Przed wieczorem na kwaterę ściągnęli pozostali lokatorzy. Obaj wyglądali na potwornie umęczonych. Młodszy chłopak przyniósł kartkę od pana Piotra. Student wyznaczył spotkanie o dziewiętnastej na placu przy gruzach fary.
Obudził mnie SMS. Zaproszenie do domu szefa. Na dywanik? Zakląłem pod nosem, ale ściągnąłem rower z balkonu i podjechałem. Dzień był piękny, ciepły, zupełnie nie kojarzył mi się z ewentualną egzekucją. Willa wyglądała jak wymarła, tylko dwie Ukrainki w haftowanych soroczkach i bordowych spódnicach uwijały się po holu z froterkami. Pokręciłem ze zdumieniem głową.
– Ubrane jak na wesele, a nie jak do sprzątania... – zauważyłem.
– Pan Ferdynand lubi, jak jest ładnie – wyjaśnił Szczurogęby.
– On chyba ma kuku na muniu, przynajmniej jeśli chodzi o estetykę.
– W swoim domu szef sam ustala, co jest estetyczne. – Skrzywił się. – Chcesz zobaczyć złoty sedes, który ma w swojej toalecie?
– Że niby co?! – Wytrzeszczyłem oczy.
– Żartowałem. – Puścił do mnie oko. – Chodź do piwnicy.
Zaszliśmy do znanego mi już pomieszczenia. Rozejrzałem się odruchowo za Majorem.
– Chory trochę – wyjaśnił mój cerber. – Siadaj, musimy pogadać... Sytuacja się skomplikowała. Mamy problemy. Można rzec, podwójne kłopoty.
– Podwójne?
– Yhym... A właściwie nawet nie podwójne. Wielokrotne. Po pierwsze jest analiza grafologiczna tej kartki, którą znaleźliśmy w twoim mieszkaniu – powiedział Szczurogęby.
– Jakiej kartki? – nie zrozumiałem.
– Listu, który napisał do ciebie Staszek – wyjaśnił. – Tego, który znalazłeś zakopany w garnku na Gotlandii.
– A po cholerę go analizowaliście grafologicznie? – zirytowałem się. – W dodatku to moja pamiątka, eeee... rodzinna! Tylko tyle zostało mi po, eee... zięciu i przybranej córce.
– Pan Ferdynand niczego nigdy nie zaniedbuje. I ekipę dobiera tak, żeby nie zaniedbała żadnego szczegółu. Wygrał i jest szefem, bo zawsze planował wszystko na kilka ruchów naprzód – kadził nieobecnemu zwierzchnikowi, aż mnie mdłości brały. – Major nas szkolił. Wiadomo, wszystkiego nie da się przewidzieć, ale z drugiej strony w poważnym śledztwie nigdy nie wiadomo, co może być istotne. Czasem o wyniku dochodzenia przesądza przegapienie jakiejś duperelki. Sprawdzamy wszystko, nawet to, czego jesteśmy absolutnie pewni. Dlatego kazałem zrobić analizy. Zatem po kolei. – Wyciągnął wydruk. – Papier typowy dla dziewiętnastowiecznej produkcji szwedzkiej, blok listowy, znak wodny w postaci trzech koron i monogramu króla Karola Piętnastego pozwalają datować jego powstanie dość precyzyjnie. Użyto wiecznego pióra nieokreślonej marki, ale o wczesnej konstrukcji, bez systemu spowalniającego przepływ atramentu przez kanalik. Tusz uzyskany nie z gotowania robali w garnku, ale metodami przemysłowymi, wyrób prawdopodobnie firmy Pelikan. Odciski palców pokrywają się z zabezpieczonymi w pokoju chłopaka. Podobnie oba podpisy są Staszka.
Zamarłem i spojrzałem na niego zaskoczony.
– Co powiedziałeś?!
– Podpisał się za siebie i za tę twoją Helę.
– Ale jak to?!
– Podrabiając podpis dziewczyny, użył lewej ręki. Jednak trzeciorzędne cechy pisma pozwalają go zidentyfikować z dokładnością do dziewięćdziesięciu trzech i pół procent.
– Ale... Powtórz!
– Kartka, którą wydobyłeś na Gotlandii, została napisana przez Staszka. Podpisał się pod listem dwa razy. Za siebie i za Helę. Dla zamaskowania szwindlu jej podpis podrobił, posługując się lewą ręką – cierpliwie przekazał po raz drugi tę samą informację. – Twoja, jak to określasz, przybrana córka prawdopodobnie nie towarzyszyła mu w podróży. Odciski palców znalezione na papierze są tylko twoje i jego.
– Cholera!
