Jeszcze tylko chwila, aby się ogarnąć. Na szczęście tego dnia nie padał deszcz ani śnieg.
Za to w nocy chwycił mróz.
Wędrowałem pod górę wąskimi zaułkami. Po kilkunastu stopniach dotarłem do furty i przekroczyłem granicę kantoru. Wesoła uliczka spała. Okna, przez które zazwyczaj wyglądały panienki, zawarte były na głucho. A może w niedziele miały wolne nawet przedstawicielki tej profesji? Przeskakiwałem zamarznięte kałuże.
Wreszcie stanąłem przed drzwiami domu Alchemika. Zapukałem.
- Proszę! - krzyknął ze środka. Wszedłem.
- Witaj.
- Dzień dobry. Tak myślałem, że to ty. Cały ranek dłubię przy tym, no i znowu klops - mruknął Ivo.
Przed nim na stole poniewierały się pierścienie z blachy, druty, miseczki z proszkami, kilka kartek pergaminu i kawałki szarego, kosmatego papieru.
- Próbowałem różnych przeróbek, ale brzmi jeszcze gorzej - poinformował
mnie. - Po prostu osiągnąłem granicę, której nie mogę już przebyć.
- A gdyby tak naokoło?
- Co masz, chłopcze, na myśli?
- Igły. Zrobić coś takiego, aby drgania przenoszone były na igłę, potem woskowy wałek, jak w fonografie Edisona. Tam chyba nie było trzeba elektroniki...
- Przecież to zupełnie inny mechanizm! To urządzenie służyło do nagrywania i odtwarzania dźwięku!
- Ale ma tubę, czy to by nie zastąpiło mikrofonu?
- Nagrasz na wałek trzaski i odtworzysz trzaski. - Uśmiechnął się pobłażliwie.
Milczeliśmy przez chwilę. Dwaj przedstawiciele cywilizacji technicznej, zagubieni w obcej, prymitywnej epoce, pozbawieni nie tylko udogodnień, do których przywykli, ale i wiedzy, jak je skonstruować.
- Bell i Edison zaczynali od zera i szli w ciemno do przodu. My znamy chociaż podstawy... - zadumałem się.
- To nie takie proste! Oni mieli surowce i narzędzia, o jakich możemy tylko pomarzyć. Oni mieli w razie czego z kim konsultować swoje pomysły. To i owo mogli obliczyć. Poza tym to byli geniusze, a my, niestety...
- Jest wyjście - westchnąłem. - Znaleźć tych agentów, co tu siedzą, nadając komunikaty. Zakraść się, dać w łeb i wynieść maszynę. Przełączyć na odbiór albo chociaż głośnik wykręcić.
- A masz pomysł, jak ich namierzyć?
- Nie.
- Ja siedzę tutaj kilka miesięcy dłużej niż ty. Od dawna wiem, że pracuje tu radio. I też jak do tej pory nic...
- A tak właściwie po co zbudował pan ten aparat? - zainteresowałem się. - Bo przecież nie wiedział pan, że ktoś tu jeszcze grasuje.
- Nie żartuj. - Spojrzał na mnie jak na skończonego wariata. - Naprawdę nie wiesz, chłopcze, po co mi radio?
- Po mojemu nawet jakby je pan zbudował, to o kant dupy... - za późno ugryzłem się w język. - Dla mnie to bez sensu.
- A wiesz, tumanie, ile to jest warte? - zdenerwował się.
- Radio, które nic nie odbiera? Chyba niewiele - zakpiłem.
- Matołku! - powiedział niemal czule. - Jedno radio, owszem, niewiele. Ale jeśli masz dwa zestawy, nadajnik plus odbiornik, to trzymasz w ręce klucz do fortuny.
Każdy poważny dom kupiecki za możliwość komunikacji ze swoimi statkami da ci tyle złota, ile ważysz! Zamiast się bawić w wysyłanie posłańców czy gołębi pocztowych, słuchawki, mikrofon...
O kuźwa...
- A to jest niezła myśl - pochwaliłem.
- Tylko że jak na razie sam radia nie zbudowałem, a jeszcze do tego odkryłem, że ktoś mnie ubiegł - prychnął rozeźlony.
- No właśnie, a może to oni? - podsunąłem.
- Co za oni?
- Tubylcy. Może ktoś już zbudował radio?
- Leonardo da Vinci. - Roześmiał się. - Albo Witelon. Nie utrzymaliby tego w tajemnicy. Chociaż... - Zamyślił się. - Wiesz co? Ta teoria ma chyba ręce i nogi. Ale nie przyjmuję jej do wiadomości.
- Dlaczego?
