Robert Wegner - Północ-Południe

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Ja też.

Wymienili spojrzenia. Velergorf wykrzywił się wytatuowanym uśmiechem.

– Nigdy nie lubiłem siedzieć na tyłku i czekać.

– Idę ja, ty, Wilk i Hywel. Reszta ma zostać na miejscu i się pilnować.

Pobiegli wzdłuż płotu, pochyleni, kierując się na niemilknące zawodzenie. Mijali kolejne furtki, a dźwięk narastał. Tym razem najwyraźniej zabójca postanowił dać koncert na całą okolicę.

Byli mniej więcej w połowie osady, gdy krzyk ucichł. Kenneth zaklął i ostrożnie cofnął się, aż dachy chałup wyłoniły się zza desek ogrodzenia. Na tle rozgwieżdżonego nieba wyglądały jak kanciaste grzbiety jakichś mitycznych bestii.

Na jednym coś się poruszyło.

Spojrzał na strażników i uniósł w górę palec. W tym momencie kształt przyklejony do dachu chałupy przesunął się i znikł. Skrzypnęło coś, chyba okiennica.

– Wszedł do środka – Kenneth szeptał na granicy słyszalności.

Spojrzenia żołnierzy stwardniały. Wewnątrz chaty, w ciasnych izbach, gdzie nie da się skakać po kilkadziesiąt kroków... Pancerze, hełmy, topory i miecze przeciw pazurom i kłom. Prawie niezauważalnie, jakby kierowana jedną myślą, cała trójka skinęła głowami.

Furtka otworzyła się bezszelestnie, za to otoczaki chrzęściły niemiłosiernie, ale Kenneth miał wrażenie, że chrzęszczą tylko pod jego stopami. Velergorf stąpał cicho, jakby szedł po kamiennej drodze, a Wilk i Hywel poruszali się niczym duchy. Stojąca na palach chata była czarnym kształtem przed nimi, martwym i pustym. Wzrok powoli przyzwyczajał się do nikłego światła, wyławiając z mroku więcej szczegółów, plamy okien i niedomknięte drzwi. Nic zachęcającego.

Podeszli do drzwi z boku, obaj żołnierze uzbrojeni w kusze stanęli naprzeciw. Varhenn pchnął drzwi trzonkiem topora i przykleił się do ściany. Ani skrzypnęły. Pięć stopni w górę przebyli na palcach, najpierw dziesiętnik, potem Kenneth, na końcu kusznicy. Chałupa miała budowę podobną do innych, dwa pomieszczenia po lewej stronie korytarza, jedno po prawej. Mimochodem zanotował brak drzwi, nic, tylko czarne otwory w ścianie. Klepnął Velergorfa w plecy i wskazał pierwszy z lewej. Zajrzeli. Pusto, cztery ściany, małe okno, przez które wpadała nikła nocna poświata, dzięki czemu w pomieszczeniu w ogóle coś można było dostrzec, kilka kawałków drewna na podłodze. Żadnych mebli, skrzyń, zwykłych domowych sprzętów. Zajrzeli w drugi otwór. Była tam chyba kuchnia, po piecu zostało tylko kilka nadkruszonych cegieł, gdy zawiał wiatr otwór w kominie sypnął sadzą. Poza tym nie zabrano chyba tylko drewnianych kołków wbitych w ściany, na których najpewniej wisiały kiedyś naczynia. Ktokolwiek się stąd wyprowadził, wziął wszystko, co tylko dało się wynieść.

Na parterze została im tylko jedna izba. I z tej właśnie izby dobiegł cichutki szmer, trzasnęło coś i zajaśniało światło.

Obrócili się jak na komendę, kusze wycelowały w prostokąt drzwi. Kenneth spojrzał na Velergorfa, skinął głową. Wpadli razem do izby i zatrzymali się z bronią na wpół uniesioną do ciosu.

Dwójka dzieci siedziała na gołych deskach podłogi, w pustym jak poprzednie pomieszczeniu. Obok nich płonął kaganek, a właściwie fragment glinianej skorupy z odrobiną oleju na dnie i szmatką, której rozpaczliwie migocząc, uczepił się mały płomyk. Chłopiec, na oko dwunastoletni i dziewczynka, ośmio-, może dziewięcioletnia. Oboje ubrani w coś, co musiało być resztkami nadgniłych worków, w jakich przechowuje się zboże czy kaszę. Siedzieli naprzeciwko siebie z przymkniętymi oczami, chyba trzymając się za ręce, dłonie mieli schowane pod jakąś brudną szmatą, stopy podkulone. Nawet nie odwrócili się w stronę uzbrojonych ludzi, którzy nagle wtargnęli do izby.

Wszystkie te szczegóły Kenneth wyłowił pierwszym spojrzeniem, podobnie jak zauważył szczelnie zamknięte okiennice i drabinę, prowadzącą na poddasze. Wskazał Wilkowi ciemny otwór w suficie i podszedł do dzieci. Kaganek mrugał światełkiem.

