Jeśli więc istotnie służy on zaledwie za „wzmacniacz symetrii”, zależność musi istnieć poza nim. Ula przepytywała Zuzannę, próbując pomóc jej wyłowić wzorzec. W którą stronę świata byłaś zwrócona? Siedziałaś, stałaś, leżałaś? A amulet - jak był ułożony? Dotykałaś go, dotykał twojej skóry? Jaka była temperatura, jaka wilgotność, jaka pora dnia i jaka wysokość nad poziomem morza? Zuzanna coraz wyraźniej widziała, że donikąd to nie prowadzi. Ula wszakże nie rezygnowała. Co wtedy mówiłaś?
Może on reaguje na słowa. Przypomnij sobie: co mówiłaś? Rzecz w tym, że na przykład podczas przesunięcia Miasta pod biało-błękitną planetę zimnego blasku Zuzanna była nieprzytomna, nie mówiła nic.
Niemniej szły dalej tym tropem. Nie słowa. Ale czy w ogóle coś związanego z Zuzanną? Cóż, spoczywając te wszystkie lata w sejfie Abominado, amulet nie działał w ogóle - może po prostu nie miał czego wzmacniać?
Przede wszystkim, dlaczego ojciec go tam zostawił? Może właśnie dlatego, by go „wyłączyć”; może klejnot z zasady nie jest do końca sterowalny, to znaczy nie on, lecz sam proces, „wzmacnianie symetrii” czy jak to zwać... Może ojciec miał dosyć wyskakującego mu znienacka przed nosem Miasta? Ów wzmacniacz przedstawia zresztą najwyraźniej wielką wartość dla wtajemniczonych - może on właśnie stanowił przyczynę śmierci Jana Klajn?
Okay, proces nie w pełni poddaje się kontroli. Jaka to więc może być zależność? Zuzanna już pięciokrotnie zasypiała i budziła się w Mieście, za każdym razem inne niebo widząc po otworzeniu oczu. Co takiego dzieje się, gdy śpi?
Ula naciskała ją, by przetestować hipotezę, a mianowicie odłożyć klejnot na czas snu, chowając go gdzieś w sąsiednim budynku. Zuzanna z początku się sprzeciwiała. To są głupie strachy, mówiła Ula, któż miałby ci go ukraść? - Kosiarz - mruknęła Zuzanna. - Kosiarz wziąłby znacznie więcej - odparła Ula. Na koniec Zuzanna uległa. Po raz pierwszy od długiego czasu zasnęła, nie czując ciężaru ażurowego konstruktu między piersiami, procesja pomarańczowych księżyców wędrowała przez zasnute dymami wulkanów liliowe niebo, gdy zamykała oczy - i te same księżyce wspinały się na nieboskłon spod przeciwnego horyzontu, gdy oczy otworzyła.
Więc jednak! Czym prędzej założyła naszyjnik z powrotem. Uniósłszy klejnot (obracał się swobodnie, zmieniając kształt), przygryzła wargę w zamyśleniu. Cóż takiego ja robię we śnie? Przewracam się z boku na boku, mamroczę magiczne słowa, nieświadomie chwytam i ściskam amulet?
- Ale czemu sądzisz, że musiałaś coś robić?
- Więc teraz mi mówisz, że to działa całkowicie losowo?
- Nie. Ale jeśli latasz we śnie, to tak naprawdę przecież niczego nie robisz, prawda?
Zerknąwszy podejrzliwie na Ulę, Zuzanna szybko przebiegła w myśli dotychczasową historię przypływów i odpływów Miasta. Własnych snów, rzecz jasna, nie pamiętała (zresztą i tak pamięta się najwyżej te sny ostatnie, tuż sprzed przebudzenia), lecz zdarzenia z cmentarza, z łąki pegieerowskiej i potem te już w Mieście - owszem. Czy istniała jakaś wspólna cecha wszystkich jej ówczesnych stanów psychicznych? Nie.
- Jesteś pewna?
Wspólna cecha może nie, ale Zuzanna uświadomiła sobie, że zawsze były to stany wysokoenergetyczne, wzburzenia, rozedrgania gorących myśli. A zatem jej sny - w snach musiałaby tak samo...
- No nie, to bez sensu, w Krakowie przecież również nie zdejmowałam go na noc.
- A czy wisiała tam nad tobą groźba śmierci głodowej? Czy szukałaś desperacko ratunku i sposobu ucieczki z labiryntu wszechświata? Czy śniłaś takie koszmary?
Zuzanna posłała Uli krzywe spojrzenie.
- Skąd ty niby wiesz, co ja śnię?
