Drzwi budynku otworzyły się, lekko pchnięte, skrzypiąc jękliwie. Ula weszła pierwsza. Po lewej znajdowała się szatnia i wisiało tu na ścianie wielkie lustro. Ależ ja brzydka jestem, pomyślała obojętnie Zuzanna, brudne włosy, zniszczona skóra, ostre kości policzkowe, garbię się jak staruszka; tylko garnitur nieskazitelny. Odwróciła wzrok i pokuśtykała w głąb budynku - byle jakaś kuchnia, spiżarnia, musieli przecież coś jeść, zostawili zapasy, na pewno. Lecz niewiele na to wskazywało, pomieszczenia opróżniono i wyczyszczono przed opuszczeniem bazy, czasami pozostawiając jedynie nagie ściany. Działało oświetlenie, lampy zapalały się, gdy Zuzanna przekraczała próg. Kilkakrotnie zawołała głośno, mając nadzieję chociażby na odpowiedź domowego systemu zarządzającego - ale nawet echo nie chciało odpowiadać.
Znalazła wdrukowany w ścianę w przejściu między budynkami plan kompleksu i kazała Uli nauczyć się drogi do stołówki. W głębi korytarza coś łomotało arytmicznie i przez chwilę, zanim okazało się, iż to wyłamany z ramy okiennej plastik, Zuzanna czuła się niczym Ripley w Aliens. Tylko krok jakoś mniej pewny. Przez otwarte okno wpływały do środka brunatne cienie, jeden na grzbiecie drugiego; słońca chowały się za krawędź krateru.
Spiżarnia była pusta - lecz we wnęce za stołówką stał potężny, przemysłowy robot kuchenny, Siemens, model podobny do domowego Zuzanny. Wywołała menu - i to był koniec nadziei: wszystkie funkcje syntezy miał zawieszone.
- Fuck, fuck, fuck! - szeptała, przyciskając czoło do zimnej obudowy maszyny.
- Zepsuty? Co jest? - Ula podskakiwała, nie mogąc dojrzeć ekranu. - Co się stało?
Zuzanna wzięła głębszy oddech. Drżącą dłonią wywołała diagnostykę. Zasilanie jest, usterek nie melduje, zasobniki koncentratów wypełnione w dwóch trzecich, starczyłoby dla całej armii, tylko - wody brak. Nie wykopali w kraterze żadnej studni, a i pewnie tutejszej deszczówce nie dowierzali; musieli wodę dowozić. Widać przed odjazdem opróżnili zbiornik. Nawet w rurach nic nie zostało, przepchali powietrzem.
- Bierz wiadro i wracamy do Miasta - zarządziła Ula. - Za kryształowym drzewem, tam stoi ten bunkier o ścianach z wody, pamiętasz, piłaś przecież. I schowaj tu gdzieś amulet, jesteś tak wyczerpana, że od jednej halucynacji wywołałabyś setkę nowych planet, a to będzie nasz dom, tu zamieszkamy, nie wolno nam zgubić tego świata. Potem sprawdzisz centrum telekomunikacyjne na piętrze. Na co czekasz? Bo te słońca kiedyś w końcu zajdą!
Zuzanna śmiała się chrapliwie, zdejmując naszyjnik.
- No więc gdzie to wiadro?
Non-disclosure physics.
Życie seksualne Wektora 1
Wieczorem drugiego lutego elfi czołg kameleoniczny, o widocznych przez częściowo przezroczysty kron, suchych jak powrozy gruckich mięśniach, wtoczył się z zimnym klekotem na rynek lewitacyjny Miasta; zanim pancerny potwór został uniesiony w powietrze, otrzymał trzy ciosy kronicznymi pociskami penetrującymi i, rozdarty jak pudełko zapałek, w kłębach czarnego dymu i strzępach równie czarnego mięsa szarpnął się panicznie z powrotem za Wieżę Kości.
Zuzanna usłyszała eksplozje, huk, wizg torturowanej maszyny i natychmiast ruszyła biegiem ku rynkowi. Miasto wrosło już w nią aż do pajęczyn szpiku kostnego i biegła przez eldżet znacznie szybciej, niż kiedykolwiek biegała na Ziemi; a była to dzielnica przylegająca do Lodowych Puszczy i wszystko tu ważyło odrobinę więcej, niż powinno. Bose stopy klaskały o zieloną polewę chodnika, plastikowy worek tłukł się o plecy. Worek był prawie pusty, zostało w nim ledwie kilka sucharów, wracała właśnie z dwutygodniowej wyprawy: mapowała już dzielnice - oraz symetryczne do nich światy - odległe od Trójsłońc o dziesiątki kilometrów monumentalnej pustki Miasta.
- Kosiarz? - szepnęła siedząca jej na ramieniu Ula.
