Dick Francis - Ryzyko

Здесь есть возможность читать онлайн «Dick Francis - Ryzyko» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ryzyko: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ryzyko»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Pierwszy z serii „końskich kryminałów” Dicka Francisa.
Roland Britten był utalentowanym dżokejem-amatorem. Był również nieustępliwym księgowym. Zdawał sobie sprawę, że kilku oszustów ostrzy sobie na niego zęby. Nie przypuszczał jednak, że ktoś mógłby porwać go, tym bardziej z toru, tuż po zwycięstwie w Cheltenham Gold Cup! Gdy to się stało, długo nikt nie miał pojęcia, kto i dlaczego uprowadził Brittena. Porwanemu jednak udało się wyrwać ze szponów prześladowców, w czym wydatnie pomogła mu Hilary Pinlock, emerytowana dyrektorka szkoły. I teraz Brittenowi pozostaje wysilić swój logiczny umysł księgowego, by wytropić swoich porywaczy. Nie wie jednak, co oni mają w zanadrzu.

Ryzyko — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ryzyko», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Jedzenie – oznajmił, spuszczając jedną z już mi znanych reklamówek.

– Powiedz mi, dlaczego tu jestem – odezwałem się, rozwiązując supeł.

Nie odpowiedział. Zdjąłem reklamówkę, przywiązałem pustą i chwyciłem za sznur.

– Kim jesteś? Co to za łódź? Dlaczego tu jestem? – spytałem. Jedyną odpowiedzią był wyraz lekkiego poirytowania na jego twarzy.

– Nie jestem tu po to, żeby odpowiadać na twoje pytania.

– No to po co tutaj jesteś? – nie dawałem za wygraną.

– Nie twoja spawa. Puść sznur. Nie puściłem.

– Proszę, powiedz mi, dlaczego tu jestem… Patrzył w dół, nieporuszony.

– Jak będziesz zadawał więcej pytań i nie puścisz liny, to nie dostaniesz kolacji.

Zszokowała mnie prostota groźby i prostota człowieka, który ją rzucił. Puściłem sznur, ale spróbowałem jeszcze raz.

– To w takim razie, proszę, powiedz mi chociaż, ile mnie tu będziecie trzymać.

Wciągając reklamówkę, spojrzał na mnie groźnie.

– Nie dostaniesz kolacji – powiedział, znikając z pola widzenia i zaczął zamykać pokrywę.

– Zostaw uchyloną pokrywę – krzyknąłem.

Z tego też nici. Ponownie znalazłem się w ciemnościach. Stałem, kołysząc się razem z łodzią, trzymając się górnej koi i próbowałem zdusić w sobie gwałtowny atak wściekłości. Jak śmieli porwać mnie i trzymać w tej ciasnej norze, i traktować mnie jak niegrzeczne dziecko. Jak śmieli nie podać mi powodów i nie mówić nic na temat przyszłości. Jak śmieli doprowadzić mnie do takiego stanu – byłem brudny, nieogolony i nieuczesany. Byłem rozwścieczony do tego stopnia, że dosłownie się trząsłem, ale wiedziałem, że atak gniewu był w znaczej mierze wywołany urażoną dumą.

Pomyślałem, że mogę dostać ataku szału i zdewastować kabinę albo ponownie się uspokoić i zjeść to, co jest w reklamówce – to, że zdawałem sobie sprawę z obu tych możliwości przesądziło, że wybrałem tę drugą. Gorzka, pełna frustracji wściekłość niezupełnie mnie opuściła, ale westchnąłem i trzymałem już nerwy na wodzy.

Siła targających mną emocji i ich gwałtowny, niespodziewany wybuch stanowiły dla mnie poważne ostrzeżenie. Pomyślałem, że powinienem być ostrożny. Do destrukcji prowadziło wiele dróg, a wściekłość wydawała się być jedną z nich.

Zastanawiałem się, czy gdyby potraktować jakiegoś psychiatrę tak jak mnie, to czy znałby jakieś mechanizmy obronne, o których nie wiedziałem? Czyjego wiedza na temat tego, co się może stać z psychiką człowieka w takiej sytuacji, pomogłaby mu stawić czoła sytuacji? Chyba powinienem był studiować psychologię, a nie księgowość. Okazuje się bardziej przydatna w razie porwania. Naprawdę.

W reklamówce były dwa obrane ze skorupki jajka na twardo, jabłko i trzy małe, trójkątne kawałki sera zapakowane w folię. Odłożyłem jedno jajko i dwa kawałki sera na później, na wypadek, gdyby tamten poważnie traktował swoje groźby dotyczące kolacji.

Potraktował je poważnie. Minęło wiele godzin. Zjadłem drugie jajko i resztę sera. Wypiłem trochę wody. Słabo, jak na jedyną rozrywkę w ciągu całego dnia.

Kiedy ponownie otworzono pokrywę, na dworzu było ciemno, ale była to ciemna, świetlista szarość, a nie zupełnie nieprzenikniona czerń panująca w mojej kabinie. Nie pojawiła się żadna reklamówka zjedzeniem, więc wywnioskowałem, że chwilę wytchnienia zawdzięczam tylko trosce o to, żebym się nie udusił.

Otworzył pokrywę i zniknął, nim zebrałem się w sobie, żeby zaryzykować kolejne pytania.

Odszedł gdzieś.

Pokrywa była szeroko otwarta. Z pokładu dobiegały polecenia i odgłosy pracy przy żaglach i linach.

