- Średnia to pięćdziesiąt tysięcy lat, jeśli się nie mylę. Sądzicie, że do tej pory choćby skatalogujemy skarby Miasta?
- Może to jest właśnie ta śmiertelna pułapka...
- Co?
- Miasto.
W istocie było to jedno z pierwszych pytań, jakie przyszły do głowy Zuzannie po zapoznaniu się z historią Instytutu i odkrycia continuum Liebacha-Galo: dlaczego Miasto jest puste, dlaczego nie spotkaliśmy tu żadnych żywych Obcych? Owszem, natykali się nierzadko na różne skarby organiczne - jak te Elektryczne Duchy ze Szklarni - ale one o niczym nie świadczyły: eldżet kopiuje wszelkie symetryczne formy nieorganiczne, więc i mechaniczne generatory życia. Te, skoro raz uruchomione w Mieście, dają tu początek zamkniętej ewolucji liczonej na dziesiątki miliardów lat - z której owoców niewiele już można wydedukować o twórcach owych generatorów.
Co jednak z samymi Obcymi? Kiedyś żyli, teraz nie żyją - jakie prawo, jaka konieczność stoi za tym powszechnym wymieraniem cywilizacji?
Najprostsza odpowiedź sprowadzała się w istocie do jadowitej kontry: a czy ktoś obiecywał im wiecznotrwałość? Wszyscy umieramy, prędzej czy później.
Problem był jednak na tyle ważki, że zorganizowano dla jego rozwiązania oddzielną podsekcję w Instytucie Wernera (przezywaną teraz od Wagnerowskiego Zmierzchu Bogów), która zajmowała się wyłącznie wyjaśnianiem przyczyn zaniku lub zagłady kolejnych cywilizacji, których szczątki sukcesywnie odkrywano.
Oczywiście, także ten sekret był już wcześniej zgłębiany przez archeologów Obcych i wernerowcy odszyfrowali z ich prac (to znaczy: prac o pracach poprzedników) szereg generalizujących hipotez. Po odrzuceniu tych religijnych i metafizycznych, pozostawały w gruncie rzeczy cztery możliwe wyjaśnienia: wyczerpanie, inwolucja, samozagłada lub Wojny Informacyjne.
„Wyczerpanie” nie oznaczało tu bynajmniej starczego uwiądu bądź nihilistycznego zniechęcenia życiem - lecz stan dopełnienia, zupełności, gdy cywilizacja sprawdziła, poznała i doświadczyła wszystkich możliwych dróg rozwoju, wszystkich stanów, mutacji i form, i teraz pozostaje jej tylko powtarzanie tego samego w nieskończoność. Gdy nałoży się na powyższe długowieczność osobnicza, prowadzi to nieuchronnie do tendencji degeneracyjnych, mód „na zapomnienie”, „na prymityw”. I tak oto, krok za krokiem, cywilizacja wpełza na powrót do swego łona, by zgnić tam w milczeniu.
„Inwolucja” postulowała proces bardziej subtelny. Cywilizacja nie ginie - jedynie znika zewnętrznym obserwatorom z oczu, ewoluując „do wewnątrz”. Nie buduje konstruktów planetarnych, Sfer Dysona; zamyka się natomiast we wszechświatach symulowanych, Artificial Realities, nieskończonych przestrzeniach logicznych, w Podziemnym Świecie (chtonicznym lub innym), gdzie niemożliwe jest tylko to, co jeszcze nie pomyślane. Po stosownie długim czasie, nawet gdy jakaś „normalna” cywilizacja natknie się na materialne nośniki cywilizacji inwoluowanej, nijak nie będzie w stanie nie tylko porozumieć się z nią, ale choćby rozpoznać ich wewnętrznych procesów jako kodujących jakikolwiek sens.
„Samozagłada” tłumaczyła się najłatwiej: jako fizyczne samobójstwo. Powody mogą być rozmaite. Po minięciu pewnego punktu w rozwoju technologicznym (na przykład po wejściu do Miasta) wystarczy jeden porządny konflikt wewnątrzcywilizacyjny, by dokładnie zatrzeć po sobie ślady przed przyszłymi archeologami. Wówczas tylko Miasto pozostaje, by dać świadectwo.
