- Nie wiedzieliśmy, kiedy się ockniesz - rzekł Kamil. - Czy w ogóle. Panowie z kancelarii Lipszyca chcieliby z tobą -
Panowie wystąpili do przodu.
- Zaraz. - Zuzanna policzyła lsenne zjawy, tłoczące się dokoła niej. - Osiemnaścioro! Rany boskie, czy wy myślicie, że ja jestem jakimś mutantem...? - Zatrząsł nią dreszcz. - Brr, co tu tak zimno?
- My nie marzniemy.
Papiery przyniesione przez Światomiła zmniejszyły kilkakrotnie swój format, gdy podniosła je Ula; czytała, kartkując szybko. Zuzanna w roztargnieniu zmierzwiła jej włosy.
- Wyjdźmy z tego grobu.
Jeszcze zanim opuściła wieżę, miała pewność, że, gdy leżała nieprzytomna, tu znowu nastąpiła zmiana - inna była nie tylko temperatura, ale także smak powietrza, wysokość dźwięków, waga jej ciała. Nie musiała nawet sprawdzać amuletu.
Wyszły w światło. Biało-błękitna półkula planety przesłaniała połowę nieba nad Miastem, zimny blask zalewał ulice i place. Zuzanna mimo woli założyła ręce na piersi i wcisnęła głowę między ramiona, widok był zbyt przytłaczający, taka gigantyczna masa nie ma prawa wisieć na nieboskłonie, to jest obraz kosmicznej katastrofy, coś z gruntu nienaturalnego - no i gdzie w takim razie miałoby znajdować się teraz Miasto, na księżycu tego olbrzyma, na jakimś sztucznym satelicie? Czemu próżnia nie wyssała zeń powietrza? Musi to jednak być spory obiekt, zważywszy, że i grawitacja jest tu wyższa niż na owej planecie purpurowego nieba...
Tak ją pochłonęła ta zagadka, że zapomniała zupełnie o Błękitnym Kosiarzu i dopiero wyszedłszy na skrzyżowanie - gdy rozglądając się po pustych i cichych, bezwietrznych i bezcienistych alejach Miasta, spostrzegła ciśnięte na jeden krwawy stos cztery połówki ciał trolli, nadal obleczone w ciemne garnitury - dopiero wtedy wróciła do niej tamta panika i tamte myśli: mogę tu umrzeć, mogę umrzeć.
Kosiarza wszakże nigdzie nie było widać. Czyżby pobiegł za Carboną? Tak czy owak, minęło tyle czasu, że gdyby chciał Zuzannę dopaść, dawno by ją dopadł.
- Pamiętasz, w którą stronę do tej fontanny? - spytała Ulę. - W ustach mam ohydę.
Ula bez słowa wskazała kierunek i -
Rrrrdummmm!
- Nie zdajesz sobie sprawy, co tu się działo - szeptał Zuzannie do ucha Kamil, obejmując ją od tyłu. - Jak najszybciej powinnaś porozmawiać z prawnikami. I w ogóle, wracaj czym prędzej. Im dłużej -
- Myślisz, że nie chcę? - mruknęła.
- Mhm, szczerze mówiąc, mam wątpliwości. Raczej wydajesz się tym zafascynowana.
- Ale czy musieliście wpuszczać tu tylu ludzi? Wiesz, że nie mam głowy do tak mocnych lsnów. A pozywać Carbonę - czy jest jeszcze sens? Założę się, że skurwiel nie żyje. - Skinęła w stronę skoszonych trolli.
- Nic nie rozumiesz. Jesteś oskarżona o kilkanaście poważnych przestępstw, głównie z antyterrorystycznych konwencji UE, łącznie ponad sto lat więzienia. Ponieważ nie można cię zlokalizować, szykują list gończy, musisz się czym prędzej zgłosić, prawnicy Lipszyca wynegocjują warunki poddania, inaczej Bóg wie, co za afera z tego wybuchnie. Zuzanna, to jest poważna sprawa.
Obróciła się w jego ramionach, zbyt zdumiona, by wypowiedzieć żart, który cisnął się na wargi - ale po jednym spojrzeniu poznała, że on mówi absolutnie serio. Zamknęła usta. Ponad jego barkiem widziała pozostałych gości swego lsnu, desperacko szukali z nią kontaktu wzrokowego, z pewnością każdy miał jej coś niezmiernie ważnego do przekazania, lecz najwyraźniej bali się, że ich rozłączy, jeśli będą się narzucać. Niektórzy istotnie spoglądali z lękiem: ci prawnicy, wicedyrektor Licz sp. z o.o., nieznajoma kobieta w jasnym mundurze, policjant... Jedna Malena pozostawała ostentacyjnie obojętna, rozglądała się po Mieście, gapiła w niebo.
- Niech zgadnę, czego chcą - szepnęła Zuzanna, nieświadomie sięgając po amulet.
