Zuzanna zmilczała, porażona nagłą reminiscencją Orlando Souzy z Kosą w garści, sparaliżowana tym krótkim, zatrzymanym we wspomnieniu obrazem - nie ludzkiej, lecz jakiejś mechaniczno-zwierzęcej furii, z jaką Souza ćwiartował elseckim błękitem trolle Carbony.
Owej nocy, ostatniej przed powrotem do Miasta, otrzymała anonimowy e-mail z fantomowego adresu na jednym z serwerów Mchu. Szykowała się już do snu, światła długiego, wąskiego pokoju (również zaprojektowanego dla nieludzi, teraz jedynie wyposażonego w ziemskie meble i akcesoria) przygasły do wieczornej poświaty, Zuzanna nacierała powoli brzuch eldżetyckim kremem. Po kuracji jej skóra miała barwę kawy z mlekiem, Kabaliści zaprojektowali ją z myślą o maksymalnej ochronie przed promieniowaniem wszelkich możliwych słońc Miasta. Włosy natomiast stały się czarne niczym skrzydło Lucyfera, przeglądając się w lustrze, widziała wokół swojej głowy aureolę nocy, przeglądając się w kronicznych iluminatorach, widziała tylko oczy wyzierające z zimnej pustki, spojrzenie z wnętrza cienia, potrafiła się tak zapatrzyć na długie minuty - kto właściwie spoglądał na nią z owego odbicia, nie znała tej dziewczyny, nie znała tej kobiety... Ping! - przyszła poczta. Spojrzała na ekran.
Nadawca: „Przyjaciel”.
Temat: „Drabina Jakubowa”.
- Otwórz.
Kiedy Jakub wyszedłszy z Beer-Szeby wędrował do Charanu, trafił na jakieś miejsce i tam się zatrzymał na nocleg, gdyż słońce już zaszło. Wziął więc z tego miejsca kamień i podłożył go sobie pod głowę, układając się do snu na tym właśnie miejscu.
We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. A oto Pan stał na jej szczycie i mówił:
„Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której leżysz, oddaję tobie i twemu potomstwu. A potomstwo twe będzie tak liczne jak proch ziemi, ty zaś rozprzestrzenisz się na zachód i na wschód, na północ i na południe; wszystkie plemiona Ziemi otrzymają błogosławieństwo przez ciebie i przez twoich potomków. Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz; a potem sprowadzę cię do tego kraju. Bo nie opuszczę cię, dopóki nie spełnię tego, co ci obiecuję”.
A gdy Jakub zbudził się ze snu, pomyślał:
„Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem”.
I zdjęty trwogą rzekł:
„O, jakże miejsce to przejmuje groza! Prawdziwie jest to dom Boga i brama do nieba!”
Rdz 28, 10-17
Nic więcej, żadnego wyjaśnienia.
Kto to przysłał, nie sposób dociec, w Jamie” była wtedy obecna połowa wernerowców z Mchu, każdy mógł słyszeć jej rozmowę z Galo. Zapytała o „jakubistów” bazę danych Instytutu: zero odnalezionych dokumentów.
Rano otworzono kilkuminutową symetrię i przeszła do Miasta. Pod czarnym jak smoła niebem szalała błotna wichura, pecyny ziarnistej zawiesiny waliły niczym grad, momentalnie oblepiając ubranie, zamalowując lepką ohydą twarz, zasklepiając oczy. Do wnętrza Pioruna wspięła się już prawie po omacku.
Ta wersja samolotu przystosowana została do lotów długodystansowych, o wiele dalszych niż jakiekolwiek możliwe na Ziemi; z tyłu znajdowała się łazienka z kabiną prysznicową. Odczekawszy w kilkuosobowej kolejce (para wernerowców z pionu wywiadu żartowała głośno o nagłym olśnieniu, jakiego doznał pewien fizyk z CERN-u po nocy spędzonej z agentką IW), umyła się szybko i osuszyła włosy. Przebrała się w sweter oraz luźne spodnie.
Sprawdziła jeszcze bagaż i kiedy wróciła na swoje miejsce, okazało się, że kozetkę obok zajmuje Maria Zello.
- Syn się żeni - wyjaśniła Zello. - Nie darowałby mi, gdybym nie pojawiła się na jego ślubie.
Czy to był ton głosu? Spojrzenie za długo zatrzymane na twarzy Zuzanny, a może właśnie zbyt szybko odwrócone? Ruch ręki, krótki grymas, ułożenie ciała? Przebłysk SEPV? W każdym razie Klajn wiedziała, zanim jeszcze usiadła.