„Wojny Informacyjne” były natomiast koncepcją wprowadzoną do Nauki o Końcu przez paranoiczną kulturę z poprzedniego wszechświata. Zakłada się tu złe intencje jednej cywilizacji wobec drugiej, a właściwie wobec wszystkich innych cywilizacji. Taka Cywilizacja Ksenofobów śle w kosmos na wszelkie możliwe sposoby gęste pakiety informacyjne, Listy zawierające całe encyklopedie wysokich technologii - tak jednak dobranych i zsekwencjonowanych, by niezależnie od początkowego stanu cywilizacji odbiorców, skoro tylko zaczną oni wprowadzać u siebie w życie owe technologie, nieuchronnie wpadli w spiralę zgubnego postępu: ścieżkę takich zmian, z której nie można się cofnąć, nie można się na niej zatrzymać, a każda zmiana wymusza kolejną, aż wreszcie wszystkie cywilizacje, które odczytały List, znajdują się w jednym i tym samym punkcie: przemyślnie zaprojektowanym ślepym zaułku, gdzie mogą tylko zwinąć się w kłębek i zginąć, zaczadzone własnymi wydzielinami, zagonione na śmierć przez własny postęp.
Motywacje Ksenofobów mogą być dowolne: ideologiczne, religijne, rasistowskie... Racjonalizm wysoko rozwiniętych gatunków to przesąd, potęga środków nie uwalnia od porywów emocjonalnych. Zresztą nie istnieje jedna międzygatunkowa definicja „racjonalizmu”.
Fale elektromagnetyczne i grawitacyjne są jednak powolne, rozesłanie trującego Listu za ich pomocą po całym wszechświecie - niemożliwe. Co więc należy zrobić?
Zbudować Miasto. Zatruć eldżet Złą Wiedzą.
- Och, kiedy już to wycieknie do mass mediów, niewątpliwie pojawią się i takie głosy. „Uciekać z Miasta!”, „Wyrzec się obcych technologii!”, „Z gwiazd tylko zepsucie i śmierć!” - każda zdrowa kultura ma podobne ekstrema.
- Ale raczej nie założyłbyś się, że ktokolwiek ich posłucha, prawda?
- Żartujesz? Do tej pory już dziewięćdziesiąt procent ziemskiej gospodarki będzie się opierało na technologiach wydobytych z Miasta.
- No właśnie. Pułapka idealna.
Zuzanna otarła usta z jogurtu i po raz pierwszy zabrała głos.
- Może oni wszyscy po prostu idą w Upiory.
Galo odwrócił się od podchmielonego propagatora hipotezy Wojen Informacyjnych i wykrzywił się do dziewczyny komicznie.
- Widzę, że nawet tutaj mnie jakubiści dopadli...
- Kto? - żachnęła się Zuzanna.
- O, w takim razie najmocniej panią przepraszam.
Maria Zello, współpracowniczka Zuzanny w Mchu, nachyliła się nad stołem i szepnęła jej do ucha:
- On jest nieco przewrażliwiony na punkcie jakubistycznych, mhm, kultów. Souza był jego dobrym znajomym. Albo i kimś więcej.
Zuzanna nie miała zielonego pojęcia, czym są owe „kulty jakubistyczne”. Tymczasem jednak Galo nie odwracał od niej ironicznego spojrzenia, napierając wzrokiem spod pochylonego czoła z byczą nieustępliwością - i, ni z tego, ni z owego, wypaliła:
- Sama jestem już prawie Upiorem.
Uniósł brew.
- Mój ojciec przepisał się nawet na elel - ciągnęła Klajn na bezdechu. - Mówią mi, że będę żyć dwukrotnie dłużej. Mam lepsze testy wydolnościowe, w Mieście jestem wyraźnie silniejsza. Nie rozumiem, dlaczego całe cywilizacje nie miałyby pójść tą ścieżką. I jeszcze wyżej. Ile do tej pory zarejestrowano tych wariantowych fizyk?
Galo pociągnął krótki łyk, zanim odpowiedział.
- Archeologowie ciągle znajdują informacje o kolejnych - mruknął. - Ale przecież Miasto jest dla nas jak najbardziej realne, namacalne, eldżet, elel czy elset nie stanowią oddzielnych dominiów, oderwanych od ikjurii. Gdyby się Obcy na nie przepisali, nadal powinniśmy byli ich spotkać.
- Ale może się nie zatrzymali, może poszli dalej...
Kręcił głową.
- Mówisz teraz o fizyce czy o religii?
- Nie zawsze da się odróżnić - rzekł cicho ktoś za plecami Zuzanny.
- Nie odpowiadam za rojenia jakubistów - ciągnął Galo, lekko już zirytowany. - Ostatecznie jest to przecież po prostu inna wersja teorii samozagłady. Jeśli cywilizacja chce popełnić samobójstwo, równie dobrze może zanurkować w czarną dziurę. Ile razy się przepiszesz, jak daleko postąpisz? - dwa, trzy, cztery szczeble wzwyż? To nie jest tak, że tylko się coś zyskuje: zawsze się także coś traci. Tożsamość. Mózgiem zbudowanym z atomów GVF nie będziesz w stanie myśleć, jak teraz myślisz, obojętnie, jak mocno byś się zarzekała. To nie jest drabina do Boga - to schody do Szeolu.
Читать дальше