Ocknąwszy się kwietniowym świtem po całonocnej balandze w zadymionym salonie Lidki, z bolącymi mięśniami, bolącą głową i żołądkiem podchodzącym do gardła, poczłapała niepewnie do łazienki. Ktoś spał w wannie, na muszli stały ogarki kadzidlanych świec; zwymiotowała do umywalki. Uniósłszy głowę, spojrzała sobie w jasnym lustrze prosto w przekrwione oczy. Policzyła mozolnie tygodnie. Czyż nie opera mydlana? Kicz, moja panno, kicz. Półtora roku w eldżecie - gwarancja na implant skończyła się we wrześniu, należało go wymienić zaraz po powrocie. Po prostu zapomniała, idiotka.
Dłoń z ipsatorowym pierścieniem odruchowo powędrowała w dół brzucha, naciskając na ciepłą skórę, próbując wyczuć niewyczuwalne.
Córka spoglądała w milczeniu.
- Wkrótce się urodzisz, Ula.
Archeologia. Miasto ma swoich heretyków.
Tajemne symetrie krwi
- Archeologia - rzecze A. F. Galo - jest najważniejszą, a właściwie - jedyną naprawdę ważną nauką, jaka nam pozostała.
Galo już od sześciu lat nie pracuje w Instytucie Wernera - sam jest człowiekiem-instytucją. Wizytuje wykopaliska z ramienia ONZ, co jest o tyle paradoksalne, że ONZ jako organizacja wciąż nic nie wie o Mieście i przestrzeniach Liebachowych. Ale któż odmówiłby wpuszczenia człowieka, którego imieniem ochrzczono ten kosmos? (Cóż, Chińczycy jak dotąd odmawiali). Tajemnic państwa czy korporacji i tak nikt mu tu nie zdradzi.
Zuzanna Klajn spotkała Galo w prawie-nieważkościowej kafejce archeologów IW (zwanej Jamą”), w Mchu, podczas trzeciego miesiąca swej pracy dla Instytutu, czwartego miesiąca ciąży. Mech rozciągał się na bliskiej orbicie białego karła - gdzieś na drugim krańcu wszechświata - na kilka miliardów kilometrów sześciennych.
Kiedyś znajdowała się tu planeta, cały system planetarny, lecz teraz, po miliardach lat, pozostał tylko Mech. Trudno nawet cokolwiek powiedzieć o jego twórcach; według dominującej teorii w ogóle nie jest to twór intencjonalny, jeno ślepa wypadkowa samoewoluujących technologii porzuconych na pastwę losu przez wymarłą cywilizację. Zaczęło się prawdopodobnie od zdziczenia levitusów - roślin zaprojektowanych do wydalania soków antygrawitacyjnych - które w kolejnych mutacjach sprzęgły się z nieorganiczną zarazą przemysłowego nano i jęły przetwarzać na swoją modłę wszelką materię, na jaką się natknęły, trawiąc całkowicie planetę, jej księżyce, wszystek kosmiczny gruz, jaki tylko wpadł w sieci.
Bo z zewnątrz tak właśnie Mech wyglądał: trójwymiarowa sieć, rozpościerająca się w próżni jak okiem sięgnąć, chaotyczna plątanina czarnych porostów, starożytny gąszcz grawitonicznych nanoroślin. Modele lokalnej czasoprzestrzeni przypominały kardiogramy zawałowca, Mech łowił materię w pułapki wysokiego ciążenia niczym pająk muchy. Należy posuwać się tu przez kosmos z najwyższą ostrożnością, zawsze posyłając wpierw bezzałogowe sondy. Ale też trafiają się w tej pajęczynie nieprzetrawione relikty po innych ciekawskich cywilizacjach, całe kosmoloty z martwymi załogami na pokładzie - toteż gra jest warta świeczki.
Kilkaset milionów lat temu, w płytkiej grawitacji odsłonecznych peryferii Mchu archeologowie Obcych (tym razem były to mętne inteligencje wysokociśnieniowych siarkowców beztlenowych) zbudowali całą metropolię kosmiczną. Stąd eksplorowali Mech; oni - i wszyscy kolejni Obcy, cywilizacja po cywilizacji, w miarę jak odkrywali Miasto. Metropolia odbijała się w nim własnym kwartałem. Dzieliło go od Wysokiego Zamku siedemset tysięcy kilometrów zwichrowanej topologii, Pioruny latały w obie strony co tydzień. Następny miał zabrać Zuzannę z powrotem. Kwatery wernerowców w Mchu były dobrze ekranowane od promieniowania kosmicznego i utrzymywały stałe ciążenie, niemniej medycy IW wymusili na Klajn rozliczne ograniczenia, zwiększające się sukcesywnie, aż do momentu przeniesienia płodu - narodziny nastąpią w Zamku. Lub na Ziemi. Nie miało to większego znaczenia, Ula i tak będzie dzieckiem eldżetu.
