Dla utrzymania blokady informacyjnej z zasady nie wpuszczano do Miasta osób z libarytem we krwi, wernerowcy regularnie przechodzili głębokie płukania ubikiem; a ponieważ fale elektromagnetyczne wędrowałyby stąd do Układu Słonecznego milion lub miliard lat (w zależności od kierunku propagacji i najbliższej aktualnej symetrii Miasta), nie istniała żadna możliwość bezpośredniego kontaktu z Ziemią. Na pierwszym spotkaniu ze swym przełożonym, Karolem Mozicką, Zuzanna wyraziła chęć jak najrychlejszego powrotu dla uporządkowania swych ziemskich spraw. Spodziewała się sprzeciwu, jakichś kruczków prawnych, wymyślonych dla zatrzymania ofiar szantażu z dala od mass mediów - lecz Mozicka zgodził się od razu. - Oczywiście. Powiedzmy, że zacznie pani pracę za dwa miesiące, okay? Proszę pozostawać w kontakcie z centralą w Brukseli. - Podziękowała, zaskoczona. Dziękowała szczerze; złapała się na tym, że nie myśli, nie potrafi myśleć o tych ludziach jako o swoich opresorach, wykonawcach jakiegoś demonicznego spisku. (Chociaż przecież spisek istniał, konspiracja nie wyszczególniona nawet w Światomiłowym Drzewie Teorii Spiskowych). Byli to zwykli naukowcy i biurokraci, pracujący nad niezwykłymi rzeczami; większość z nich wciąż w gorączce owej dziecięcej fascynacji, Zuzanna świetnie rozumiała ich uzalażnienie. Zaiste, nie była pierwsza - za nic w świecie nie wyrzekłaby się Miasta i jego sekretów.
Z magazynów Zamku dostała kilka kompletów ubrań, lecz zwrócono jej także elfi garnitur i to w niego natychmiast się przebrała. Kroniczny materiał wyglądał jak nowy, ani plamki czy zagięcia; tulił się do jej skóry, chłodny i gładki. Od razu zmieniło się jej spojrzenie na rzeczywistość. Nie: ofiara złowrogiego Instytutu - lecz: Instytutu członek, czerpiący z jego potęgi, dopuszczony do jego tajemnic. Może nie taki był jej cel, ale - czyż nie wygrała?
- Jeszcze im pokażemy - szeptała w nocy Ula. - Dobrze, że nie wygadałaś się o amulecie.
Lot na Manhattan 2(bo de facto Upiór Manhattanu, jego odbicie eldżetyckie) trwał szesnaście godzin. Lecieli - Zuzanna i kilkunastu innych pracowników IW - Piorunem IV, z szybkością dwunastu Machów sunąc przez różnobarwne nieba dwa-trzy kilometry ponad Miastem, pilot musiał dysponować sporym marginesem bezpieczeństwa przy niespodziewanym przechodzeniu do dzielnic odmiennego ciążenia, odmiennej gęstości powietrza. Miasto przypływa i odpływa od ikjurii w spontanicznych zrywach, gdy lokalna „symetria formy” przekroczy wartość krytyczną. Strefy „zszycia” z planetami (lub innymi przestrzeniami architektonicznymi) sąsiadują z sobą i czasami nawet nachodzą na siebie, tworząc zwichrowaną czterowymiarową topologię. Zuzanna wyglądała przez okno, próbując zapamiętać punkty charakterystyczne. Wernerowcy do tej pory nie sporządzili pełnej mapy Miasta. Posyłano bezzałogowe samoloty słoneczne, by wytyczyły jego granice: albo gubiły się, wleciawszy w ikjurię, albo jeszcze tych granic nie napotkały. Poszczególne dzielnice nie były jednak w Mieście rozmieszczone przypadkowo, istniał tu pewien (naturalny?) porządek, i aktywność ludzkich eksploratorów skupiała się wokół dzielnic „ziemskich” - stąd konflikty i walka z konkurencją. Ponieważ Instytut Wernera był pierwszy, zajął lokacje obiecujące najlepsze symetrie.
Manhattan został przekopiowany pod koniec XX wieku (z odnalezionych w biurach dokumentów i z zapisów tak samo skopiowanych pamięci komputerowych wydedukowano dokładną datę: 19 maja 1996 roku, wieczorem), stały tu jeszcze oryginalne wieże World Trade Center. Przez Times Square i dalej, między bezludnymi budynkami, ciągnęło się behemotowe cielsko wernerowego Amplifikatora Symetrii.
Piorun wylądował w zgniłozielonym półmroku, opadając pionowo w głęboki cień wysokościowca. Najbliższa aktualnie otwarta symetria prowadziła w lodowe pola orbitalne planety przetransmutowanej w konstrukt logiczny nieznanego przeznaczenia, gdzieś w sąsiedniej gromadzie galaktyk, i światło starej gwiazdy, filtrowane dodatkowo przez takie i owakie gazowe pozostałości procesu transmutacyjnego, dochodziło do Lodowej Metropolii trupim blaskiem. Zuzanna, czekająca wraz z innymi w wąskim zaułku, za budką z hot-dogami, czuła dotyk oślizgłego seledynu na skórze i na nieskalanej bieli elfiego garnituru; odruchowo zakładała ręce na piersi.
