W Krakowie padał śnieg. Skutkiem ubocznym prowadzonych z Podziemnego Świata gier reklimatyzacyjnych okazała się zwiększona trudność przewidzenia pogody w danym dniu, godzinie; można sprawić, iż temperatura roczna wzrośnie lub spadnie o stopień, dwa, pięć, lecz zarazem podwyższa to o rząd wielkości niepewność konkretnych predykcji. Zimy były już w środkowej Europie tak słabe, że niektórzy w ogóle zapowiadali rok bezśnieżny. Przeliczyli się (tym razem).
Zuzanna spoglądała przez szybę taksówki na przechodniów w lekkich, już wiosennie kolorowych ubraniach - drżąc, czym prędzej uciekali z ulic pokrywających się szybko białą watą. Jednak Klajn, przyzwyczajona do ekstremalnych warunków Miasta oraz jego planet symetrycznych, nie czuła chłodu w swym kronicznym garniturze.
Do elfiej dzielnicy w ogóle nie zajrzała - po co? tłumaczyć się bliźniakom? I tak nie była już tam lokatorem, nikt przecież przez te kilkanaście miesięcy nie płacił za nią czynszu (ani rat za nowe mieszkanie), jej ruchomości przewieziono do policyjnego magazynu, niedawno odebrała je stamtąd kancelaria Lipszyca, teraz spoczywały w jej magazynach.
Następnie pomyślała o Kamilu. Nie chciała objawiać się mu we lśnie. Sprawdziła w informacji i zobaczywszy adres, westchnęła głośno. Więc jednak wybudował im Dom!
Taksówka przedarła się na miejsce przez zakorkowane ulice, gdy już zmierzchało. Zuzanna wysiadła pod rzadkie strumienie śniegu, delikatne płatki lodu łaskotały ją, opadając na ciepłą skórę. Stała i patrzyła: wszystko się zgadzało, architektura i kolory, i łukowata, gładka asymetria elfich ścian, nawet ażurowa furtka i ścieżka prowadząca do drzwi, wysadzana rtęciowymi kamieniami.
Podeszła, stanęła na wycieraczce. Dom ją rozpoznał, zachował ją w pamięci z czasów, gdy istniał jeszcze wyłącznie w L-śnie: otworzył się, powitał miękkim głosem, poprowadził światłem i gorącym podmuchem w ciche poza tym wnętrze. Wiedziała, gdzie są schody, gdzie salon. W kominku podniósł się nieśmiały ogień, gdy przestąpiła próg.
Uszło z niej wielkie zmęczenie psychiczne, napięcie nieustanne, z którego nie zdawała sobie sprawy, dopóki jej właśnie nie opuściło, pozostawiając ciało nagle bezsilnym i wiotkim - usiadła na sofie i wypuściła z płuc powietrze, sflaczała lalka. Ula zwinęła się jej na kolanach, Zuzanna machinalnie głaskała jej włosy. Nie mogła sobie przypomnieć, czy to ten zapach kadzidła wybrała była z Kamilem, czy taki kolor dla cieni...
- Omigod!
Ach, więc przysnęła tutaj, zapadła na chwilę w drzemkę. Płomienie w kominku pełgały tak uspokajająco, dlaczegóżby nie miała się odprężyć...? Jeszcze nie do końca uniósłszy powieki, wyciągnęła do niego rękę. Pochylił się nad nią, uściskał, usiadł obok. Woń jego wody kolońskiej spłynęła na nią jak ostatnie błogosławieństwo.
- Christ, Zuza, więc jednak, ale co, musisz mi powiedzieć, czy ty wiesz, no rany boskie, myślałem, że już...
Było jej ciepło, było jej dobrze, czemu on nie może się zamknąć i zdać się na ciało, w słowach zawsze tylko wstyd, skrępowanie i żenada. Przyciągnęła go sennym ruchem, zapadł się w nią bez tchu, mogła mu potem oddać własny oddech - smak nikotyny na jego języku, nagłe szarpnięcie dłoni ku jej piersi, rozpiął jej marynarkę, złapała go za włosy z tyłu głowy, syknął z bólu, zaśmiała się, nie przerywając pocałunku. Drugą dłonią wwierciła się mu w rozporek, o, dobry wieczór, dawnośmy się nie widzieli.
Była jednak jakaś rezerwa w jego gestach, zdawało się jej, że Kamil walczy z własnym ciałem. Może jest przewrażliwiona - w końcu minęło tyle czasu... Odsunęła na moment jego głowę, spojrzała mu w oczy. Wydęła wargi. Uśmiechnie się? Gdzie ta iskra diabolicznego cwaniactwa? Uśmiechnął się.
- Ever fucked a terrorist? - szepnęła. - I’m a dangerous woman, you know.