- Mhm?
Coś ciepłego i lepkiego spłynęło jej na wargi i brodę. Odstąpiła od Kamila, zaciskając palcami nozdrza i przechylając wstecz głowę.
- No tak, wiedziałam - zaczęła zrzędzić. - Sądziliście, że produkuję libaryt w szpiku kostnym? I kto to wszystko zaczął? Malena, idiotko, już nigdy ci nie przyznam uprawnień. No jasna cholera, zaraz tu, khl, khr! - Zakrztusiwszy się krwią, splunęła wściekle.
Spod wpółopuszczonych powiek widziała, jak rozpływają się w powietrzu, powoli, lecz nieubłaganie. Najpierw Miasto jedynie lekko prześwitywało przez ich sylwetki, lecz wkrótce niektórych części ciała - nóg, torsów - nie było widać w ogóle. Twarze zawsze blakły ostatnie jako najmocniej uszczegółowione.
I dopiero w tej chwili dotarło do niej, co naprawdę będzie oznaczać odebranie jej możliwości śnienia libarytowych snów. Niby dobrze wiedziała, ale to była kolejna z tych rzeczy, w które jakoś nie potrafiła uwierzyć - na owym najbardziej podstawowym poziomie, podracjonalnie. Że zostanie tu sama. Sama w Mieście, sama we wszechświecie. Wstrząsnął nią dreszcz.
Oni - którzy nigdy nie marzną - szybko zrozumieli, co się dzieje, i ruszyli ku niej, pokrzykując i czyniąc gniewne grymasy. Niektórzy wręcz chwytali ją za ramiona, szarpali, obracali ku sobie, jedni przeciwko drugim. Lecz stopniowo wyciekała z nich także siła dotyku, na koniec były to ledwie muśnięcia - rozwiali się niczym majak poranny. Zuzanna pozostała samotna na skrzyżowaniu szerokich alei Miasta, pod monumentalną planetą lodu, z krwią na twarzy, dłoniach i marynarce, sponiewierana przez duchy, zdezorientowana i drżąca od chłodu, prawdziwego bądź urojonego. Oddychała przez szeroko otwarte usta, charcząc i plując. Zimna jasność wlewała się w nią z nieboskłonu, pomimo zaciśniętych powiek.
- Chodź - rzekła Ula, ciągnąc ją za nogawkę. - Tam się umyjesz.
Rrrrdummmm!
I tak oto Zuzanna Klajn znalazła się na wygnaniu. Banita ze znanego świata, skazana na ten nieznany, zrozumie go lub zginie. W pierwszym odruchu bynajmniej nie klęła własnej głupoty, nie wyzywała wściekle od potworów i morderców Eduardo Carbonę et consortes, nie płakała, nie histeryzowała i nie użalała się nad sobą. Na samym początku był bowiem dreszcz podniecenia, jakaś dziecinna ekscytacja, której sama do końca nie pojmowała.
Było to podniecające z tego samego powodu, z którego było przerażające: zagrożenia śmiercią. Odtąd wszystko zależało od niej samej: uratuje się albo nie. Lub od losu: bo być może w ogóle nie ma dla niej ratunku. Lecz nikt inny jej nie pomoże i każde cierpienie, także właśnie śmierć - będzie autentyczne.
Rozpoczyna grę w stanie zero.
Posiada:
1) ciało;
2) umysł;
3) elfi garnitur;
4) buty;
5) telefon (bezużyteczny);
6) pierścień ipsacyjny;
7) amulet ojca;
8) Ulę.
Liczba rezerwowych żyć: zero.
Opcja zapisu i odtworzenia ze stanu wcześniejszego: wyłączona.
Właściwie więc otrzymała to, czego zawsze oczekiwała, jeszcze jadąc do rotterdamskiego banku, schodząc do krakowskich katakumb Abominado: szansę prawdziwej przygody. Aby emocje były realne, realne musi być zagrożenie. Im ono większe, tym więcej adrenaliny w żyłach. Po cóż innego ludzie stawiają w kasynach na jedną kartę cały swój majątek? Istnieje granica możliwego zaangażowania w gry lsenne, w filmy i symulacje komputerowe: strach mały, więc także radość i ulga małe, bardzo płytki odcisk w psychice. Największą plagę Generacji T stanowiły wcale nie narkotyki i nie ipsatory, lecz sporty ekstremalne na granicy rosyjskiej ruletki. Zuzanna nigdy ich nie uprawiała - ale przecież rozumiała tę tęsknotę, dzieliła z innymi potrzebę owego thrillu, ostatecznego stresu ciała i umysłu, po którym nic już nie będzie takie samo. I teraz, rozglądając się po cichym i pustym, obcym Mieście, drobna figurka w przytłaczającej scenografii - drżała nie tylko z zimna.
Читать дальше