Pożądałem tej dźwigni jak gwałciciel, ale, nie mając do dyspozycji żadnych narzędzi, nie widziałem sposobu, aby ją wydobyć. Zawias i tłok były połączone śrubą, którą chyba zakręcił sam Atlas. Palec i kciuk przeciw nakrętce nie dawał szans na wygraną. Próbowałem wielokrotnie przez dwa dni.
Klucz. Moje królestwo za klucz, pomyślałem.
Skoro nie ma klucza, co pozostaje?
Spróbowałem wykorzystać swoją koszulę. Materiał oszczędzał skórę i kości, ale nie wystarczał. Nakrętki ani drgnęły. Przypominało to próbę zmiany koła gołymi rękoma i chusteczką.
Spodnie? Materiał ślizgał się bardziej niż ten z koszuli. Spróbowałem przez znajdującą się na wysokości pasa taśmę ze spodni i okazało się to dużo lepszym pomysłem. Taśma z dwoma wąskimi wgłębieniami i wpuszczoną w nie szorstką gumą była po wewnętrznej stronie spodni. Prawdziwym jej zadaniem było uniemożliwianie spadania noszonych bez paska spodni – guma trzymała się włożonej do środka koszuli. Zastosowanie taśmy do nakrętki pozwalało ją dobrze złapać i nieco ożywiało moją nadzieję, ale pomimo usilnych prób nie przyniosło żadnych rezultatów.
Mijały godziny.
Cały czas siedziałem na podłodze na próżno usiłując odkręcić nakrętki, które nie dawały się obluzować – robiłem to z tej prostej przyczyny, że nie miałem innego zajęcia.
Na kolację znowu szynka z puszki. Starannie oddzieliłem cały tłuszcz i zjadłem chude części. Nie zamknął pokrywy.
Podziękowałem za mydło i nie zadawałem żadnych pytań.
Niedziela. Kolejna niedziela. Jak ktokolwiek mógł mnie trzymać tak długo w zamknięciu nie udzielając żadnych wyjaśnień? Cały zewnętrzny świat kotłował się na zewnątrz, a ja siedziałem w dziupli jak pospolity więzień, a w każdym razie bardzo niewiele brakowało.
Położyłem kawałki tłuszczu z szynki na nakrętki, żeby zobaczyć, czy da to jakieś rezultaty. Większość dnia spędziłem ogrzewając palcami wodzik tłoka, wcierając tłuszcz na jego brzegach i manipulując przy nim moimi spodniami.
Nic to nie dało.
Od czasu do czasu wstawałem, żeby się przeciągnąć, i stawałem na skrzyni, żeby sprawdzić, czy zwinięte żagle nadal zasłaniają widok, i rzeczywiście zasłaniały. Wróciłem też do thrillera. Zamknąłem klapę sedesu, usiadłem na niej i patrzyłem na ściany. Słuchałem mew.
Moje normalne życie wydawało się bardzo odległe. Rzeczywistością było wnętrze forpiku. Rzeczywistością była wielka tajemnica. Rzeczywistością był wykańczający umysł nadmiar wolnego czasu.
Zapadła niedzielna noc, powoli zaczęła blednąc i stopniowo przerodziła się w poniedziałkowy ranek. Przyszedł ze śniadaniem znacznie wcześniej niż zwykle, a kiedy wyciągnął pustą reklamówkę, zaczął zamykać pokrywę.
– Nie! – krzyknąłem.
Zastygł tylko na chwilkę, patrząc nieustępliwie w dół.
– To konieczne – powiedział.
Krzyczałem, żeby otworzył pokrywę jeszcze długo po tym, jak odszedł, zostawiając mnie w ciemności. Jak już zacząłem, trudno mi było przestać – wszystkie tłumione nawoływania i krzyki chciały przedrzeć się przez wyrwę w tamie. Gdyby tama została przerwana, ja bym się załamał. Wepchnąłem sobie poduszkę w usta, żeby się zamknąć, i oparłem się pokusie walenia głową w drzwi zamiast krzyczenia.
Włączył się silnik. Hałas, drgania i ciemność, już to znałem. Tego już zbyt wiele, pomyślałem. Zbyt wiele. Ale właściwie były tylko dwie możliwości. Pozostać przy zdrowych zmysłach albo oszaleć. Pozostawanie przy zdrowych zmysłach stawało się zdecydowanie coraz trudniejszym zadaniem.
Myśl racjonalnie, powiedziałem sobie. Powtarzaj wiersze, dokonuj umysłowej arytmetyki, przypomnij sobie wszystkie wybiegi, do których uciekali się inni samotni więźniowie, aby wytrwać te tygodnie, miesiące i lata.
