W tej chwili kotara rozsunięta była na boki. Na wysoko spiętrzonych poduszkach, w postawie siedzącej spoczywał Zygmunt August. Rzedniejące włosy, przycięte krótko, srebrzyły się nad czołem; szara bladość na twarzy, oczy głęboko zapadłe, na wyschłych, wklęsłych skroniach sieć żył niebieskawych, usta na wpół otwarte… oto był brat ukochany, na którego patrzyła przez łzy Anna Jagiellonka. Jedynie ciemna broda starannie rozczesana, z charakterystycznym przedziałem, przypominała dawnego, młodego króla.
Anna opuściła ręce wzdłuż szaty i stała sztywna, z zaciśniętymi ustami, by głośnym płaczem nie wybuchnąć.
– Otrzyjcie oczy, wasza miłość – szepnął jej ktoś do ucha – król się przerazi.
Chory, nie poruszając głową, zwrócił oczy ku drzwiom.
– Hanusia… dobrze, żeś przyjechała… szczerym sercem cię witam.
– Miłościwy bracie…
– Pójdź bliżej… usiądź przy mnie… tak dawnośmy się nie widzieli…
Mówił cicho, krótki oddech głos mu przerywał.
Paź podsunął krzesło, królewna przystąpiła na palcach do łoża, przyklękła i pocałowała brata w rękę.
Uśmiechnął się. Przygasłe oczy spojrzały dobrotliwie.
– Przecz 53 53 przecz (daw.) – dlaczego. [przypis edytorski]
nie siadasz?
– Powiedzcie mi pierwej, miłościwy panie, że mi odpuszczacie winy.
– Ty mi przebacz wzajem, rzućmy wszystkie urazy w niepamięć.
Usiadła.
– Słabym jest 54 54 słabym jest – dziś: jestem słaby, choruję. [przypis edytorski]
nieco; było już nawet bardzo źle… teraz gorączka ustąpiła dzięki skutecznym lekom, ino siły nadto powoli wracają.
– Wielebni księża, lekarze waszej królewskiej miłości, zalecają wam zapewne wzmacniające mięsiwa, stare wino – odpowiedziała Anna, udając, że poprawia włosy, by król nie dojrzał, jak ręką łzy ocierała.
– Właśnie bieda, że mi co najsmaczniejsze podsuwają, a ja patrzeć na jadło nie mogę.
– Trza się przymusić dla zdrowia.
– Radzić łacno, zmusić się trudno. Wiesz… wyjeżdżam jutro do Wilna.
Anna drgnęła. Czyżby mówił nieprzytomnie?
– Wstrzymajcie się jeszcze, miłościwy bracie, aż lepsze zdrowie pozwoli.
– Tak, tak, oni obaj mi to samo powtarzają… ale mnie się już sprzykrzyło słuchać. Jadę. Powietrze tutaj szkodzi mi… gdzie indziej będzie lepsze.
– Tak daleko!
– Co? Jużci daleko? ale można jechać powoli, wygodnie, spieszyć się nie będę, po drodze mam Tykocin, Knyszyn… płaczesz? A to czemu?
– Boję się, panie, o was; ledwie się ku lepszemu obróciło, trzeba szanować słabych sił.
– Właśnie po siły jadę w insze strony, skoro je tutaj postradałem. Nie lękajże się jak dziecko – mówił król coraz głośniej z ożywieniem. – Cóż mi grozi? Jeszcze śmierć daleka ode mnie; wszak pamiętasz, co nam obojgu Cyganka wróżyła? 55 55 Cóż mi grozi? Jeszcze śmierć daleka ode mnie; wszak pamiętasz, co nam obojgu Cyganka wróżyła? – podanie wspominane w historii. [przypis autorski]
– Nie pomnę.
– Jak to? Przyjechałaś do Wilna na wesele Kasi z Janem Finlandzkim, to chyba zapamiętałaś, żeśmy na drugi dzień byli na łowach u Krzysztofa Radziwiłła?
– Ach tak, tak; wracaliśmy lasem, wyszła ku nam Cyganka, nawet mój koń się spłoszył, omal nie spadłam.
– No, widzisz. Dałem sobie czytać z dłoni, tyś się niby sromała, przecie białogłowska ciekawość przemogła…
– Teraz mi wstyd.
– Nie wielkić to grzech; a dziś się człek tej myśli ima i jakoś go ona krzepi.
– Cóż gadała Cyganka?
– Tobie wróżyła wielkiego króla za męża.
– Widzicie, że się nie sprawdziło.
– Cale nie wątpię; każdej godziny stać się to może.
– A wam?
