Rrrrdummmm!
Przyjechali trzema samochodami: fluga, guliati i ford. Ten ostatni - kabriolet - był to wóz Niewyraźnego, bynajmniej nie wypożyczony, z oryginalną rejestracją: 31415926. Zmierzchało już, maszyny wtoczyły się na łąkę na pierwszym biegu, kolebiąc się po nierównościach na trenach własnych cieni. Miejscowy chłopak obserwował je od strumyka, ze źdźbłem trawy między zębami i z rękoma wciśniętymi w kieszenie, pobrudzona koszulka jeszcze błyskała hologramem Kultu. Niewyraźny od jakiegoś już czasu pozostawał z Zuzanną w otwartym lśnie i wyszła im naprzeciw. Zatrzymali się u wylotu perłowej alei, Światomił wyskoczył pierwszy.
Nie zeszła na trawę, czekała w granicach Miasta; byli jej gośćmi, mieli to wiedzieć. Przywitała detektywa krótkim uściskiem dłoni. W rzeczywistości - to znaczy ciałem - był takim samym drobnym rudzielcem, nie sięgał jej do ramienia. Spłonił się, gdy Malena cmoknęła go w policzek.
- Słuchaj - zaczął szybko, przysuwając się do Zuzanny i ustawiając się przy tym plecami do wysiadających z samochodów - to jest już naprawdę poważny gość, musiał wykiwać także Wernera, ta emerytura to lipa, dorabia sobie w Chapeotoplex, taka ośmiozerowa spółka chtoniczna to nie w kij dmuchał, wyczarterowali Pioruna, żeby przeskoczyć Atlantyk, ci goście z nim -
- Jezu, Światek, wyluzuj, tysiąc razy już mi to powtarzałeś.
- Tak, ale -
Tamci weszli do Miasta. Z Eduardo Carboną opatrzyła się dobrze w ostatnich lsnach Niewyraźnego, to był ten najstarszy, to znaczy jedyny spoza owego neutralnego przedziału wiekowego dwadzieścia-czterdzieści pięć, w którym, dzięki Kabale oraz elfim technologiom, nie sposób przypisać ciału żadnego konkretnego wieku. A z kolei takie właśnie ciała posiadała pozostała trójka: dwóch mężczyzn i kobieta. Kobieta szła po lewej Carbony, szepcząc mu coś do ucha. Mężczyźni natomiast to byli oczywiście trolle, chapeotoplexowe lub najemne.
Carbona dwoma szybkimi krokami oderwał się od szepczącej doradczyni.
- Panno Klajn.
- Dziękuję, że znalazł pan czas -
- Darujmy sobie. - Ujął ją pod ramię. - Chodźmy, porozmawiamy serio.
Obejrzała się na Światomiła. Kobieta pokazywała mu jakieś dokumenty, minę miał zaiste niewyraźną. Trolle stanęli pod bezokiennymi ścianami gmachów po obu stronach alei, nie mieli czarnych okularów, ale ich spojrzenia były równie plastikowe. Znała te anegdoty: że niby po intensywnym treningu SEPV człowiek nie jest w stanie spojrzeć nikomu „prosto w oczy”, choćby jego życie od tego zależało - ci dwaj spoglądając w lustro zapewne muszą zezować.
- Panno Klajn.
- Tak.
Ruszyli w głąb alei. Po kilku krokach wywinęła się zgrabnie z uścisku Latynosa. Do elfiego garnituru włożyła kroniczne gluetki na trzycalowych obcasach, w efekcie była odrobinę wyższa od Carbony, to też się liczyło.
- Pan znał mojego -
Rrrrdummmm!
- Bije, draństwo.
- Bije. Co to jest?
Inaczej zrozumiał jej pytanie.
- Eldżet. - Machnął ręką. - Liebach-Galo, LG. Oddychamy jeszcze ikjurią, ale to - tupnął w perłowy chodnik - to już czysty eldżet.
- To miasto...?
- Symetria formy. Nie wiemy, czy taka jest natura eldżetu, czy też specjalnie tak je zaprogramowano.
- Wy? Instytut Wernera?
Potrząsnął niecierpliwie głową, ni to potakująco, ni to przecząco.
- Instytut, Chapeotoplex, Górnicy, Terakotowi Ministrowie, oczywiście Pentagon. Owszem, Galo pracował dla Wernera.
- Mój ojciec -
Rrrrdummmm!
- For God’s sake, pan wie, co się stało z moim ojcem? Jan Klajn.
Carbona wskazał ruchem głowy Miasto.
- A co się mogło stać? To, co zawsze. Może coś wiedzą na zamku.
- Gdzie?
- Nadal trzyma go Werner. Wysoki Zamek. Podobno go pani widziała.
Czym prędzej przeskoczyła temat.
- Dlaczego ja? To ten klejnot, prawda?