Wernerowcy gapili się w niebo, wymieniając półgłosem nieświeże żarty. Gdyby mrugnęła, przegapiłaby moment zmiany. W Nowym Jorku była noc, późny wieczór. Szybko wyszli z zaułka - tu, wedle krawędzi równoległych ścian, zaczynała się ikjuria - i wmieszali się między przechodniów, nie żegnając się nawet gestem, gdy znikali sobie z oczu w tłumie.
Symetria została zgaszona już po kilkunastu sekundach, zawsze istniało niebezpieczeństwo zabłąkania się do Miasta jakiegoś roztargnionego nowojorczyka - i takie rzeczy istotnie się zdarzały, wystarczy spojrzeć na listy osób zaginionych w wielkich kompleksach miejskich. Mała sekcja Instytutu Wernera zajmowała się wyłącznie katalogowaniem przypadków owych lunatycznych wędrówek przez eldżet, z wieków minionych zachowały się przecież liczne relacje o dzieciach i dorosłych pojawiających się wtem setki, tysiące mil od swego miejsca zamieszkania, o wizjach Babilonu, światłach na niebie, wielkich cieniach na horyzoncie; sekcja zbierała z ulic Miasta szkielety i szczątki odzienia i próbowała dopasować je do epok i kontynentów, nadal poszukiwali na przykład śladów IX Legionu Rzymskiego, być może stał gdzieś w Mieście cały eldżetowy Mur Hadriana.
W pierwszej aptece Zuzanna kupiła pakiet nabojów libarytowych. Mieszkanie ojca znajdowało się dwie przecznice dalej. Idąc, bawiła się telefonem - zadzwonić? nie zadzwonić? I do kogo? Co powiedzieć? Na koniec nie zadzwoniła nigdzie. Miała zarezerwowane miejsce w samolocie do Krakowa, odlatuje jutro w południe.
Pościel na tapczanie w kawalerce pachniała tanią antyseptyką. Pierwsza noc we wszechświecie EQR, ikjuryczne powietrze w płucach, autostrada jasnej przyszłości przed oczyma. Nie mogła zasnąć, choć Ula nuciła swoje aliteracyjne kołysanki. Zuzanna oglądała podarowane przez de Greu nagranie. Sezam znajdował się w Górach Neuro, w rozpadającej się Sferze Dysona (zwanej Urną) w Mgławicy Andromedy. Góry Neuro były to milowej wysokości spiętrzenia tkanki organicznej powstałej z rozmaitych AG oraz rakowatych wyrośli zdziczałego nano. W głębokich, parujących gorącymi kwasami sztolniach, zamykających się i otwierających niczym gargantuiczne gardła lub odbyty, pancerne roboty wydobywały dla Instytutu twarde jak kamień gruczoły logiczne, które potem hodowano i rozmnażano na Ziemi jako tak zwane maszyny chtoniczne. Sezam stanowił wejście do „podziemnej” przybudówki Urny, tam najprawdopodobniej znajdowało się czynne wciąż centrum kontrolne, zarządzające słońcem oraz Megaamplifikatorami, pokrywającymi - niczym astronomiczne obwody drukowane - całą zewnętrzną powierzchnię Sfery. Można się było tylko domyślać, dla wzmocnienia jakiej symetrii je zbudowano. Wrota Sezamu stały otworem, ciemny tunel schodził w głąb, ku warstwie grawitonicznej magmy, i niżej. Wszedł tam onegdaj jeden naćpany Belg, ale nigdy nie wrócił. Resztę miażdżyło jeszcze na granicy cienia - jakiś starożytny mechanizm detekcyjny. Jan Klajn rozebrał się do naga, odzienie złożył starannie w kostkę, na wierzchu kładąc portfel i telefon. Oczywiście wiedział, że są tu zamontowane kamery. Mrugnął porozumiewawczo do obiektywu, wchodząc w półmrok, czarna broda kryła usta, ale na pewno też się uśmiechał. Zmiażdżyło go po pierwszym kroku, lokalny skok ciążenia do 1200 g zmienił go w kałużę organicznego błota. Zuzanna nie mogła zdecydować, w jakiego ojca uwierzyć. Czy on chciał popełnić samobójstwo? Na co liczył? Wiedział o kamerach, wiedział o podejrzeniach. Dlaczego zdradził? Nagranie, które jej pozostawił - niczego nie wyjaśniało. W ogóle nie pozostawił wyjaśnień. Patrzyła, jak w zwolnionym tempie wstępuje w cień paszczy tajemniczego konstruktu Obcych. Opalona skóra napinała się na fałdach tłuszczu, czarne włosy porastały uda i dół pleców, podskakiwały pośladki - bardziej zwierzęcym już być nie można. Nie obejrzał się, ani za dziesiątym, ani za setnym odtworzeniem filmu. Tuż przed zaśnięciem, o drugiej nad ranem nowojorskiego czasu, Zuzanna zaszlochała sucho, po raz pierwszy naprawdę opłakując swego ojca.
Читать дальше