- Co miała oznaczać ta biblijna opowieść? - prychnęła. - Co to za masońskie rytuały? W ten sposób werbujecie nowych? Do jakubistów. Przecież należysz do tej sekty, prawda?
Maria zamachała energicznie lewą ręką, prawą sięgnąwszy po papierosa.
- Dziecko drogie - zaśmiała się - nie wiem, coś ty sobie nawyobrażała, ale naprawdę, to nie jest żadna sekta, żadna religia. Chociaż zdaję sobie sprawę, że tak jesteśmy postrzegani, tak się o nas mówi. Po prostu - pewna grupa ludzi... to znaczy, spośród tych, co są wtajemniczeni w całą tę non-disclosure physics... czy pracują dla Instytutu Wernera, czy dla Jankesów, czy dla jakiejś chtonicznej spółki... pewna grupa ludzi... - Zaciągnęła się dymem. - Mamy podobne poglądy na najbardziej podstawowe sprawy.
- Załóżcie korporację polityczną - mruknęła Zuzanna, przysuwając się do okna.
Tymczasem wystartowali, ale nie poczuła, wernerowe samoloty były wypełniane międzypowłokowo żelem antygrawitacyjnym, przepuszczając przezeń silny prąd zmienny, sterowało się lokalnym ciążeniem; być może przyśpieszali teraz nawet z 10 g, wewnątrz nie dało się tego poznać. Piorun sunął kilka mil nad Miastem, przez wąskie okienko widziała zbliżającą się szybko na ich spotkanie linię świtu, zza szkieletowych piramid wschodziły gęstą gromadą słońca i księżyce i wielkie planety, astronomiczna symfonia światła.
- To nie ma nic wspólnego z polityką - westchnęła Maria. - Galo i inni uciekają do kontekstów religijnych, bo tak im się kojarzy, z braku skojarzeń właściwszych.
- Sami reklamujecie się cytatami z Biblii, czego oczekujecie?
- Przyznaję, nie ma dobrego języka dla dyskusji o tych sprawach. Od razu popada się w mistykę, grzęźnie w teologii; chciałoby się wrócić do fizyki, lecz ona też nigdy dotąd nie sięgała takich rejonów... Spróbuj zrozumieć, Zuzanno: my jak najbardziej staramy się pozostać racjonalni, większość z nas jest ateistami, a w każdym razie agnostykami. U źródeł jakubizmu leży właśnie zdroworozsądkowy domysł, hipoteza jak najbardziej racjonalna...
- O co chodziło z tą drabiną?
Maria pokazała ręką.
- Szczeble. Od ziemi do nieba. Poczęstujesz się?
Zuzanna zapaliła papierosa.
Wlecieli już w porażającą jasność wielokrotnego poranka, przez okienko wlewał się do wnętrza kabiny gorący blask, dym nikotynowy lśnił w nim anielskim błękitem.
Zello spoglądała w górę, gdzieś w kąt nad głową Zuzanny; mówiła powoli, a mówiąc, pomagała sobie rękoma.
- Czy nigdy nie zastanawiałaś się, nigdy nie przyszło ci do głowy, gdy czytałaś te raporty o odkryciach generatorów kolejnych egzotycznych fizyk, sprzed miliarda, dwudziestu, czterdziestu miliardów lat, w jakichś odległych, nieludzkich dzielnicach Miasta, gdzie grawitacja miażdży kamienie, metan przesyca powietrze, a wrzące kwasy płyną ulicami... nigdy nie naszła cię wątpliwość, nie zadałaś sobie tego oczywistego pytania: a co, jeśli ikjuria wcale nie jest continuum pierwotnym?
- Mhm?
- Jeśli nasz kosmos, nasza fizyka, fizyka Einsteina-Quonga-Ramireza nie jest strukturą podstawową i naprawdę niepodległą? To naturalna indukcja. Nigdy się nie zastanawiałaś? Może istnieje rzeczywistość „mocniejsza”, do której my przypływamy, lgniemy, jak eldżet lgnie do ikjurii; continuum, z którego jesteśmy... generowani.
- Generowani?
- Przychodzimy na świat.
Zuzanna nieświadomie opuściła lewą dłoń, wygładzając fałdy swetra pod piersiami.
- I to niby jest racjonalne? - skrzywiła się. - Co by to miała być za przestrzeń? Dlaczego nic o niej nie wiemy? Przecież powinniśmy ją dostrzegać, chociażby urywkami, w tle, jak z Miasta dostrzega się wszechświat ikjuryczny.
Читать дальше