– A mnie, że do siedemdziesiątego drugiego roku dożyję. Dwadzieścia jeszcze lat przede mną… kęs czasu.
Zamilkł zmęczony, głowa opadła na poduszki, drzemał. Anna wstała ostrożnie i usunęła się w najdalszy kąt sypialni, gdzie na ławie siedział ksiądz Roguski.
– Straszno słuchać – szepnęła – tyle nadziei, a tu śmierć u wezgłowia stoi.
– Dwóch nas czuwa bacznie – odparł ksiądz – nie dozwolimy odejść duszy z ciała bez pojednania z Bogiem; opatrzymy naszego miłościwego pana świętościami na ostatnią drogę. Możesz wasza miłość być spokojna. A że się chory łudzi, to ino lżej dla niego i dla nas. Łacniej zdolimy otuchę okazować.
– Słuszne słowa waszej wielebności. Zresztą, cygańskie plemię czarów uczone, może ta stara prawdę gadała.
– Miłościwa królewna raczy porachować, ile ubiegło lat od narodzenia Pańskiego.
– Tysiąc pięćsetny siedemdziesiąty drugi przekroczył połowę, o co wam chodzi?
– Siedemdziesiąty drugi– z naciskiem powtórzył ksiądz.
– Hanusiu… – szepnął Zygmunt nie podnosząc ciężkich powiek.
Stanęła przy łożu, król ujął ją za rękę.
– Przespałem się… usiądź jeszcze… mam ci coś powiedzieć… Kto tu jest krom ciebie?
– Jego wielebność ksiądz Roguski i jego wielmożność pan oboźny Karwicki.
– Niech się przybliżą. Oto was wiernych i zaufania godnych czynię świadkami, jako w ręce miłej siostry mojej Anny oddaję ostatnie woli mej rozporządzenie, czyli testament. Gdyby ktokolwiek i kiedykolwiek wątpieniu podawał to pismo, mocuję was, byście pod przysięgą zeznali to, co dziś mówię i czynię. Schowaj testament, Hanusiu, a dobrze; nie wybieram się jeszcze na tamten świat, jednakowoż przezorność nie zawadzi. Przekonasz się, iż serce moje pamiętało o tobie. Zaopatrzoną będziesz, jak przystoi ostatniej z Jagiellonów… Ksiądz arcydiakon Fogelweder ma klucze od moich papierów i skrzynek z klejnotami. Na wypadek zgonu, który Bóg w swej łasce niech oddali ode mnie, ty masz odebrać owe klucze… Znowu płaczesz? Lękasz się, żem testament spisać kazał. Bądź dobrej myśli, kawał papieru nie uśmierci mnie; gorszy nieprzyjaciel gorączka, a ten już wyrugowan 56 56 wyrugowan – wyrugowany, wygnany. [przypis edytorski]
precz, dobrze to czuję. Ostawcie mnie samego, chcę spać, cobym sił nabrał do jutrzejszej drogi.
Nazajutrz, o wczesnej godzinie, by chory mógł zajechać za chłodu na pierwszy popas, wszyscy i wszystko było gotowe do podróży. Lekarze ani słowem nie sprzeciwiali się zamiarowi miłościwego pana, bo wiedzieli, że nic na świecie już mu ani pomoże, ani zaszkodzi. Owszem, jeżeli zmiana miejsca rozerwie, rozweseli króla, tym ci lepiej, kilka dni dłużej pożyje.
Uproszony przez Annę wypił z przymusem kubek mocnego rosołu, przełknął kilka kropel wina, mimo to, gdy go dwóch dworzan przenosiło na łoże umyślnie do drogi przyrządzone, zemdlał i zdawało się, że kona.
Olbrzymi, szeroki wóz, grubo sianem wysłany, a płótnem smołowanym kryty od deszczu, stanął przed podjazdem; sześciu ludzi niosło powolnym, miarowym krokiem miękko uścielone łoże z umierającym królem. Zygmunt August miał oczy zamknięte, twarz martwą, nie widać było, czy oddycha. Anna i pan oboźny spojrzeli ze strachem na księdza Roguskiego. Ten wziął chorego za puls i uśmiechnął się smutnie.
– Jeszcze serce bije… – szepnął.
Wsunięto łoże do furgonu, z boku usadowił się ksiądz Piotr z Poznania i ulubieniec króla: Łukasz Górnicki, starosta tykociński. Dworzanin podał na wóz skrzynię z napojem i trzeźwiącymi środkami. Konie ruszyły stępa.
Anna Jagiellonka chwyciła się rękoma za głowę, z płaczem weszła do dworca i biegła z komnaty do komnaty, jakby uciekając przed własnymi żałobnymi myślami.
Читать дальше