– Nie ma takiej potrzeby, proszę pana – odparł. – Stoi przed pańskim domem.
– Słucham? Pokiwał głową.
– W środku jest mnóstwo pana rzeczy. Walizka. Portfel. Buty. Klucze. Wszystko w bagażniku. Pański pomocnik zawiadomił nas w poniedziałek, że znowu pan zniknął. Wysłaliśmy naszego człowieka do pańskiego domu. Zameldował, że pański samochód tam jest, ale pana nie ma. Zrobiliśmy to, o co pan nas prosił. Szukaliśmy pana. Szczerze mówiąc, cały kraj pana szukał. Ktoś z obsługi motelu zadzwonił do nas wczoraj i powiedział, że się pan zarejestrował w zeszłą sobotę, ale nie skorzystał pan z pokoju. Poza tym nie mieliśmy na czym się oprzeć. Zupełnie żadnych śladów. Szczerze mówiąc, myśleliśmy, że mogli znowu pana zapakować na jakąś łódź.
Dopiłem herbatę i podziękowałem mu za to.
– To w takim razie odwieziecie mnie do domu?
Uznał, że da się to zrobić. Wyszedł ze mną do holu, żeby załatwić mi kierowcę i wóz.
Postawny człowiek z wyrazem zaniepokojenia na twarzy wpadł z impetem do środka, szeroko otwierając drzwi, i szybko ocenił, kto mu udzieli najbardziej wyczerpujących odpowiedzi. Mój partner w pełni wykorzystał możliwości swego głębokiego, dudniącego głosu, kiedy żądał wyjaśnień.
– Cześć, Trevor – powiedziałem. – Spokojnie.
Zastygł w pół ruchu i zmierzył mnie takim spojrzeniem, jakbym był intruzem. Potem mnie rozpoznał, zauważył, jak wyglądam, i jego twarz aż zesztywniała z wrażenia.
– Ro! – jego glos zadrżał. – Ro, mój drogi. Mój drogi przyjacielu. Właśnie się dowiedziałem… Mój Boże, Ro…
Westchnąłem.
– Uspokój się, Trevor. Potrzeba mi tylko brzytwy.
– Ale jesteś taki chudy.
W jego oczach malowało się przerażenie. Choć przecież znacznie chudszy byłem, kiedy mnie ostatni raz widział, dawno temu w mrocznej, odległej i bezpiecznej przeszłości.
– Pan King naprzykrzał się nam cały dzień – powiedział inspektor z nutką zniecierpliwienia w głosie.
– Mój drogi Ro, musisz pojechać ze mną. Zaopiekujemy się tobą. Mój Boże, Ro…
Potrząsnąłem głową.
– Nic mi nie jest, Trevor. Jestem ci wdzięczny, ale naprawdę wolałbym pojechać do domu.
– Samemu? – spytał z niepokojem. – A jeśli… chodzi mi… myślisz, że to bezpieczne?
– Ależ tak – pokiwałem głową. – Ktoś, kto mnie zamknął, zdecydował się mnie wypuścić. Wydaje mi się, że to już koniec.
– Koniec czego?
– To już zupełnie inna sprawa – odparłem trzeźwo.
W domu poczułem się wyśmienicie.
Wykąpałem się, ogoliłem i zszarzała twarz z podkrążonymi oczyma spojrzała na mnie z lustra. Nic dziwnego, że Trevor był zszokowany. Ale; pomyślałem, z drugiej strony nie widział czarnych i żółtych blednących siniaków pokrywających cale moje ciało.
Wzdrygnąłem się i pomyślałem to samo, co wcześniej: kilka dni na wolności i wszystko wróci do normy. Włożyłem dżinsy, sweter i zszedłem na dół, żeby uraczyć się dużą szkocką, i to był ostatni spokojny moment tego wieczora.
Telefon dzwonił bez przerwy. Ku mojemu zdziwieniu reporterzy zjawili się na progu mego domu. I kamera telewizyjna. Kiedy zauważyli moje zdumienie, powiedzieli mi, że najwyraźniej nie czytałem gazet.
– Jakich gazet? Wyjęli je i rozłożyli.
The Sporting Life: nagłówek we wtorek: „Gdzie jest Roland Britten?” a pod nim tekst poświęcony mojej morskiej podróży, tak jak o tym opowiedziałem znajomym. Nikt mnie nie widział od Towcester. Przyjaciele się martwili.
We środę notki we wszystkich dziennikach: „Dżokej Tapestry znowu zaginął?” to tytuł z jednej z bardziej szanujących się gazet, a „Przebojowy dżokej drugi raz w opałach” ze szmatławca.