- Jakoś mi nie pasuje. Przeczucie... Poza tym to kompletnie nie ten etap rozwoju technicznego.
- A może zrobił je ktoś taki jak my? Podróżnik którejś z wcześniejszych ekip.
- Hmmm...
- Forsa... Wiem, na czym można by zarobić - zmieniłem temat.
- Mów zatem, a otrzymasz uczciwy procent. - Uśmiechnął się kwaśno. - O ile to będzie dobry pomysł.
- Umie pan zrobić związki fosforu? - zapytałem.
Spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Nie bardzo. Może coś by się dało wydestylować z moczu. Albo z kości. A czemu pytasz? Zapałki chcesz zrobić?
- Mieszkam w Bryggen.
- Wiem...
- Przez całe noce robaczki gryzą dechy, tylko próchno się unosi. Korniki albo coś jeszcze gorszego.
- Ciekawe. Myśmy to truli karbolem.
- No właśnie. Nie tylko na korniki. Latają tu mole, wszyscy mają wszy, wołki zbożowe siedzą w mące.
- Ciężka sprawa. Marni z nas chemicy. Pamiętamy zaledwie okruchy.
- Ale mydło jednak umiał pan zrobić.
Westchnął ciężko.
- Umiałem. Ale nigdy nie mówiłem ci, dlaczego posiadam tę wiedzę ani gdzie się tego nauczyłem.
- Sądziłem, że w pańskiej epoce...
- W mydłami się kupowało. Masz, chłopcze, kompletnie spaczony obraz przedwojennej Pragi.
De facto nie miałem żadnej wizji przedwojennej Pragi. Bo i skąd? W
dzieciństwie czytałem „Szwejka" i tyle.
- Zamieniam się w słuch.
- Gdy moja prababka skończyła dziewięćdziesiąt dwa lata, nabrała przekonania, że mydła kupowane w drogerii są robione ze zdechłych krów, a pachną tylko dlatego, iż producenci perfumą zapach padliny zabijają.
- Jeżeli dobrze zgaduję, sama zaczęła sobie robić? - Z trudem stłumiłem histeryczny rechot.
- Twoje przypuszczenia są trafne, chłopcze. Kiedy się nią opiekowałem, przy okazji sam się nauczyłem. Wiele razy musiałem mieszać te jej dekokty.
- Tak się zastanawiam - wróciłem do wcześniejszego wątku. - Ci, którzy ewentualnie mogli szukać Oka przed nami. O ile, rzecz jasna, takowi byli... Słyszałem swego czasu w knajpie taką pieśń...
- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Byli tu. Niejeden raz. Poszukiwania Oka trwają od stuleci.
- O!
- Istnieje pewien traktat. Tajna księga. Czytałem tylko fragment odpisu w tłumaczeniu na język niemiecki. To coś w rodzaju zbioru legend. Nosi tytuł „Księga Łasicy".
Przełknąłem ślinę.
- Czy nazwa...
- Wszystkie te opowieści są niezwykle do siebie podobne: znikąd pojawiają się ludzie... A nawet wątpi się, czy ludzie, czy też jaka siła nieczysta. Wykonują polecenia demona pod postacią łasicy.
- Sądzi pan, że chodzi o Inę?
- Tak myślę. Chyba że jest więcej niż jedna... Pomyśl, skoro istoty z kosmosu umieją nagrać osobowość na krążek tworzywa, to co mogłoby powstrzymywać ich przed skopiowaniem zwierzęcia?
- Odnotowano jej pojawianie się?
- Wielokrotnie. Ktoś kiedyś wytężył umysł i rozesłał do wszystkich miast Hanzy coś w rodzaju tajnej ankiety. Otrzymawszy wyniki, zebrał w jeden wolumin relacje dotyczące okresu, jak wyszło na jaw, około trzystu lat. Odpisy z kronik, bajania starców, legendy opowiadane przez bardów. To wszystko, co prawdopodobnie nie doczekało do naszych, mam na myśli wiek dwudziesty, czasów.
- Jak to wygląda... Wyglądało... - zacukałem się.
- Ustalono, iż łasica i jej ludzie pojawiają się z reguły przed jakimś nieszczęściem, katastrofą, klęską. Może to być najazd, oblężenie, pożar...
- Ile...
- Co: ile?
- Ile razy żyłem? - Przypomniała mi się dyskusja, którą kiedyś toczyłem ze Staszkiem.
- Nie wiem, chłopcze - westchnął. - Jednak muszę przyznać, że też nad tym wiele przemyśliwałem. Może tylko raz? Może łasica zabrała ze sobą cały woreczek scalaków i to nie my byliśmy tymi, których pojawienie się odnotowano?
Читать дальше