Dziewczynka straciła rezon. Opuściła wzrok, zaczęła skubać rąbek sukienki.
- Ja też sypiam - mruknęła. - To... przecieka.
Zuzanna nie spytała, co.
W oczywistym następnym kroku należało podjąć próby świadomego wywołania analogicznych stanów umysłowych i sprowokowania takiej „symetrii eldżetu”, która sprowadziłaby Miasto z powrotem na Ziemię. Zuzanna z miejsca pożałowała, iż jej ipsator nie jest klasycznym ipsatorem masturbacyjnym: to mogła być najłatwiejsza droga dla zbudowania owej symetrii. (Żartowała, czym też w istocie jest ów eldżet, że trzeba doń zmierzać ścieżkami seksualnych uniesień - jakimś fluidem tantrycznym?) Lecz w obecnych warunkach nieporównanie łatwiej przychodziło jej rozwścieczyć się aż do poziomu zimnej histerii - nigdy wcześniej nie doświadczała tak zwierzęcego gniewu - aniżeli wywołać podniecenie. Łatwiej i za każdym kolejnym razem szybciej; prawie czuła rozchodzący się w jej żyłach jad Skorpiona.
Osiągnęła zatem sukces: z głuchym tąpnięciem, w huraganach gorących i zimnych, pachnących i cuchnących wiatrów, na jej obłąkańczy krzyk - odmieniały się nieba nad Miastem, pojawiały się i znikały słońca, księżyce, gwiazdy, astronomicznej wielkości sztuczne konstrukcje, nadhoryzontalne geometrie lodu, kamienia i tajemnych tworzyw cywilizacji umarłych przed milionami lat.
Za pierwszym razem, balansując na krawędzi depresji i już przykładając do nadgarstka ostry jak brzytwa ułamek ulicznego witraża, przecwałowała tak na grzbiecie Miasta przez tuzin planet, pół tuzina miejsc planetami nie będących; do rytmu przeszywającego uszy lamentu rozpościerały się przed nią straszne krajobrazy wszechświata, jeden zastępujący drugi. Ula zacisnęła powieki, zatkała sobie uszy. Dłoń z kryształem drżała, wciskając poszarpane ostrze głębiej w skórę. Czy rzeczywiście byłaby zdolna podciąć sobie żyły? Cóż, na tym ta gra polega: gdyby to nie działo się naprawdę, gdyby Zuzanna tylko udawała, klejnot nie miałby czego wzmacniać. Taka jest różnica między przygodą a lsnem o przygodzie.
Osiągnęła sukces, który wszakże nie zbliżył jej do rozwiązania samego problemu. Na ile potrafiła to stwierdzić, miejsca przyciągnięcia Miasta były czysto przypadkowe, nie dostrzegała tu żadnej regularności, którą mogłaby potem wykorzystać dla sprowadzenia go na Ziemię; żadnej - oprócz tej podstawowej: że mianowicie zawsze były to podobne okolice urbanistyczne, Miasto wszywało się w inne miasta, i to dzielnicami o prawie identycznej architekturze, tak że przejścia zdawały się czasami wręcz niemożliwe do wychwycenia. „Symetria formy”. Jedynie gdy Zuzanna przyzywała Miasto z zewnątrz, nie miało to znaczenia: pojawiało się tam, gdzie ona się akurat znajdowała, pojawić się musiało. Nic dziwnego, że wtedy amulet aż wirował i trzepotał w jej dłoni.
Zuzanna i teraz przeprowadziła eksperyment, chociaż akurat ten Ula jej odradzała. Eksperyment wymagał dłuższego, wyczerpującego marszu. (Podówczas Zuzanna walczyła już z nieustannymi głodowymi skurczami żołądka, okresowymi ślinotokami i mdlącym smakiem w ustach). Wyszła z Miasta, wyszła z pokrytych gruboziarnistym piaskiem ulic rozsypującej się metropolii, do której Miasto tutaj przylgnęło, na którą się nałożyło jak hologram na hologram; dalej droga ze zwietrzałego kamienia prowadziła w głąb pustyni czarnych wydm i białych gruzów. Zuzanna z powrotem przykleiła buty, zerodowana nawierzchnia raniła podeszwy jej stóp. Chciała odejść na tyle daleko, by Miasto zniknęło jej z oczu, co okazało się zadaniem omal ponad jej siły; na koniec nie musiała już sztucznie budować w sobie histerii, czarna rozpacz zalała ją wysoką falą, Klajn siadła w brudnym pyle, nawet nie patrząc, czy Miasto przypełznie za nią, wierny pies, czy nie, nie dotykała amuletu - poznała po chłodzie cienia, jaki nagle na nią spadł.
Читать дальше