Robert Wegner - Północ-Południe
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Północ-Południe
- Автор:
- Издательство:Powergraph
- Жанр:
- Год:2010
- ISBN:9788361187080
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
—— • ——
Znalazł. Dziura w ziemi, ukryta między dwoma głazami, w sam raz żeby wcisnąć się, skulić i przespać. Można było przejść tuż obok i nie zauważyć. Obserwował obcego od momentu, kiedy ten opuścił wioskę. Gdy zabijał, skakał, walczył, był jak poruszający się po świecie kłąb Mroku. Przestrzeń wyginała się wokół niego, miejscowe duchy pryskały na boki. Ci ukrywający się czarownicy, wyszczerzył czerwone kły, nie znaleźliby go, dopóki nie stanąłby im za plecami i nie huknął. Kim byli? Z jakiejś gildii? Lecz gildia wysłałaby mistrza, nie podrzędnego adepta. Miał podejrzenie, które powoli przeradzało się w pewność. Później się nimi zajmie.
Zbliżając się do nory, w której skulił się obcy, uwolnił większość duchów. Zaplotły wokół niego Moc, bicze gotowe chłostać lodem lub ogniem i kruszyć skały. Kilka najsilniejszych szczerzyło widmowe zęby, rwąc się do walki. Pora to skończyć.
Gdy stanął nad szczeliną, zabójca uniósł głowę. Jego olbrzymie łapy otwarły się i zacisnęły w pięści.
Potem uniósł drugą głowę i uśmiechnął się.
—— • ——
Działali szybko i sprawnie. Meldunki były niemal identyczne – żadnych śladów. Ale psy zachowywały się dziwnie, czasem łapały trop, by po chwili go stracić, gdzie indziej stawały w miejscu jak wryte i nie chciały ruszyć naprzód lub warczały, najwyraźniej szykując się do walki, choć na sto kroków wokół nie było żywego ducha. Już to wystarczyło, żeby ludziom udzieliła się ich nerwowość.
Najwięcej dowiedzieli się od Wilka.
– Znalazłem miejsce, gdzie zeskoczył z płotu, panie poruczniku – zameldował krótko.
– No i?
– Zrobił kilka kroków. Powiedziałbym, że ma mniej niż pięć stóp wzrostu i waży nie więcej niż sto, sto dziesięć funtów. Chuchro jakieś. Robi krótkie kroki i utyka na lewą nogę.
– Człowiek? Aher? Ktoś opętany? Czy coś, co przylazło tu zza Mroku?
Cawe pokręcił głową.
– Nie wiem, panie poruczniku. Na początku ruszał się jak człowiek, potem skoczył i wylądował na czworakach. I zaczął tak wędrować. Na dłoniach i stopach, ale nie jak człowiek udający zwierzę. Człowiek idący na czworakach inaczej rozkłada ciężar ciała. Męczy się. A tu... Powiedziałbym, że dla niego ten sposób poruszania się jest naturalny. Sadził susami i myślę, że pędząc tak, mógłby bez problemu dogonić biegnącego mężczyznę. A potem skoczył jeszcze raz i wylądował na tej szerokiej, płaskiej skale za wioską. Tam to nawet ja tropów nie znajdę.
– A psy?
– Sikają pod siebie, jak tylko wskaże się im ślad. Nie chcą iść.
– Dobrze. A teraz chodź, coś ci pokażę.
Kenneth zaprowadził go do chaty, przed którą wciąż leżało ciało, i wskazał stosik rzeczy, które znaleźli w jednej skrzyni. Skrzyni z podwójnym dnem. Szklane wisiorki o dziwnych kształtach, kawałki górskiego kryształu oprawione w złoto, groty strzał i włóczni, inkrustowane w dziwaczny sposób ostrza toporków, krzemienne noże o rękojeściach owiniętych złotym lub srebrnym drutem. Aż dziw, że miejscowi nie zdjęli złota, wyrzucając ostrza. Bransolety i naszyjniki z kutych na zimno samorodków mieszały się z nakładkami zębowymi, używanymi przez co znaczniejszych wojowników Ag’heeri. Znaleźli także sporo ludzkiej biżuterii i broni. Na wpół zmurszała pochwa miecza, wysadzana opalami, i pozłacane umbo z jakiejś tarczy były w najlepszym stanie. Resztę stanowiła kupa odpadków, co do których znalazca najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czy są bezużyteczne, czy też mają jednak jakąś wartość. Na pierwszy rzut oka samo zgromadzone tu złoto wystarczyłoby na miesięczny żołd dla ich kompanii.
