Robert Wegner - Północ-Południe

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Północ-Południe» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Północ-Południe: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Północ-Południe»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Północ-Południe — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Północ-Południe», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Nie zdążyłem zapytać. Nie żyje.

Rybak zmarszczył brwi, jakby próbował przyswoić sobie obce pojęcie.

– Nie żyje... Zabiliście go?

– Nie my, sam się powiesił. Ale najpierw zadźgał nożem żonę.

– He, he, tak jak mówił, każdy płaci za swoje grzechy. No to mu się udało. – Płyn w butelce zachlupotał, czarnobrodemu wyraźnie trzęsły się ręce. – Ale to nic, panie oficerze, to nic, wypijmy za tych, których jezioro zabrało ze sobą.

Przechylił naczynie, pociągnął głęboki łyk, odkaszlnął, wytarł rękawem łzy.

– Mooocne. Uuuuch... Ale skoro pan nie pije i nie przyszedł w gości, to pewnie ma pan jakieś pytania. Słucham.

Kenneth założył ręce na piersi, patrząc, jak Lywens schyla się po kolejny kamień.

– Synowie, jak rozumiem, nie naprawiają sieci – zagaił.

– Nie. He, he, nie ma czego naprawiać, od lat nie wypłynąłem łowić, ojciec i dziad skórę mi złoją, jak ich spotkam w Domu Snu. – Płaski otoczak odbił się kilka razy i z głośnym pluskiem zatonął.

Porucznik kiwnął głową.

– Kiedy się to zaczęło? Kiedy zaczęliście znajdować na brzegu różne rzeczy?

– Od zawsze, odkąd sięgam pamięcią, fale wyrzucały w tym miejscu różne rzeczy. Takie jest tu dno. – Rybak zakreślił ręką łagodny łuk. – Przy lodowcu głębia, a potem coraz płycej i płycej. Gdy do jeziora wpada bryła lodu, a potrafią odrywać się takie jak dziesięć chałup naraz, to fala najpierw wygarnia to, co na dole, a potem idzie coraz szybciej w stronę brzegu, wznosi się i prawie zawsze w tym miejscu wyrzuca, co nazbierała. Jak dwadzieścia lat temu przyszła jakaś zaraza, to brzeg na pięćdziesiąt jardów usłany był tu gnijącymi rybami. Brodziliśmy w nich po kolana. Ale wtedy chałupy stały dobre trzy mile stąd, w miejscu, gdzie woda ledwo pluskała o kamienie, kiedy stary Gwyhren dawał nurka w jezioro.

Lywens pociągnął jeszcze raz z flaszki, tym razem ostrożniej.

– Byłem młody, jak znaleźliśmy tu pierwszego trupa. Jakiś aher w skórzanej zbroi, na wpół objedzony przez ryby. W ręku wciąż ściskał tarczę. Pamiętam dokładnie, bo cała wieś zebrała się wtedy radzić, co to znaczy i czy nie niesie kłopotów. Wreszcie załadowali trupa do łodzi, wypłynęli na jezioro i wrzucili do wody. Ech, gdyby to był tylko ten jeden.

– Było ich więcej, prawda? – Kenneth spojrzał w oczy rozmówcy, szukając potwierdzenia. – Założę się, że lodowiec ich tu przynosił i wrzucał do jeziora, więc mogą mieć pewnie z kilkaset lat. Z roku na rok trafiało tu więcej ciał, ludzi i aherów. A z trupami przybywało bogactwo, złoto, srebro, kamienie szlachetne, ozdoby. Więc ograbialiście je i co? Do jeziora?

– A tak – czarnobrody zamaszyście kiwnął głową – do jeziora. Jezioro dało, jezioru zwróciliśmy.

– Nie wszystko.

– Nie, nie wszystko. Po co rybom złoto? Tak zawsze mówił Gawan, po co rybom srebro i klejnoty. Żywym się przydadzą. On pierwszy przeniósł chałupę nad wodę, tu właśnie. Przez cały rok patrzył, jak układają się fale i gdzie wyrzucają najwięcej rzeczy, a potem w miesiąc rozebrał domostwo i odbudował je na samym brzegu, na palach. Starzy śmiali się z niego, zapowiadali, że nie minie jedna zima, a wróci na stare miejsce, ale on w pół roku chałupę nowymi gontami pokrył, łódź kupił, piec ze specjalnie wypalanej cegły postawił, a jego baba i dzieciak w coraz to nowych strojach chodzili. Kupcy rychło się zwiedzieli, że lepiej do niego zajechać niż do nas, lepiej towar na złoto i srebro niż ryby i ikrę wymienić. I w następnym roku kolejnych czterech gospodarzy przeniosło się i pobudowało chałupy obok. Nie był rad, ale nie mógł zabronić, bo by go chyba spalili.

– Twoja chałupa jest obok jego.

– Bo mój ojciec jako jeden z pierwszych postanowił coś zmienić. Rybaczenie to ciężki kawał chleba, zwłaszcza tu. Pamiętam, że bywały takie dni, żeśmy rano i wieczorem tylko zupę z wodorostów i rybich ości jedli. Nic tu nie rośnie, te parę owiec i kóz chowa się tylko dzięki sianu, które przywożą kupcy. Człowiek głupi by był, gdyby dobra, co samo do rąk się pcha, nie potrafił podnieść i dla siebie spożytkować.