- Ale jeszcze ich chyba wszystkich nie wybił - wydyszała Zuzanna, nie zwalniając kroku, chociaż minęła już narożną Szklarnię. We wnętrzu Szklarni kłębiły się żółte, czerwone i białe Elektryczne Duchy, na widok dziewczyny przyciskające do przezroczystych ścian swe bezokie pyski z piorunów kulistych.
Dotarłszy do granicy pola lewitacyjnego, zobaczyła krzywą kolumnę dymu rosnącą zza skrzypiącej na wietrze Wieży Kości, zobaczyła wynurzający się zza wieży wielki sterowiec z logo IW na napiętej powłoce, szybujących w powietrzu żołnierzy w czarnych rynsztunkach i obłych hełmach w całości zakrywających twarze, zobaczyła ciągnące się do wysokości drugiego piętra długie warkocze krwi ze wznoszących się ku różowemu niebu zwłok - nie zdążyła tylko spostrzec tego snajpera, który trafił ją z dachu Szklarni z paralizatora, pojedynczym strzałem pozbawiając przytomności. Upadła na zimny chodnik, wstrząsana drgawkami.
Ula uklękła przy niej i pocałowała ją w czoło. - Nie bój się, ja cię ochronię.
I to Ula powitała ją z powrotem na jawie. Zabrali wszystko, także telefon - bez jego timera Klajn nie mogła stwierdzić, ile godzin, ile dni minęło. Usiadła na szerokim łożu, już po pierwszym ruchu poznając inną - czy nie ziemską właśnie? - grawitację. Na ile mogła to dojrzeć w tym pluszowym półmroku, pomieszczenie miało absurdalnie wysoko zawieszony sufit i więcej kątów i zakamarków niż gotycka katedra. Stanąwszy na nogi, rozejrzała się za drzwiami; były: szerokie, dwuskrzydłowe, godne zaiste katedry. Podeszła (zimna posadzka mroziła stopy), pchnęła, pociągnęła - nic. Przeciwległą ścianę zakrywały ciężkie, czarne kurtyny. Zuzanna sięgnęła do nich, spodziewając się pieszczoty zamszu na opuszkach palców - lecz to był jakiś twardy, śliski, prawie wilgotny plastik. Złapała za grubą fałdę i szarpnęła. Chłodne światło wlało się do pokoju spiętrzoną falą, od podłogi do sufitu, okno zajmowało całą ścianę; Zuzanna, oślepiona, cofnęła się o krok.
Ula przycisnęła zdumioną twarzyczkę do szyby.
- Chyba jesteśmy w Zamku. Popatrz!
Spoglądały na Miasto z wysokości kilkuset metrów. W pierwszym odruchu Zuzanna uniosła wzrok, by sprawdzić, pod władaniem jakiego nieba się znajdują - błękitnawa otchłań z tuzinem gwiazd i jednym bladym słońcem - potem już całkowicie zahipnotyzował ją nieskończony labirynt szalonej architektury. Nigdy nie patrzyła nań z takiej perspektywy. Od horyzontu po horyzont - Miasto. Nie wpinało się tu w żaden obcy świat; może z przeciwnej, niewidocznej strony, może tam rozciągały się równiny i łańcuchy górskie planety bladego słońca. Tutaj była tylko mozaika ulic i gargantuicznych budowli. Oko przyciągała rytmiczna pulsacja blasku i cienia, kilometr czy dwa dalej. To Młot Światła, on nadal tam bije.
- Jak myślisz, zostałyśmy uratowane czy czekamy na egzekucję?
- Wernerowcy to nie Carbona - mruknęła Ula. - Z drugiej strony...
Przez te ponad półtora roku zdążyły wymyślić taką liczbę fantastycznych historii, że teraz trudno im było wykrzesać z siebie choćby najsłabszą wiarę w kolejną. Najbogatsze wyjaśnienia oferowała Ula, cytując zapamiętane fragmenty dokumentów przyniesionych przez Niewyraźnego po ataku Błękitnego Kosiarza. Światomił zdążył wówczas wyhodować dla Zuzanny Drzewo Teorii Spiskowych. Ten prawie-żywy program, opierając się na algorytmach genowych, ewoluuje tak nieprzebrane bogactwo paranoi, że aby zrealizować rzecz w jakimś sensownym czasie, Niewyraźny wynajął był całą maszynę chtoniczną (koszty dopisując oczywiście do rachunku Klajn). Dla zainicjowania procesu ładuje się fakty stanowiące zaczyn paranoi - tu: Miasto, Zuzannę, jej ojca, klejnot - po czym rusza szalona ewolucja, moderowana i oczyszczana z absurdalnych mutacji w seriach konfrontacji z rzeczywistością oraz testów falsyfikujących. W rezultacie dostajemy Drzewo Teorii Spiskowych, na którego gałęziach wiszą miliony Wyjaśnień, żadne do końca fałszywe i żadne na pewno prawdziwe. Wyniki przedstawia się w formie katalogu teorii pokrewnych, zsortowanych podług liczby Wyjaśnień, jakimi w sumie zaowocowały.
Читать дальше