To oznaczało, że w niedzielny poranek nikt nie będzie za mną tęsknił. Dopiero w poniedziałek Debbie i Peter zaczną się zastanawiać. We wtorek, jeśli policja potraktuje sprawę poważnie, o czym wcale nie byłem przekonany, pomimo ich zapewnień, zaczną działać. Upłynie jeszcze dzień lub dwa, nim ktoś naprawdę zacznie mnie szukać: a nie miałem żony ani rodziców, którzy nie pozwoliliby zaprzestać poszukiwań, gdyby nie znaleziono mnie w ciągu kilku dni.
Może mógłbym liczyć na Jossie, gdybym znał ją dłużej, pomyślałem smutno. Jossie z tymi swoimi promiennymi oczyma i ciętym językiem.
Ale i tak, przyjmując nawet najbardziej optymistyczny scenariusz, najbliższa przyszłość wyglądała zupełnie niewesoło.
Biorąc pod uwagę znacznie krótszą perspektywę, najbardziej palącym problemem było rozwiązanie kwestii pozbywania się płynnych odchodów. Wyglądało na to, że jestem zmuszony żyć w metalowym pudle, ale, jeśli mógłbym temu zapobiec, nie musiało to być śmierdzące metalowe pudło.
Potrzeba zapewniła wspaniałą koncentrację umysłu, która to prawidłowość już wcześniej została dostrzeżona przez innych. Wyjąłem plasterki sera z jednego z grubszych, plastikowych pojemników, wykorzystywałem go i opróżniałem w ratach przez tylne okno, odpychając płótno od furgonetki tak daleko, jak mi się udawało. Z pewnością nie było to najbardziej higieniczne rozwiązanie, ale lepsze niż żadne.
Po chwili podniecenia ponownie usiadłem. Ciągle było mi zimno, ale już nie tak przenikliwie jak wcześniej. Mógłbym zrobić trochę ćwiczeń na rozgrzewkę, gdyby nie protestujące siniaki. Siedziałem więc po prostu na podłodze, bo każdy ruch przypominał mi o niedawnych wydarzeniach.
Do tej chwili byłem zajęty eksploracją, ale następne kilka godzin w pełni uświadomiło mi rozmiary mojego osamotnienia.
Z zewnątrz nie dochodziły absolutnie żadne dźwięki. Kiedy na chwilę powstrzymywałem swój oddech, nie słyszałem dosłownie nic. Żadnych odgłosów samochodów czy samolotów, żadnego wiatru, skrzypienia ani szelestu. Nic.
Było kompletnie ciemno. Świeże powietrze regularnie wpływało zza płótna, ale światło się nie przedostawało. Widziałem dokładnie tyle samo, niezależnie od tego, czy miałem oczy otwarte czy zamknięte.
Nie było wyczuwalnych zmian temperatury. Ciągle była zbyt niska, żebym mógł się dobrze czuć, co uniemożliwiało mojemu ciału przyzwyczajenie się do niej. Pozostawiono mi spodnie, majtki, koszulę, sportową marynarkę i skarpetki, ale nie miałem krawata, paska ani żadnych rzeczy osobistych. Była niedziela, 3 kwietnia. Być może na zewnątrz był słoneczny, wiosenny dzień, ale tu, gdzie byłem, było po prostu za zimno.
Pomyślałem, że ludzie będą czytać o Grand National w swoich niedzielnych gazetach. Leżeć w łóżkach, ciepłych i wygodnych. Wstawać i spacerkiem iść do pubu. Jeść ciepłe posiłki, bawić się z dziećmi, po raz kolejny odsuwać skoszenie trawnika na przyszły tydzień. Miliony ludzi będą się po prostu cieszyć niedzielą.
Zjadłem niedzielny lunch, składający się z plasterków sera, i bardzo ostrożnie napiłem się wody z kanistra. Był ciężki, bo pełny, a nie mogłem sobie pozwolić na przewrócenie go. Wystarczająco dużo wody spłynęło mi po szyi, żebym zaczął rozważać konieczność wykorzystania plastikowego pojemnika po serze jako kubka.
Po lunchu drzemka, pomyślałem. Odpowiednio układając pojemniki z serem w reklamówce, skonstruowałem znośną poduszkę i postanowiłem spać, ale mimo wszystko było tak niewygodnie, że nie mogłem.
No cóż, pomyślałem, leżąc na plecach i wpatrując się w niewidoczny sufit, w takim razie mogę się zastanowić nad tym, czego się dowiedziałem w ciągu czterech dni na wolności.