– Ile trwało, zanim wszyscy się tu przenieśli?

– Trzy lata. Może cztery, nie pamiętam.

Kenneth rozejrzał się.

– Więc te płoty działają jak sak? Mam rację? Fala wrzuca wam szczątki, trupy i resztki z dna, te poprzecznie ułożone rzędy kamieni zatrzymują je, żeby nie cofnęły się do jeziora, a gdy woda opadnie, wychodzicie i zbieracie, tak?

Na twarzy rybaka wykwitł gorzki uśmiech.

– Sak? A tak, sak. Ale płoty służą przede wszystkim temu, żeby sąsiedzi nie wiedzieli, co komu los przyniósł. Na początku, gdy było tylko kilka chałup, dzielono się sprawiedliwie wszystkim, co znaleziono, ale potem, gdy cała wieś się tu przeniosła, zrobiło się gorzej. Bywały dni, że tylko jedna brosza czy jakiś samorodek się trafił, i wtedy co? Dzielić na dwieście pięćdziesiąt głów? Ludzie nie spali całymi nocami, chodzili wzdłuż brzegu z pochodniami, czekając na falę, jeden drugiemu do oczu skakał, że to czy tamto bliżej jego chałupy było, więc wara. – Rybak splunął na ziemię, podniósł kamień i cisnął z taką siłą, że prawie znikł im z oczu, zanim połknęła go woda. – Te same rodziny, które kiedyś w potrzebie dzieliły się ostatnią suszoną rybą, teraz patrzyły sobie na ręce, śledziły, podkradały znaleziska. Już niektórzy do toporów się brali.

Pociągnął ponownie z flaszki, wzdrygnął się, otarł usta rękawem.

– Jeśli to sak, to na naszą chciwość. Trzeba było widzieć, jak dzielili brzeg, co do ćwierci cala się wykłócali, a jak sąsiad o palec płot przesunął, to w ruch szły noże. A potem... Jak już płoty postawili i każdy zamknął się na swoim podwórcu, to i tak nie było spokoju.

Kenneth parsknął.

– No tak, to straszne, że wam kazali się tu osiedlić i zmusili do ograbiania trupów. Gdybyście tylko mogli odejść...

Czarnobrody spojrzał na niego bez gniewu, za to z jakimś smutkiem w oczach.

– Niektórzy odeszli, dali radę. Ale nie wszyscy są tacy mocni. A pan zabrałby się stąd? Gdyby po każdej fali mógł na progu własnego domu znaleźć coś takiego? – Sięgnął za pazuchę i wyciągnął małą szmatkę. Rozwinął ostrożnie. Pierścień był bez wątpienia złoty, dwa małe węże oplatały się ogonami i zaciskały paszcze na przejrzystym jak woda kamieniu wielkości gołębiego jajka. Porucznik wziął klejnot i zbliżył do oczu. Każda, najmniejsza nawet łuska na ciele węży była starannie wygrawerowana, oczy błyszczały błękitnymi kamykami, małe rozdwojone języki z cieńszego niż włos drutu lizały diament. Bo nie było wątpliwości, że to diament.

– Jest za duży na moje palce i jak pan widzi, na pańskie też. Ale to nic. Nie ośmieliłbym się go założyć, choć jest najpiękniejszą rzeczą, jaką w życiu widziałem.

– Kto go nosił?

– Jakiś aher miał go na szyi, przewleczony przez kawałek rzemienia. – Rybak delikatnie odebrał mu pierścień. – Odszedłby pan? Co, panie poruczniku, odszedłby stąd, wiedząc, że inni zostali i znajdują na brzegu takie cuda? Gdy się jadło za dzieciaka zupę z wodorostów, to nie starcza sił, żeby zabrać stąd rodzinę i spróbować gdzie indziej.

– Za to, co już nazbierałeś, na pewno mógłbyś kupić dobrą gospodarkę z ładnym kawałkiem żyznej ziemi. Gdziekolwiek w tych górach albo poza nimi. Posłać synów do szkół... Albo im też ziemię kupić, znaleźć dla nich dobre żony, doczekać się wnuków.

– Tak, i co noc budzić się dziesięć razy, nasłuchując fali, która nie przyjdzie, i rozmyślając, jakie cuda wyrzuci na brzeg, a mnie nie będzie na miejscu, żeby je podnieść. Próbowałem, odszedłem na pół roku, chciałem nawet do was, do Straży się zaciągnąć, ale w końcu przyciągnęło mnie z powrotem. – Rybak zapatrzył się na spokojną toń. – To jezioro... Jak się tu urodziłeś...

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Północ-Południe»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Północ-Południe» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Niebo ze stali
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Robert Sheckley - Coś za nic
Robert Sheckley
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Wolfgang Wegner - Nacht über Marrakesch
Wolfgang Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Robert Stevenson - Nuevas noches árabes
Robert Stevenson
Отзывы о книге «Północ-Południe»

Обсуждение, отзывы о книге «Północ-Południe» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x