Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zmierzch zapadał, jak to w górach, malując szkarłatem śniegi na najwyższych szczytach, kładąc długie cienie na wschodnich zboczach i z minuty na minutę obniżając temperaturę powietrza. Gdy tylko słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, od jeziora powiało chłodem. Zanosiło się na zimną noc.
Podszedł do naradzającego się z dwoma tropicielami Velergorfa.
– Wszyscy zebrani w jednym miejscu?
– Tak jest, panie poruczniku. Dwie rodziny zdecydowały się odpłynąć. Nie zatrzymywaliśmy.
– Dobrze. Znaleźliście coś jeszcze? Wilk? Azger? Coś, co ucieszy waszego dowódcę?
Najstarszy ze zwiadowców, Azger Laweghz, pokręcił głową, aż kilka warkoczyków, w które zaplótł włosy, zatrzepotało.
– Nic nowego. To trudny teren, panie poruczniku, zwłaszcza że blisko wody każda kolejna fala zmywa wszystkie ślady. Pozostaje czekać.
– Dobrze. Varhenn, ludzie po wczorajszej nocy są niewyspani, więc zmiany przy ogniskach co dwie godziny. Tak jak mówiłem, żadnego stania, mają być w ruchu i widzieć się nawzajem.
– Za mało nas jest, panie poruczniku, tylko trzy patrole za płotem...
– Też chciałbym mieć pełną kompanię. I nie, nadal nie zgodzę się, żeby miejscowi dostali broń do rąk. Ile czasu minie, zanim któryś z nas oberwie bełtem czy strzałą? I tak mają w chałupach tyle noży i siekier, że nie chciałbym szturmować żadnej z nich. Coś jeszcze?
Wytatuowana twarz dziesiętnika pokryła się zmarszczkami, gdy uśmiechnął się szeroko.
– Jakaś modlitwa?
– Nigdy jeszcze nie widziałem, żebyś się modlił, Varhenn. No, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
– I tu mam problem, panie poruczniku. Żaden z naszych Nieśmiertelnych nie wydaje mi się odpowiedni. Zresztą wolałbym, żeby się teraz nie wtrącali, a duchy aherów jakoś nigdy mnie nie słuchały. Więc niech będzie taka. – Dziesiętnik dotknął rękojeści topora. – Będę cię ostrzył, oliwił i nigdy nie zostawię na polu bitwy, a ty rąb wszystko, co stanie ci na drodze, i zawsze bądź pod ręką.
Kenneth odwzajemnił uśmiech.
– Dobra modlitwa, Varhenn. Chyba najlepsza, jaką słyszałem. – Wskazał na zachód. – Słońce zaraz się schowa, szykujcie się na długą noc.
—— • ——
Krzyk był równie przenikliwy, jak ten poprzedniej nocy. Głęboki, rozpaczliwy i smutny. Kenneth znów mimowolnie złapał za rękojeść miecza, po czym powoli wypuścił powietrze. Zbyt daleko, miejsce, z którego dobiegł głos, było odległe co najmniej o pół mili. Rozejrzał się, sprawdzając rozstawienie żołnierzy. Zgodnie z rozkazem trzymali się trójkami, on sam miał za plecami dwóch ludzi ze swojej dziesiątki. Uznali, że wewnątrz płotu to musi wystarczyć.
Usunięcie ogrodzeń dzielących brzeg na małe kawałki okazało się dobrym pomysłem. Mieli teraz widok na wszystkie dziesięć chat, no i mnóstwo drewna do ognisk. Kilka zapalili na zewnątrz płotu. Po tej jego stronie też płonęło ich kilkanaście, niewielkich, ledwie żarzących się, lecz dających wystarczająco dużo światła. Pozostawało mieć nadzieję, że lodowiec nie pośle na brzeg większej fali, bo wtedy cały plan runąłby w gruzy. W pozostawionym ogrodzeniu wyrwali część desek, żeby mieć kontakt wzrokowy z żołnierzami po drugiej stronie oraz możliwość prowadzenia ostrzału. Do chwili, gdy usłyszał krzyk, Kenneth miał nadzieję, że noc upłynie bez żadnych incydentów.
Zgodnie z rozkazami i instynktem przetrwania, większość strażników trzymała się blisko ogrodzenia. Jeśli zabójca potrafi skakać na odległość stu stóp, człowiek woli mieć za plecami kilka solidnych desek. No i dzięki temu mieli widok na dachy chałup.
Po pierwszym krzyku ogniska na zewnątrz rozbłysły mocniej. To też uzgodnili wcześniej, te ognie miały przede wszystkim oznajmić, że wioska jest strzeżona. Nie sądzili bowiem, żeby morderca jakoś specjalnie bał się ognia.