– Zostawili was? – szepnął.

Niech cholera weźmie polowanie na zabójcę. Teraz musieli się zająć dziećmi.

Obie twarze obróciły się w jego stronę i popatrzyły tępo. Były... Tak wychudzonych dzieci Kenneth nie widział nigdy w życiu, nawet w wioskach odciętych przez lawinę, gdzie ludzie na przednówku, gdy skończyły się zapasy, jedli psy, koty, szczury i skórzane elementy dobytku. Czaszka obciągnięta skórą i oczy wielkie jak spodki. W tych spojrzeniach nie było nic. Pustka, całkowity, absolutny brak świadomości tego, co się wokół dzieje. Przypomniał sobie, co mimochodem opowiedział mu czarnobrody. Policzył chałupy.

– To wasz dom, prawda? To was przygarnął starszy, gdy zostaliście sami. Widzę, że starał się, jak mógł. Karmił i w ogóle. Nic dziwnego, że was przed nami schował.

Dziewczynka poruszyła ustami, w oczach pojawił się błysk.

– To my się chowamy – szepnęła. – I czekamy.

– Czekacie?

– Aż tato wróci.

Przymknął oczy. Nie powiedzieli im?

– Rozumiem. Zabierzemy was w bezpieczne miejsce, gdzie będziecie mogli poczekać.

Pokręciła głową.

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo oni nas zawieszą.

– Zawieszą?

– Jak mamę. Za szyję. Aż umrzemy. Lepiej się chować.

Usłyszał, jak Velergorf wciąga powietrze. Przymknął oczy, otworzył, lecz dziewczynka wciąż tam była, z twarzą dziecka i spojrzeniem stuletniej staruszki. Bogowie, co powiedział ten czarnobrody sukinsyn? Ci, co się dorobili, odpływali stąd całymi rodzinami, porzucali ojcowiznę. A przecież sam mówił, że odpłynąć się nie da. Nie dobrowolnie. Kto się tu urodził i sypia lekkim snem, nasłuchując kolejnej fali... I powiedział też, że to już nie ten sam brzeg, co kiedyś. Z roku na rok wyrzuca coraz mniej. Więc jeśli ktoś nie miał przyjaciół, nie trzymał się z innymi rodzinami, to sąsiedzi odwiedzali go pewnej nocy i zawieszali. Potem grabili domostwo i zajmowali jego kawałek brzegu. A dziećmi opiekowali się tak, żeby nie przeżyły miesiąca. O ile nie zawieszali ich również.

A on nadstawiał tu karku, dla tych ludzi.

– Velergorf!

– Tak jest!

– Zabieramy dzieci i wracamy.

– Rozumiem, panie poruczniku. A co z... – Wskazał na poddasze.

– Najpewniej już uciekł. Nie obchodzi mnie, skąd się tu wziął ani czego szuka. Jutro wracamy do Belenden. Niech pułkownik przyśle tu kilku czarodziejów i jakiegoś jasnowidza, żeby odkrył prawdę.

Chłopiec mrugnął i Kenneth odniósł wrażenie, że w jego oczach nie odbija się wnętrze izby, tylko coś innego, jakby wypełniała je mętna woda. Dzieciak otworzył usta, zamknął. Powolnym ruchem wyjął ręce spod szmaty i otarł czoło.

Jego dłonie... Chyba miał rękawice, choć Kenneth nie postawiłby na to nawet pół orga. Jeśli to były rękawice, to znakomicie imitowały prawdziwe kończyny, łącznie z paznokciami i zmarszczkami na skórze. I były trzy razy większe niż powinny. Oderwał wzrok od tego, co nie mogło być prawdziwymi dłońmi chłopca, i spojrzał mu w oczy. Ani śladu dziecka, nawet zagłodzonego i zobojętniałego do granicy śmierci, żadnych uczuć, emocji, żadnej świadomości. Nigdy nie widział takiego wzroku.

Nie. Spojrzał raz w podobne oczy, oczy górskiego niedźwiedzia, którego spotkał pewnej wiosny na szlaku. Bestia obudziła się właśnie z zimowego letargu i chyba jeszcze nie całkiem wyrwała z krainy snów. Przez pół minuty stała naprzeciw niego i patrzyła, jakby zastanawiając się, czy jest prawdziwy, czy też nie warto sobie nim zawracać głowy. Wreszcie góra futra odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. To było najdłuższe pół minuty w życiu porucznika. I właśnie się powtarzało.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Północ-Południe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Niebo ze stali
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Robert Sheckley - Coś za nic
Robert Sheckley
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Wolfgang Wegner - Nacht über Marrakesch
Wolfgang Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Robert Stevenson - Nuevas noches árabes
Robert Stevenson
Отзывы о книге «Północ-Południe»

Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x