Pierwszy można było pominąć, jako że spędziłem go na Majorce, organizując powrót do domu. Czyli pozostawały dwa dni w biurze i jeden na wyścigach. Jedną noc ukrywałem się u siebie w domu, jedną przespałem twardo w hotelu Gloucester. Przez cały ten czas szukałem powodów, co sprawiło, że zupełnie inaczej zapatrywałem się na fakt bycia powtórnie uwięzionym. Wtedy byłem kompletnie zaskoczony. Tym razem przyszły mi do głowy jeden czy dwa potencjalne powody.
Mijały godziny.
Cały czas czułem się równie fatalnie.
Siadałem na chwilę, kładłem się z powrotem i wszystko mnie bolało dokładnie tak samo. Pocieszałem się myślą, że ból posiniaczonego ciała zawsze staje się coraz słabszy, nigdy się nie pogarsza. Przecież mógłbym mieć, na przykład, zapalenie wyrostka. Słyszałem, że ludzie wyruszający na Everest czy na jakieś inne odludzia kazali sobie usuwać najzupełniej zdrowy wyrostek, tak na wszelki wypadek. Chciałbym w ogóle nie myśleć o wyrostku.
Albo bólu zęba.
Miałem wrażenie, że był wieczór, a potem noc.
Nic się nie zmieniało, tylko ja. Powoli robiło mi się coraz zimniej, ale jakby od wewnątrz. Cały czas miałem zamknięte oczy. Co chwilę zapadałem w krótki sen, z którego budziłem się z jękiem, kiedy tylko się poruszyłem. Gdy budziłem się wypoczęty, wydawało mi się, że to świt.
Pomyślałem, że jeśli mój cykl nie ulegnie zaburzeniu, będę mógł prowadzić kalendarz. Pusty pojemnik po serze za jeden dzień ustawiany w prawym, przednim rogu furgonetki. Jeśli będę co rano jeden tam kładł, będę wiedział, ile minęło dni. Jeden za niedzielę, drugi za poniedziałek. Wyjąłem dwa zwitki plasterków sera i przesunąłem się powoli jakieś dwie stopy do przodu, żeby postawić tam puste pojemniki.
Zjadłem posiłek, który traktowałem jako śniadanie, i wypiłem trochę wody. Uświadomiłem sobie, że zacząłem się przyzwyczajać do panujących w środku ciemności. Stałem się sprawniejszy fizycznie. Na przykład, łatwiej mi było operować kanistrem z wodą i już nie byłem sfrustrowany tym, że nie mogę szybko znaleźć położonej na podłodze chwilę wcześniej nakrętki. Teraz już automatycznie od razu ją znajdowałem.
Psychicznie też lepiej zacząłem znosić całą sytuację. Na łodzi szczerze jej nienawidziłem i myśląc o ewentualnym ponownym uwięzieniu, najbardziej obawiałem się umieszczenia w ciemnościach. Nadal doskwierał mi brak światła, ale zdecydowanie lepiej to znosiłem. Już się nie bałem, że samo przebywanie w ciemności sprawi, że zacznie mi odbijać.
Ranek spędziłem rozmyślając o powodach porwania, a po południu z plasterków sera ułożonych w rzędach zrobiłem liczydło i wykonałem kilka obliczeń. Wiedziałem, że inni więźniowie skazani na samotność zajmowali umysł powtarzając w myślach wiersze, ale mnie zawsze łatwiej było myśleć liczbami i symbolami, a poza tym nie znałem na pamięć wystarczająco długiego tekstu, żeby był mi przydatny w obecnej sytuacji. Trele mele dudki nie było najlepszym rozwiązaniem.
Zrobił się poniedziałkowy wieczór i zasnąłem. Kiedy się obudziłem, postawiłem kolejny pojemnik w przednim, prawym rogu, po czym zacząłem wyginać ręce i nogi, które nie były już na tyle obolałe, żeby tego zaniechać.
Wtorkowy ranek spędziłem na ćwiczeniach i rozpatrywaniu powodów porwania, a we wtorkowe popołudnie zająłem się powiększaniem możliwości swojego liczydła. We wtorek wieczorem siedziałem z rękoma oplecionymi wokół kolan i myślałem posępnie, że łatwo kazać sobie trzymać się mocno i nie poddawać się, ale w praktyce jest znacznie trudniej.
Minęły trzy dni, od kiedyjadłem kolację z Jossie. Cóż… przynajmniej mogłem o niej myśleć, na łodzi nie miałem takiej możliwości.
Nadszedł czas drzemki. Położyłem się i na kilka godzin pogrążyłem się w niebycie, co uznałem za wtorkową noc.
Читать дальше