W czwartek, czyli dzisiaj, na wielu pierwszych stronach wydrukowano zdjęcie mojej uśmiechniętej twarzy, które zrobiono pięć minut po Gold Cup. „Znajdźcie Rolanda Brittena” nakazywała jedna, a „Życie dżokeja w niebezpieczeństwie” obwieszczała ponuro druga. Przebiegłem je oczyma w zdumieniu, przypominając sobie z ironią swoje obawy, że nikt naprawdę mnie nie będzie szukał.
Zadzwonił telefon stojący kolo mojej ręki. Podniosłem słuchawkę i powiedziałem „słucham”.
– Ro? To ty? – Od razu wiedziałem, do kogo należy ten glos.
– Jossie!
– Gdzie ty się, do diabła, podziewałeś?
– Zjedz ze mną kolację jutro, to ci powiem.
– Podjedź po mnie o ósmej – powiedziała. – Co to za hałasy?
– Prasa mnie przycisnęła – wyjaśniłem. – Dziennikarze.
– Wielkie nieba. – Roześmiała się. – Dobrze się czujesz?
– Tak, dziękuję.
– W wiadomościach było o tym, że cię znaleziono.
– Nie wierz.
– Niezła chryja, twardzielu, co? – rzuciła z wyraźną ironią.
– Czy to ty rozpętałaś… jesteś odpowiedzialna za całe to zamieszanie? – spytałem.
– Nie, nie ja. Moira Longerman. Właścicielka Tapestry. Usiłowała się z tobą skontaktować w niedzielę, a potem dzwoniła do biura w poniedziałek, gdzie dowiedziała się, że zniknąłeś i że podejrzewają, iż może znowu zostałeś porwany, więc zadzwoniła do naczelnego The Sporting Life, swojego przyjaciela, żeby prosić go o pomoc.
– Nieustępliwa kobieta – powiedziałem z wdzięcznością.
– A wiesz, że nie zdecydowała się wystawić Tapestry wczoraj? W The Sporting Life jest ckliwy kawałek w stylu Jak mogłabym wystawiać mojego konia, kiedy Roland zaginął” i dalej w ten deseń. Musi ci być aż słabo z wdzięczności.
– Założę się, że Binny’emu Tomkinsowi na pewno jest. Roześmiała się.
– Słyszę wycie wilków chcących cię pożreć. Do zobaczenia jutro. Nie zniknij przed ósmą.
Odłożyłem słuchawkę, ale wilki musiały jeszcze chwilkę zaczekać, jako że natychmiast ponownie zadzwonił telefon.
Moira Longerman, podniecona i szczebiotliwa, nie dała mi długo dojść do słowa.
– Dzięki Bogu, że jesteś wolny. Czyż to nie wspaniałe? Nic ci nie jest? Czy możesz wystartować na Tapestry w niedzielę? Proszę, koniecznie opowiedz mi o tym okropnym miejscu, gdzie cię znaleźli… i Roland, mój drogi, nie zamierzam się przejmować tym, że Binny Tomkins powie, że nie jesteś w stanie jeździć po tym wszystkim, co ci się przydarzyło.
– Moira – powiedziałem, podejmując nieudaną próbę przerwania potoku słów. – Dziękuję bardzo.
– Mój drogi – ciągnęła – w sumie zmobilizowanie wszystkich to była niezła zabawa. Oczywiście okropnie się martwiłam, że przydarzyło ci się coś strasznego, i było dla mnie oczywiste, że ktoś musi coś zrobić, bo w przeciwnym razie mógłbyś być przetrzymywany całymi tygodniami, i wydawało mi się, że należy zrobić wokół sprawy sporo hałasu. Pomyślałam, że gdyby szukali ciebie ludzie w całym kraju, ktoś, kto ciebie porwał, mógł się spłoszyć i ciebie uwolnić, i właśnie tak się stało, więc miałam rację, a głupia policja się myliła.
– Jaka głupia policja? – spytałem.
– Powiedzieli mi, że naraziłam cię na niebezpieczeństwo przez to, że w The Sporting Life napisali, że znowu zniknąłeś. Niezłe, co! Powiedzieli, że kiedy porywacze spanikują, mogą zabić swoją ofiarę. No, w każdym razie mylili się, prawda?
– Na szczęście – przyznałem.
– Więc proszę cię, koniecznie mi o tym opowiedz… To prawda, że byłeś zamknięty w furgonetce? Jak było?
– Nudno – odparłem.
– Roland, naprawdę} To wszystko, co masz do powiedzenia?
Читать дальше