Nocną ciszę rozdarło następne nawoływanie. Bo to było nawoływanie, co Kenneth uświadomił sobie, gdy usłyszał je ponownie. W tym głosie nie było wyzwania i wściekłości, tylko jakby oczekiwanie. Jakby krzyczący miał nadzieję na odpowiedź. Porucznik zacisnął zęby, czując dreszcze.
Na drugi krzyk zareagowały psy. O ile przy pierwszym uniosły tylko głowy i zaczęły węszyć, o tyle teraz postawiły uszy na sztorc, zjeżyły sierść i obnażyły zęby. Krótkie, ostrzegawcze warknięcia brzmiały jak pomruk nadciągającej burzy.
– Jest bliżej – mruknął jeden z towarzyszących mu żołnierzy.
– Wiem Malawe. Słyszę.
Malawe Gryncel wsadził kord pod pachę i naciągnął ciężkie, skórzane rękawice. Z pochwy przy udzie wyjął długi nóż.
– Chyba jednak nas odwiedzi, panie poruczniku.
– Ja go nie zapraszałem, ale jeśli przyjdzie, będę chciał, żeby został.
– He, he, jak my wszyscy.
Kolejny okrzyk rozległ się wyraźnie bliżej, Kenneth powiedziałby, że jakieś dwieście jardów od wioski. Ktokolwiek nawoływał, musiał biec w tempie galopującego konia.
Spojrzał na psy, już nie powarkiwały, uszy miały płasko położone, mięśnie napięte jak postronki. Ich głowy wskazywały jeden kierunek – południowy wschód. To, co krzyczało w ciemnościach, zbliżało się naprawdę szybko. Szczerze żałował, że nie było księżyca.
Potem, chyba dzięki temu, że jednocześnie ucichł wiatr i psy przestały warczeć, usłyszeli. Grzechot kamieni na plaży, uderzenia łap nie łap, rąk nie rąk o podłoże, narastający, chrapliwy ryk. Coś wynurzyło się z mroku i przemknęło przed płotem, między ogniskami a ścianą z desek, rzucając na mgnienie oka rozmigotany cień. Zatrzymało się nagle. Rozległo się kilka okrzyków, krótko zawył pies, szczęknęła kusza, po niej druga i zapadła cisza. Po chwili w powietrze bluznęły przekleństwa.
Kenneth dopadł najbliższej furtki i z mieczem w ręku wyskoczył na zewnątrz. Spodziewał się najgorszego, krwi, leżących ciał, rannych i umierających, ale wszyscy jego ludzie byli cali. Psy też, tylko jeden z nich z ogłupiałą miną przykucnął i robił pod siebie. Trząsł się przy tym jak galareta.
– Hywel, co się stało?
Strażnik pochylał się właśnie i napinał kuszę, ze stęknięciem zaczepił cięciwę o orzech, wyprostował się, położył bełt w rowku. Wycelował w cienie przyczajone za granicą światła.
– On, panie poruczniku – splunął wbrew wszystkim regulaminom – on wyskoczył stamtąd, tam, gdzie ledwo widać te dwa kamienie, dopadł psa, pogłaskał, i skoczył w drugą stronę. – Machnął bronią gdzieś przed siebie.
Kenneth uniósł brwi.
– Powiedziałeś, pogłaskał?
– Tak to wyglądało. Zatrzymał się, poklepał po łbie, pogłaskał. Zanim wymierzyłem w niego kuszę, już skoczył. Wylądował gdzieś tam, odbił się, i tyle. Nie sądzę, żebym trafił.
– Kto jeszcze strzelił?
– Ja. – Wilk kończył ładować kuszę. – Tylko zmarnowałem bełt.
– Przyjrzeliście się?
– Nie bardzo był czas, panie poruczniku, tyle tylko, że to pokurcz jakiś, niski, chudy i jakby garbaty.
Krzyk wybuchł gdzieś z lewej, takie zawodzące, rozpaczliwe nawoływanie. Psy odpowiedziały mu własnym, równie przejmującym wyciem. Nawet ten, który jeszcze przed chwilą robił pod siebie, uniósł łeb i zaskowyczał. Jeśli psy potrafią płakać, to właśnie w taki sposób.
– Zostańcie tu, psy przy nodze. I nie pozwólcie ich głaskać byle komu, bo się zmarnują. Velergorf!
Dziesiętnik wyłonił się z mroku. Topór trzymał oburącz.
– To krzyczy gdzieś w wiosce, słyszysz?
– Jak każdy nad jeziorem. Dziesięć, piętnaście chałup stąd. Powiedziałbym, że siedzi na dachu i wyje.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.