Oderwałem swoje myśli od tak niewyobrażalnych okresów czasu i skierowałem je na teraźniejszość.
Silnik był napędzany paliwem. Sporo go zużył podczas podróży. Dlatego, jeśli łódź czeka długi rejs, będzie potrzeba więcej paliwa.
Silniki zawsze wyłączano na czas tankowania. Jeśli narobiłbym najwięcej hałasu, kiedy będziemy tankować paliwo, być może ktoś by mnie usłyszał. Szczerze mówiąc sam nie wiedziałem, jak moje krzyki mogłyby zwrócić czyjąś uwagę, ale zawsze mogłem próbować.
Kiedy podnoszono kotwicę, słyszałem brzęczenie łańcucha przesuwającego się przez niewidoczny kanał i doszedłem do wniosku, że łódź płynie, chociaż nie miałem wrażenia ruchu.
Wtedy ktoś przyszedł, postawił radio na pokrywie i nastawił je bardzo głośno. Przez chwilę toczyło skazaną na porażkę walkę z hukiem silnika, ale po chwili poczułem, że łódź w coś uderzyła i prawie natychmiast silnik zgasł.
Wiedziałem, że tankujemy. Słyszałem tylko głośną muzykę pop. Nie było żadnych szans, żeby ktoś na molo mógł mnie usłyszeć, niezależnie, co bym zrobił.
Po dość krótkim czasie ponownie włączył się silnik. Z zewnątrz dobiegło mnie kilka głuchych uderzeń, które słyszałem przez kadłub, a potem już nic. Ktoś przyszedł i zabrał radio. Krzyknąłem, żeby otworzył pokrywę, ale równie dobrze mogłem sobie nie zawracać głowy.
Poczułem, że powoli znowu zaczynamy płynąć, co burzyło wszelkie moje nadzieje.
Ponownie wypływamy na morze.
Na otwarte morze, w hałasie i ciemnościach. Ciągle nie wiedząc, dlaczego tu jestem ani na jak długo. Będąc coraz bardziej osłabionym z braku ruchu i coraz mniej odpornym psychicznie. Czyli wszystkie udręki minionego tygodnia od nowa.
Usiadłem na podłodze, opierając się plecami o drzwi, splotłem ręce na kolanach, złożyłem głowę na ramionach i zastanawiałem się, jak mógłbym to wytrzymać.
Poniedziałek spędziłem w stanie skrajnego przygnębienia.
We wtorek wydostałem się.
Wponiedziałkową noc łódź stała gdzieś na kotwicy, ale zatrzymała się po tym, jak dostałem kolację, i ruszyła ponownie we wtorkowe przedpołudnie. Przez większość czasu padał deszcz, dudniąc w pokrywę. Cieszyłem się, że mogę odpocząć od silnika, ale generalnie czułem się fatalnie.
Kiedy przyniósł poranny posiłek, umocował pokrywę zostawiając szparę. Poczułem niewysłowioną ulgę.
Wkrótce potem wyłączyli silnik i postawili żagle, a szare niebo powoli stało się błękitne.
Jedząc jajka na twardo i jabłko myślałem o grubej kromce chleba, którą po raz pierwszy posmarował masłem.
W końcu oderwałem guzik od koszuli i używając go jako skrobaka przeniosłem tyle masła, ile się dało, na uparte zakrętki dźwigni, po czym zjadłem chleb.
Później usiadłem i ręką ogrzewałem zakrętki, jedna po drugiej, żywiąc nadzieję, że masło i tłuszcz z szynki wtopią się w gwint.
Potem wyrwałem kawałek wzmocnionej gumą tasiemki ze spodni i z dna jednej skrzyni na żagle wydobyłem białą siatkę, którą tam schowałem po sztormach.
Było to robienie czegoś dla samego robienia i nie wiązałem z tymi czynnościami zbytniej nadziei. Obwiązałem tasiemkę dwukrotnie wokół zakrętki przy wodziku tłoka, bo była najbliżej, i założyłem na to chromowy haczyk, który utrzymywał siatkę przy górnej koi. Potem pociągnąłem za siatkę.
Po chwili haczyk okręcił się wokół materiału i ześliznął. Spróbowałem ponownie, zwijając kawałek materiału tak, że jego gumowana część stykała się zarówno z haczykiem, jak i nakrętką. Tym razem haczyk się nie ześliznął, ale nakrętka ani drgnęła.
Szarpałem kilkakrotnie. Kiedy ciągnąłem bardzo mocno haczyk, tasiemka i cała reszta spadała z nakrętki.
Читать дальше