– Puść.

– Pozwalasz temu przeklętemu klamotowi wpaść do morza…

– Złap ten cholerny żagiel… No, ruszaj się…

– Musisz przesunąć tę linę wzdłuż poręczy. Przeważnie był to jego głos, wydający innym polecenia. Postawiłem nogę na brzegu skrzyni na żagle sięgającej mi do ud, tak jak on to zrobił, oparłem ręce na krawędziach luku i podciągnąłem się. Moja głowa znalazła się w wolnym świecie, co on zauważył dopiero po jakichś dwóch sekundach.

– Wracaj – powiedział szorstko, podkreślając rozkaz deptaniem mi po palcach. – Zejdź na dół i się stamtąd nie ruszaj. – Kopnął mnie w drugą rękę. – Chcesz dostać w łeb? – W rękach miał ciężką, chromową korbę, którą się zamachnął w jednoznacznym geście. – Nie ma żadnego lądu w polu widzenia – dodał, wymierzając kolejnego kopniaka. – Więc się schowaj.

Zeskoczyłem na podłogę, a on zamknął pokrywę. Zacząłem masować swoje obolałe palce, ciesząc się w duchu, że na statku nikt nie nosi butów podbitych ćwiekami.

Możliwość nieskrępowanej obserwacji łodzi przez całe dwie sekundy była jednak warta zachodu. Usiadłem na klapie sedesu, oparłem nogi na brzegu dolnej koi i zacząłem myśleć o obrazach ciągle utrzymujących się na moich siatkówkach. Udało mi się sporo zobaczyć, pomimo że była noc, bo moje oczy były przywykłe do głębszych ciemności.

Po pierwsze, widziałem trzech ludzi.

Wyglądało na to, że ten, którego znałem, zajmował się nie tylko mną, ale był dowodzącym na całej łodzi. Dwóch innych, obydwaj byli młodzi, wciągało szeroki żagiel, którego połowa zwisała przez burtę. Trzymali mocno wyciągnięte ręce i starali się nie dopuścić do tego, żeby się nadymał, kiedy już znalazł się na pokładzie.

Mógł być czwarty przy sterze – nie byłem w stanie tego zobaczyć. Jakieś dziesięć stóp w linii prostej za pokrywą majestatycznie wznosił się ku niebu pojedynczy maszt. Razem ze znajdującymi się u jego nasady kołkami, blokami i linami stanowił skuteczną przeszkodę uniemożliwiającą obejrzenie rufy. Niżej mógł tam być sternik i trzech albo czterech ludzi. Albo na łodzi był automatyczny pilot i ludzie, których widziałem na pokładzie, stanowili całą załogę. Wydawało się jednak, że łódź była zbyt duża, żeby do żeglowania nią wystarczyły trzy osoby.

Opierając się na bardzo nieprecyzyjnej ocenie i sądząc po odległych błyskach chromowych korb, oszacowałem, że łódź jest mniej więcej tak długa, jak boisko do krykieta. Powiedzmy sześćdziesiąt pięć stóp. Albo inaczej: dziewiętnaście metrów i osiemdziesiąt jeden centymetrów. Coś koło tego.

Czyli niezupełnie chyży bąk, jakim można by pływać po Tamizie w niedzielne popołudnie. Raczej szybki jacht oceaniczny.

Miałem kiedyś klienta, który kupił sobie taki używany jacht. Zapłacił dwadzieścia pięć tysięcy funtów za trzydziestostopową łajbę i za każdym razem, kiedy sobie o niej przypominał, to aż promieniał. Po latach przypomniały mi się jego słowa: „Ludzie, którzy traktują wyścigi poważnie, muszą co roku kupować nową łódź. Cały czas pojawiają się jakieś nowinki. Jak nie kupią sobie lepszej lodzi, nie mają szans wygrać, a w całej tej zabawie właśnie chodzi o szansę na zwycięstwo. A mnie chodzi tylko o to, żeby w letnie weekendy móc sobie wygodnie popływać wokół Brytanii. A że są to dobrze zbudowane łodzie, to kupiłem używaną od jednego z zapaleńców i jestem zadowolony, bo sprawdza się równie dobrze, jak nowa”. Raz zaprosił mnie na niedzielny lunch na pokład. Z przyjemnością patrzyłem na jego zadowolenie i dumę, ale bardzo mi ulżyło, kiedy nagle zerwał się gwałtowny sztorm, który uniemożliwił nam wypłynięcie z jego jachtklubu w obiecany popołudniowy rejs.

Pomyślałem, iż jest wysoce prawdopodobne, że teraz mam przyjemność płynięcia na takiej właśnie łodzi wzgardzonej przez jednego z zapaleńców. Najważniejszym pytaniem było: na czyj koszt?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ryzyko»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ryzyko» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Dick Francis - Straight
Dick Francis
Felix Francis - Dick Francis's Gamble
Felix Francis
Dick Francis - Versteck
Dick Francis
Dick Francis - Todsicher
Dick Francis
Dick Francis - Sporen
Dick Francis
Dick Francis - Rat Race
Dick Francis
Dick Francis - Knochenbruch
Dick Francis
Dick Francis - Gefilmt
Dick Francis
Dick Francis - Festgenagelt
Dick Francis
Dick Francis - Hot Money
Dick Francis
Dick Francis - For Kicks
Dick Francis
Отзывы о книге «Ryzyko»

Обсуждение, отзывы о книге «Ryzyko» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x