nie Binny, pomógł mi dosiąść konia.
– Nie zamierzam już dłużej tego znosić – obwieściła Moira przyjemnym tonem, nie zwracając się do nikogo w szczególności.
Binny zignorował ją, jakby w ogóle jej nie słyszał; a może rzeczywiście nie słyszał. Nie dał mi żadnych wskazówek, jak mam jechać, czego zupełnie mu nie miałem za złe. Wyglądał na zamkniętego w sobie i nieobecnego, a gdy Moira zamachała przelotnie, kiedy odjeżdżałem na Tapestry, nie ruszył za nią po trybunie. Nawet jak na niego, zachowywał się dziwnie.
Tapestry był w wyśmienitym nastroju, podniecony rzucał głową i energicznie szedł krótkim galopem, jak gdyby wiosna pobudzała krew w jego żyłach. Przypomniałem sobie jego gwałtowny start na Gold Cup i uświadomiłem sobie, że tym razem będę miał szczęście, jeśli nie poniesie mnie już na linii startu. Jako że tym razem byłem zdecydowany nie oszczędzać sił konia na koniec wyścigu, mogło się okazać – również z powodu mego osłabienia – że już przy drugiej przeszkodzie mogę prowadzić o czterdzieści długości.
Tapestry przedefilował przed trybunami podskakując delikatnie, podczas gdy inne konie szły spokojnie. Potem ponownie ruszył krótkim galopem na linię startu, która dla wyścigów na dystansie trzech mil w Kempton Park znajdowała się na lewo od trybun i była dobrze widoczna przez większość widzów.
Kręciło się tam jedenastu pozostałych dżokejów, którzy po raz ostatni poprawiali popręgi i gogle i odpowiadali, kiedy startowy czytał listę obecności. Pomocnik startowego, napinający popręg konia stojącego obok mnie, obejrzał się przez ramię i spytał, czy moje są w porządku, czy też powinien je zacieśnić.
Gdyby nie moje ostatnie doświadczenia, odpowiedziałbym po prostu tak, a on by zapiął sprzączkę o jedną czy dwie dziurki ciaśniej i więcej bym o tym nie pomyślał. Ale że byłem jednak szczególnie ostrożny, nagle stanęła mi przed oczyma niebezpiecznie nieobecna twarz Binny’ego i przypomniałem sobie desperację, z jaką prosił mnie, żebym przegrał. Poczułem silne mrowienie na całym ciele.
Zsunąłem się z Tapestry i przerzuciłem lejce przez ramię.
– Może sam sprawdzę… – rzuciłem niewyraźnie w stronę pomocnika startowego.
Spojrzał na zegarek i skinął krótko. Minuta do rozpoczęcia wyścigu, obwieściła jego twarz, więc się pospiesz.
To było moje własne siodło. Znałem na wylot każdą jego klapkę, sprzączkę, każde zadrapanie i plamę. Sprawdziłem je dokładnie centymetr po centymetrze, palcami i wzrokiem, i nie zauważyłem, żeby coś było nie w porządku. Popręgi, strzemiona, rzemienie, sprzączki; wszystko było tak, jak powinno. Sam zacieśniłem popręgi i startujący powiedział, żebym już dosiadł konia.
Читать дальше