- You’ve got a body of predator. - Przesunął palcami po jej żebrach, wyraźnie widocznych pod skórą, nacisnął na twarde mięśnie uda; kopnęła zsunięte spodnie na podłogę.
- C’mon.
A może po prostu to ona aż tak się zmieniła? Było to chyba bardziej prawdopodobne. Chciała wykorzystać moment, gdy wciąż pozostaje dla niego tajemnicą - bez tłumaczeń, w zaskoczeniu, co on sobie o niej myśli, czego się spodziewa, jakich odkryć podniecających - teraz była dlań tym wszystkim, o co spytać się nie odważył, i nie pozwalała mu pytać, zamykając usta zdyszanym pocałunkiem, gdy tylko dostrzegała, że coś się w nim burzy i ciśnie na powierzchnię. Kontrolowała go samymi sugestiami gestów, jakich nie wykonywała, i słów, jakich ostatecznie nie musiała nawet wypowiadać. Do końca patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma, nawet w finalnym westchnieniu ostrożny, by nie przekroczyć jakiejś linii - sługa, ofiara, zakładnik, dziecko.
Nagrodziła go całusem w czoło.
- Good boy.
Zsunął się na przeciwległe oparcie sofy. Oddychał przez nos, przygryzając dolną wargę.
Ponad jego ramieniem widziała Ulę, wskazującą wyciągniętą rączką na zdjęcia stojące na kominku. Zuzanna wstała, przestąpiła białe spodnie, podeszła do ognia, fala gorąca objęła jej nogi i, gdy Klajn oglądała kolejne holografie, powędrowała wzwyż jej ciała, na koniec docierając do głowy, rozpalona krew, rumieniec na twarzy, żółć w ustach. Książę jej nie daruje, przecież to było oczywiste.
- Próbowałem ci powiedzieć - rzekł cicho Kamil.
Nagła inwazja opery mydlanej, Boże, tylko nie to, zachowajmy przynajmniej odrobinę godności.
- Miła buźka - mruknęła Zuzanna, nie odwracając się. - Sformalizowaliście to jakoś? Jak długo już...? Wygląda, że długo.
- Fuck, Zuza, ty nie żyłaś!
- A jak usprawiedliwisz się przed nią? - Obejrzała się na niego. - Kogo ty właściwie zdradzasz, co? Kamil?
Wzruszył ramionami, zapinając rozporek.
- Was obie, obawiam się.
- Człowiek żelaznej etyki, jeśli nie fiuta - parsknęła, podnosząc spodnie. - Pozdrów ją ode mnie, jak wróci. Pozdrowisz, prawda?
- Nie musisz mnie szantażować. Opowiem jej wszystko.
- Nie da się opowiedzieć wszystkiego. A tak z ciekawości - na pamiątkę czego postawiłeś ten dom?
Ponownie wzruszył ramionami.
- Podobał się jej... Nie żyłaś, nie miała nawet o co być zazdrosna.
- Taaa. Łazienka jest tam, gdzie pamiętam?
Dom zamówił jej taksówkę, Zuzanna czekała na nią już za drzwiami, obserwując powolny taniec płatków śniegu w światłach domu; poza ich zasięgiem była tylko zimowa noc, cicha i mroźna - Boże, jak mroźna, teraz już Zuzanna trzęsła się z zimna. Wsiadając do taksówki, kichała seriami. Katar, ostatni wróg Kabalistów Genowych.
Wynajęła pokój w Arkadii. Pod niewidoczną gołym okiem kroniczną kopułą królowała fantastyczna AG, w tym hermetycznym świecie baśni trzycalowe elfy o motylich skrzydłach i ptasiej inteligencji opiekowały się każdym gościem, nie opuszczając go ani na moment, ledwo przekroczył próg recepcji; świergot ich wysokich głosików był jak wieczorna muzyka cykad - ale tu nigdy nie zapada wieczór, we wszystkich Arkadiach Ziemi trwa niezmiennie wiosenny poranek. Śnieg? Mróz? Okrutne kłamstwa.
Idąc przez wewnętrzne łąki ku wschodniemu skrzydłu labiryntowego pałacu, zdjęła buty, by poczuć pod stopami puchową trawę. (Także trawa arkadyjska została zbudowana od podstaw na replikantach konkurencyjnych wobec DNA). Nagle ten jej niezniszczalny garnitur aseptycznej bieli zdał się Zuzannie topornym kombinezonem, pancernym skafandrem kosmicznym, jego sztywna elegancja zaczęła ją krępować, każdy jej ruch, nawet myśl. Nigdy więcej. Pozbędzie się go, sprzeda. Należy wrócić do słabej bawełny, delikatnych jedwabiów, sukienek ręcznie szytych.
Читать дальше