Wilk wziął do ręki kilka przedmiotów, jeden – mały wisiorek z prymitywnie wykonaną figurką niedźwiedzia – odłożył zaraz na bok, odruchowo wycierając rękę o spodnie.
– Czary – skrzywił się. – Skąd to tutaj?
– Ty mi powiedz.
Tropiciel podniósł resztki skórzanego paska. Powąchał, zacisnął w dłoni.
– Woda wyrzuciła – stwierdził wreszcie.
– Zgadza się. Velergorf!
Siwy dziesiętnik wyłonił się zza drzwi.
– Jestem, panie poruczniku.
– Rozejrzałeś się wokół wioski?
– Tak, panie poruczniku. I jest coś...
– Wiem już. A teraz krótko, widziałeś jakieś wędzarnie? Stojaki do suszenia ryb lub sieci? Zagrody ze zwierzętami?
– Kilka szop z kozami i owcami, wszystkie dokładnie zamknięte. Tutejsza wędzarnia wygląda, jakby miała się zawalić, żadnych stojaków. Tyle, panie poruczniku.
Kenneth pokiwał głową.
– Zabierz swoją dziesiątkę i idźcie do chałupy starszego. Pilnuj go, zanim nie przyjdę.
– Tak jest.
Przyjrzał się jeszcze raz zgromadzonym skarbom. Jeśli Wilk miał rację, jezioro wyrzucało na brzeg pozostałości po jakiejś starożytnej tragedii. Dar od losu – lub przekleństwo. Nic dziwnego, że miejscowi woleli ukrywać to przed światem. Ruszył do chaty starszego.
W drzwiach niemal zderzył się z jednym z żołnierzy Velergorfa.
– Panie porucz... – zaczął strażnik, ale Kenneth przerwał mu w pół słowa. Wiedział już, że nie przesłucha starszego, bo wnętrze całej chałupy śmierdziało krwią. Wszedł do środka.
Naczelnika wioski zastał w tej samej izbie, w której spotkali się po raz pierwszy. Jego żonę też. Leżała pod ścianą, w kałuży krwi. Kilkadziesiąt ciosów nożem, które zadał jej mąż, wystarczyłoby do uśmiercenia dziesięciu ludzi. Nie wyglądało to na zwykłe zabójstwo, raczej na mord w akcie rozpaczy, ale starszy wioski z pewnością nie mógł odpowiedzieć, co nim kierowało. Kołysał się na krótkiej pętli zawieszonej pod powałą, do podłogi brakowało mu ledwo cala. W martwych źrenicach odbijało się, jakby w przedśmiertnym oskarżeniu, ciało żony.
Velergorf stał pod ścianą z rękoma założonymi na piersi.
– Nie lubię samobójców – rzucił krótko.
– A ja morderców. Sprawdzacie resztę domu?
– Tak. Jeśli jednak był mądry, a na takiego wyglądał, dobrze ukrył swoją część znalezionych rzeczy. Może nawet poza chałupą.
– Nie sądzę, Varhenn. W jednym Bergh miał rację, oni tu patrzyli na sąsiadów wilkiem. Każdy strzegł tego, co znalazł, jak oka w głowie, a najbardziej przed tymi zza płotu. Był najważniejszy w wiosce, załóż się, o co chcesz, że znajdziemy tu dwa razy tyle, co w poprzedniej.
– Nie zakładam się z oficerami, panie poruczniku. Przegram, stracę pieniądze, wygram, będę do końca życia na szpicy chodził. Co teraz robimy?
– Idziemy do tego czarnobrodego. Starszy musiał mu ufać, skoro zawsze brał go ze sobą. I wyjmij topór zza pasa.
—— • ——
Czarnobrodego zastali na zewnątrz. Stał przy brzegu i patrzył przed siebie. Wydawało się, że zupełnie mu nie przeszkadza, iż kilkadziesiąt kroków od niego na wodzie kołysze się łódka z dwoma żołnierzami. Gdy wchodzili na podwórze, brał właśnie szeroki zamach. Płasko rzucony kamień pomknął po tafli, zostawiając za sobą rząd rozszerzających się kręgów. Kenneth zatrzymał dziesiętnika w miejscu i sam ruszył do rybaka. Ten obejrzał się przez ramię, uśmiechnął dziwnie.
– Napije się pan, panie poruczniku? – Potrząsnął trzymaną w ręku glinianą flaszką, w której coś zabulgotało. Musiał się spodziewać gości, bo przy pasie miał kilka cynowych kubków.
– Co to?
– Magcheńska pieprzówka, najlepsza na Północy. Org za butelkę.
– Może później, gospodarzu. Jak was zwą, bo zapomniałem?
– Lywens Awecs. Starszy nie mówił?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Północ-Południe»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.