Przystanął. Obróciła się, lewą dłonią sięgając ku naszyjnikowi.
Wyciągnął rękę.
- On je przyzywa - mówiła, przyglądając się z pochyloną głową zamrożonemu w formie misternemu mechanizmowi, wysunąwszy go na światło spod elfiego materiału. - Jego ustawienia, jak się zmienia, od tego zależy, czy Miasto się pojawi, czy nie, tylko nie rozumiem, czemu nie w Krakowie, czemu nie gdy leżał w sejfie...
Carbona czekał z wyciągniętą ręką.
- To tak nie działa - rzekł. - Kombinacje składowych tylko sygnalizują zmianę stanów, niczego nie powodują. Jest to natomiast bezcenny wzmacniacz symetrii. Pierwsze Prawo Galo: eldżet przyciąga eldżet - ale my musieliśmy budować dziesięciomilowe amplifikatory, żeby tylko od czasu do czasu... A tu taki gadżecik.
- Więc jeśli nie on jest przyczyną - zaciskała palce na klejnocie - to dlaczego już drugi raz -
- Proszę mi go dać.
- Dlaczego nagle w środku takiego zadupia... To bez sensu.
- Proszę - powtórzył cierpliwie, głosem cichym i łagodnym.
- Ojojoj! - pisnęła Ula.
Zuzanna postąpiła krok wstecz, obcas stuknął o gładki chodnik.
- Zaraz, ja tu mam otwarty lsen, więc jeśli planuje pan jakieś groźby karalne, to od razu mogę podać wysokość odszkodowania za każde słowo.
- Ale ja proszę. - Nie zmienił tonu, nie odwrócił wzroku od jej twarzy. - Myślisz, że dlaczego tu przyleciałem? Odpowiadać na twoje pytania o tatusia? Co mnie obchodzi stare graffiti z fontanny. Pan Niewyraźny natomiast opisał dokładnie tę egzotyczną biżuterię. Czytałaś kontrakt, jaki twój ojciec podpisał z Instytutem? Wszystko, co znalazł podczas pracy dla niego, stanowi własność Instytutu. Proszę.
- Być może - wycedziła. - Za to z pewnością nie podpisywał żadnych kontraktów z Chapeotoplex.
- Zadzwonić po gliny? - spytała Malena.
- Dziewczyno, czy ty sądzisz, że mnie to sprawia przyjemność? - Carbona parsknął z nagłą irytacją. - Nie najmowałem się na schwarzcharakter, nie chcę cię straszyć. Być może uważasz, że ochroni cię miejscowa policja albo twoi prawnicy. Zbombardowano milionowe slumsy Sao Paulo, żeby ukryć mniejsze zwichrowanie symetrii eldżetu; pamiętasz czterdziesty trzeci? Ani nie miałabyś się w co ubrać, ani gdzie mieszkać, ani najpewniej w ogóle by cię na świecie nie było. Nie mówiąc już o twoich lsnach.
- Mogę ogłosić całemu światu...!
- A inni przed tobą to niby nie mogli? Proszę cię. Daj. Jesteś piękną kobietą. Będzie mi się taki koszmar śnić po nocach. No. Proszę.
Ula się rozpłakała.
- Dzwonię - warknęła Malena.
Zuzanna obejrzała się na Światomiła i ludzi Carbony. Zobaczyła tylko kobietę, stała na łące, tuż za granicą Miasta, z telefonem przy uchu, ze wzrokiem wbitym pod stopy. Trolle gdzieś zniknęli. Dopiero za drugim spojrzeniem Zuzanna dostrzegła, na co patrzy tamta kobieta - dzieliło ich już ponad pięćdziesiąt metrów - na Światomiła mianowicie, który leżał plackiem na ziemi, ręce i nogi szeroko rozłożone, uskok perłowego chodnika i plama rudych włosów przesłaniały twarz. Nie poruszał się.
Nie było sensu pytać Maleny: skoro sama Zuzanna tego nie widziała, Malena też nie wie, co tam się stało. Klajn wywołała Niewyraźnego we lśnie. Nie odezwał się.
Rrrrdummmm!
Eduardo Carbona nadal nie opuścił ręki, nie zamknął dłoni. Smutnymi oczyma spoglądał wyczekująco na Zuzannę.
- Mają mnie na muszce, prawda? - spytała. - Pan naprawdę sądzi, że posiada immunitet.
- Trudno uwierzyć w realność przemocy, prawda? Zwłaszcza wam, młodym, od dzieciństwa ubezpieczanym przez lsen i w ogóle żyjącym jak we śnie. - Wtem lewą dłonią złapał ją za przedramię, prawą zacisnął w pięść, po czym, powoli, nieprzerwanie patrząc Zuzannie w oczy i bez żadnych mylących manewrów, uniósł rękę i uderzył dziewczynę w twarz. Mocno.
Читать дальше