Dziesiąta wieczór, Jama” wypełniona rozgadanymi wernerowcami, lekki zapach alkoholu w powietrzu. Przez wielkie panele przeźroczystego kronu zagląda do wnętrza blada morda starożytnej gwiazdy, posiekana na nieregularne klatki przez wielokrotną sieć Mchu.
Usłyszawszy o Galo fraternizującym się z plebsem nad piwem, Zuzanna oczywiście przyszła poznać noblistę. Zrobili jej miejsce na obiegającej ściany ławie, pod świecznikiem zamkniętym w błękitnym kloszu. Zamówiła jogurt.
Galo wygłaszał właśnie swoje epitafium dla fizyki.
- Bo to nie ma końca. To znaczy, nie ma początku. Nie sposób stwierdzić, czy Miasto nie jest w istocie starsze niż najstarsza jego dzielnica, jaką do tej pory odkryliśmy. Głębokość tego skarbca pozostaje potencjalnie nieskończona. Faktyczny Kontakt z Obcymi nie jest konieczny. Zresztą, jak teraz już wiemy, czasowy i przestrzenny rozkład cywilizacji we wszechświecie statystycznie go uniemożliwia. Pozostają jednak po cywilizacjach materialne relikty, pozostają zabytki, fizyczne ślady ich myśli i technologii - i w ten sposób okno „biernego”, bo jednostronnego Kontaktu rozciąga się na miliony, miliardy lat w przód. Jest to całkowicie logiczna konsekwencja, w rzeczy samej taka oczywistość, że możemy tu mówić wręcz o prawie natury. Prędzej czy później każdy natyka się na ślady Starszych. Odkrycie continuum LG jedynie przyśpiesza nieuniknione. W momencie wkroczenia do Miasta wszystkie inne nauki ścisłe - może poza medycyną stosowaną - dezaktualizują się. Archeologia, archeologia dostarczać nam odtąd będzie wszelkiej wiedzy, jakiej tylko możemy pożądać. Nie jesteśmy w stanie nic takiego samodzielnie odkryć, wynaleźć, wymyślić, czego ktoś gdzieś kiedyś, w tym lub w którymś z poprzednich wszechświatów, już raz nie wymyślił, a jego następcy nie udoskonalili do boskiej perfekcji. Matematyka, fizyka, chemia, biologie i geologie - znajdują się w rękach archeologów. Odkopujemy je. Taka jest naturalna kolej rzeczy i następstwo wiedzy. Co bowiem znajdujemy w tych szczątkach? Też cywilizacje zbudowane na archeologiach - odkopujących jeszcze starsze cywilizacje, które urosły z kolei z wykopalisk poprzedników, i tak dalej, głębiej i głębiej w przeszłość, ku Big Bangowi i w głąb wszechświata go poprzedzającego, ruina z ruiny z ruiny, ad infinitum. Moje pokolenie... z mojego pokolenia pochodzą ostatni prawdziwi fizycy, ostatni prawdziwi naukowcy. Teraz pozostaniecie już tylko wy: archeologowie, tudzież antropowersi, tłumaczący i aplikujący uniwersalne technologie do fizjologii i kultury homo sapiens. Dolej mi jeszcze, dziecino.
Był postury boksera wagi półciężkiej, strzygł się na łyso, a to jeszcze uwydatniało kanciaste rysy. Ze słów można by wnioskować depresję i nieuleczalne ponuractwo - lecz w istocie bez przerwy uśmiechał się lekko, mrugał do siedzących wokół stołu i robił głupie miny do wnętrza wąskiej szklanicy.
- Z pewnością istnieje jednak jakaś granica - oponował śniady Włoch z sekcji lingwistycznej (jak kojarzyła Zuzanna), specjalista od języków martwych. - Gdy już się zasymiluje całą wiedzę poprzedników - można stanąć na ich ramionach i rozwinąć ją dalej.
- Zakładając, że do tej pory będziemy jeszcze istnieć jako cywilizacja - mruknął mężczyzna w głębi.
- Mamy tu kogoś ze Zmierzchu Bogów? - rozejrzał się po Jamie” Galo. - Jaki jest aktualny rekord?
- Sześćset czterdzieści tysięcy lat! - odkrzyknęła kobieta zza baru. - Od wejścia do Miasta do ostatniego zapisu. Ale zdarzyło się to 26G BBB i oni w ogóle byli powolni, myśleli chemią rodników, żadnych szybkich neuronów.
Читать дальше