- Córka - rzekł w absurdalnym rytuale, podając jej dziecko.
Podeszła do okna zigguratu. Wielkie słońce Urny pomalowało pomarszczone ciałko seledynowym blaskiem. Zuzanna poczuła, że uginają się pod nią nogi, musi usiąść. Usiadła. Ula wciąż płakała i Zuzanna machinalnie zaczęła ją kołysać w ramionach. Śmiała się cicho. Łzy zamgliły jej oczy. Pociągając nosem, pocałowała córkę w mokrą główkę.
- Mój ty Upiorze, brzydactwo moje, you little urchin, you.
W owym czasie ogłoszono zarządzenie doktora de Greu nakazujące wszystkim wernerowcom na Urnie udać się na miejsce przeznaczone im w przygotowanym uprzednio planie organizacyjnym. Sfera była tak olbrzymia, że bezzałogowe sondy nie spenetrowały dotąd nawet jednej tysięcznej jej wewnętrznej powierzchni. Siłą rzeczy poczynania Instytutu ograniczały się do najbliższych okolic, a konkretnie: Drugiej Wyspy na Morzu Łez. Wyspa była wielkości Jowisza, morze - połowy Słońca.
Starożytny amplifikator wznosił się na południowym brzegu wyspy. (Nazwy stron świata w Sferze korespondowały z biegunami zamkniętej w niej gwiazdy). Był to przezroczysty robal krzemokostny, zamrożony w momencie wybijania gigantycznego łba na powierzchnię, rozwarta paszcza celowała ku niebu. Należało wejść w tę paszczę i zsunąć się w ciemność jego jelit; wychodziło się we wnętrznościach Miasta. Jedną trzecią wyspy pokrywały ruiny archeopolii, lepiej lub gorzej zachowane - część budynków wykazywała zdolności regeneracyjne. IW budował swe amplifikatory w zachodnich dzielnicach, dwa tysiące kilometrów od siebie. Trzeba było brać pod uwagę także Góry Neuro z ich instalacjami wydobywczymi, no i Sezam - one znajdowały się przy południowo-wschodnim wybrzeżu Morza Łez.
De Greu wybrał na tymczasową siedzibę uciekinierów względnie dobrze zachowany kompleks powietrznych grot, zlokalizowany w geometrycznym środku owej siatki interesów. Powietrzne groty stanowiły efekty niezwykle subtelnego rzeźbienia czasoprzestrzeni, zawieszającego na wysokościach niewidzialne podłogi, ściany, sufity: nagie supły grawitacyjne.
Na nich wzniesiono teraz dla wernerowców kroniczne Alhambry, elfia architektura wybuchła na niebie niczym szrapnel kolorów i form, w ciągu kilku dni rozwijając ekspresjonistyczne origami baśniowych struktur. Kompleks rozciągał się na ponad pięćdziesiąt kilometrów; rychło zaczęły między wiszącymi ogrodami kursować smoliście czarne sterowce Instytutu.
De Greu wybrał siedzibę tak oderwaną od ziemi, by zabezpieczyć się przed ewentualnymi atakami mieszkańców Urny. Miliard lat ewolucji puszczonej na żywioł Artificial Genetics plus dzikie nano... wyobraźni nie starczało, w tej Sferze spotkać mogli wszystko.
Na razie jednak do żadnego tragicznego wypadku nie doszło i Zuzanna coraz częściej wypuszczała się na długie spacery wśród ruin, z Ulą na ręce lub w nosidełku, zawsze pod cieniem kronicznego Reapera: dwumetrowej modliszki o odwłoku pełnym grawitonicznej magmy, o gruczole logicznym świeżo przeszczepionym z Gór Neuro i przednich odnóżach z Kos elsetyckich. De Greu każdemu pracownikowi Instytutu przydzielił dla ochrony jednego Reapera, czy człowiek tego chciał, czy nie. Póki pozostajemy tu odcięci, mówił wicedyrektor IW, sami dla siebie jesteśmy całą ludzkością i każde życie ma wartość nieskończenie wielką.
Nie było to prawdą - nie pozostawali odcięci. W kontrolowanych sesjach wybrani członkowie kierownictwa IW wstrzykiwali sobie w żyły libaryt, pogrążając się w krótkotrwałych lsnach. (Wszystkim innym wernerowcom podawano w codziennym jedzeniu ubika).