– Po drugie nasz konsultant, pan Storm, dotarł do bazy online zawierającej informacje o wszystkich imigrantach przybywających do USA. Poczynając od roku tysiąc osiemset pięćdziesiątego baza jest kompletna. Rejestry z Ellis Island i wcześniejsze, nadania obywatelstwa i tak dalej. Ani Stanisława Grążela, ani Heleny Korzeckiej nie ma na liście. Nie ma tam też żadnej Heleny Grążel, ani nawet Stanisława Korzeckiego, jeśli o to chodzi.
– Kuźwa...
– Po trzecie pan Storm ustalił, że dwudziestego kwietnia tysiąc osiemset sześćdziesiątego piątego we Lwowie szlachetnie urodzona Helena Korzecka ze wsi Krzywki, parafia Rejowiec, wyszła za mąż za jakiegoś Fryderyka Rogowskiego z Płocka. Mieszkali tam jeszcze dwadzieścia lat później. Zachowane zdjęcie Rogowskiego z tableau pracowników lwowskiego magistratu wyklucza, aby mógł to być nasz Staszek pod zmienionym nazwiskiem.
– To niedorzeczne!
– Po czwarte ta kupa dolarów, którą zakopał dla ciebie... Są autentyczne, bardzo ciekawy zestaw, masa roczników poszukiwanych przez kolekcjonerów, ale... Wszystkie wybito, zanim wybuchło powstanie. Najświeższy był z roku tysiąc osiemset sześćdziesiątego drugiego. One trafiły do Europy, ale Staszek chyba nie trafił do Ameryki.
Milczałem, długo trawiąc informacje.
– Musiało się wydarzyć coś, co zmusiło go do radykalnej zmiany planów – powiedziałem.
– W dodatku gdy dotarł na Gotlandię, prawdopodobnie był sam – uzupełnił Szczurogęby. Bo dotarł tam. To jedyny trop, który mamy.
Milczałem.
– Nie znałem go dobrze – powiedział Adam. – Zajmowałem się zupełnie innymi sprawami. Owszem, czasem wymieniliśmy powitania. Parę razy woziłem go do szkoły albo odbierałem gdzieś na mieście. On był skryty... Ale ty spędziłeś z nim więcej czasu. Jak myślisz, co się mogło stać?
– Nie wiem.
– Dukaty, które zakopałeś, wcięło. Zamiast nich w garnku znalazło się czterdzieści złotych dwudziestodolarówek. Ponad kilogram czystego kruszcu. To w każdej epoce była niewyobrażalna fortuna.
– Sądziłem, że dotarł do Kalifornii albo na Alaskę i napłukał złota z rzek, zanim złoża odkryli inni traperzy. Skoro prawdopodobnie nie był nawet w Ameryce, to mam zagadkę, której nie potrafię ugryźć... – westchnąłem. – Co więcej, nie mam pojęcia, co mogło się z nim stać później.
– Jedno wydaje mi się pewne. On już po to złoto nie wrócił i sądząc po tym kuriozalnym liście, nie planował nigdy wracać. Życie też nie zmusiło go nigdy, żeby chciał naruszyć ten depozyt.
– No to dupa zbita – mruknąłem.
– Jak myślisz, gdzie mógł wyruszyć?
Zamyśliłem się bardzo głęboko.
– Nie wiem. Słuchaj... Czy mógłbym obejrzeć jego pokój?
– Pewnie. Chodźmy.
W korytarzu na piętrze spotkaliśmy tę lalę podobną do Barbie, żonę Hipopotama. Była w dresiku i legginsach, włosy ozdobiła elastyczną opaską. Wyglądała, jakby dopiero co przerwała aerobik.
To nawet logiczne, pomyślałem. Żeby utrzymać taką figurę, pewnie parę godzin dziennie ćwiczy.
– Pani Magdo, nasz konsultant, pan Marek Oberech, chciał zobaczyć pokój Staszka – odezwał się Szczurogęby.
– A to chodźcie. – Odwróciła się i pomaszerowała.
Zaskoczyło mnie, że ma na imię Magda. Bardziej pasowałoby jakieś fikuśne, na przykład Esmeralda, Amanda albo Dżesika. Legginsy prowokacyjnie opinały jej tyłek, spuściłem wzrok i zobaczyłem, że ma na stopach szpilki. Łaziła tak po domu?!
– To jest jego pokój. – Kobieta otworzyła drzwi.
Wszedłem. Wszystko wyglądało, jakby Staszek przed chwilą wyszedł. Chyba tu nawet odkurzali. No cóż, z drugiej strony jak miało wyglądać? Obudził się rano, zwlókł z łóżka, umył, ubrał i poszedł do szkoły. Stanąłem, rozglądając się. Stuletnie drewniane biurko z blatem obitym grubą skórą. Poukładane zeszyty i papiery. Przy nim krzesło na kółkach. Laptop. Łóżko z Ikei. Regały, książki, szafa na ubrania... Zdjęcie wąsatego starca w wyświechtanej marynarce, oprawione w ramkę.
Читать дальше