Potem chodziły po grotach plotki o wielkich rewolucjach na Ziemi, technologii antygrawitacyjnej - zwanej już powszechnie „anielską” - zmieniającej kompletnie oblicza miast, o implantach przykręgosłupowych, wypełnianych gorącą magmą, dzięki którym ludzie wyroili się na niebo niczym pszczoły wiosną, miliony pszczół, i o podobnych implantach wszczepianych w dłonie, ramiona, pozwalających w jednym naprężeniu grawitonicznych muskułów rozerwać człowieka na strzępy, zrównać z ziemią budynek... Taki był Dotyk Anioła. Próbowano to opanować, lecz czarny rynek anielstwa szybko się rozrastał. Zresztą europejskie, azjatyckie i amerykańskie spółki technologii grawitacyjnych konkurowały ze sobą zaciekle, na dłuższą metę nie sposób było procesu powstrzymać. - Padliśmy ofiarą Wojny Informacyjnej! - grzmieli co poniektórzy wernerowcy.
Klajn jakby niewiele to wszystko obchodziło. Ula skończyła sześć miesięcy, zaczęły się w niej objawiać pierwsze cechy Uli, jaką pamiętała Zuzanna; zaczęła mówić. To znaczy gaworzyć. Glu-gluglu, gu, lurb, upp. Ale z góry zadane struktury neuralne szybko to zorganizowały w komunikaty oparte na dźwiękach poddawanych przez Zuzannę. Pić. Eść. Nu. Idzi. Mama.
Ula słuchała także głosu swego dziadka - z tych jego dzienników, które Zuzanna sobie odtwarzała podczas wędrówek przez ruiny.
- Ojojoj, stary grubas i tyle. Uciekła mi dzisiaj pod Dwuścianami, mało zawału serca nie dostałem, że mi się gdzieś w Mieście zgubi, tup-tup-tup i już jej nie ma. Cholera, nogi jak z waty, kilkanaście metrów i zadyszka, stary grubas. Dzisiaj zdecydowali o upublicznieniu KRON-u. Zastanawiam się, w jakim świecie ona będzie żyć. Za dziesięć, dwadzieścia lat, kiedy będziemy mogli normalnie ze sobą porozmawiać - nie będziemy mogli normalnie ze sobą porozmawiać. Do pewnych rzeczy trzeba się urodzić. Mogę się przepisać na ten czy inny elśmieć, ale nie mogę się przepisać na świat tych dzieci. Dajemy im przyszłość, w której nie będziemy istnieć. Miasto jest piękne, Miasto zapiera dech w piersiach, ale Miasto także przeraża mnie, to jest ostrzeżenie dla ścieżki potęgi: naszych wnuków, naszych prawnuków nie będziemy w stanie nawet dostrzec. Rodzimy Upiory i potem zamarzamy w ich pamięci monumentalnymi ruinami. Archeologia to dziedzina smutku. Dammit, czuję, że dzisiaj znowu się upiję.
Lecz Zuzanna, skoro już zaczęła, nie potrafiła się powstrzymać przed planowaniem przyszłości, plany nadbudowywały się nad sobą niczym algorytmy iteracyjne, za każdym powtórzeniem jeszcze bardziej oczywiste i jeszcze bardziej niezależne od planującego.
I takie były w nich obrazy: Ula, dziecko eldżetu, księżniczka Miasta, z amuletem na szyi przemierzająca wszechświat wzdłuż i wszerz; Ula, dziecko eldżetu, z Wysokiego Zamku panująca nad Klanem Upiorów, dzierżącym nad Ziemią monopol ksenoarcheologii; Zuzanna, sama Zuzanna, odkrywająca tajemnicę pochodzenia klejnotu i wymieniająca tę technologię na władzę nad IW. Nie da się ukryć, to były ścieżki potęgi. Lecz czyż nie takiej siebie pragnęła, nie taką siebie wymarzyła - wtedy, w pociągu z Rotterdamu, dobierając składowe Wektoral?
W tych wszystkich planach (co widziała już wyraźnie) brakowało miejsca na powrót i spokojne, zwyczajne życie na Ziemi. Została wciągnięta, zassana. Kiedy właściwie zatrzasnęły się zwrotnice? Próbowała cofnąć się po łańcuchu przyczyn i skutków: Carbona, Niewyraźny, ale to nastąpiło jeszcze wcześniej, musiałaby nie ujrzeć Miasta, nie obrócić głowy, wówczas, na cmentarzu, nad grobem ojca, bo gdy je już raz ujrzała - jak mogła się wyrwać? Nie mogła. Ale jak mogłaby w ogóle go nie ujrzeć? Nosiła klejnot wzmocnienia symetrii formy, była skazana na Miasto. Więc może gdyby nie klejnot... Ojciec go jej zapisał w spadku na osiemnaste urodziny, tajemniczy samozmienny amulet, intrygujące zdjęcia - i żadnych wyjaśnień. Czego się spodziewał? Potem zrozumiała, że najpewniej spodziewał się właśnie tego. Kto wie, jakie plany przyszłości córki jemu zbudowały się w głowie...?
Читать дальше