Spojrzał spod oka na studenta. Ten siedział nad swoją porcją papierów, co najmniej kilkakrotnie grubszą niż Staszka, i skupiony przepisywał zaszyfrowane wiadomości. Gdy ostatni raz Staszek dotknął obsadką karty, nad Lublinem wstawał już świt. Chłopak zakorkował kałamarz i złożył papiery w równy stosik.
– Skończyłeś? – zdziwił się Piotr. – Wszystko odczytane?
– Mam trzy raporty skierowane do kancelarii namiestnika Berga – wyjaśnił Staszek. – Nagłówek i podpis podano normalnie. Tyle że treść jest inaczej szyfrowana. Tylko liczby arabskie i łacińskie.
– Szyfr jednorazowy – skrzywił się student. – Jest karta dwadzieścia pięć linii po pięćdziesiąt liter. Całkowicie chaotycznie. Cyfra rzymska oznacza numer linii, cyfra arabska kolejność w rzędzie. Każdą kartę wykorzystuje się raz, po czym wyrywa i pali. Bez książki kodów nic z tego nie złamiemy. Nadawcą jest sędzia śledczy Ogarew?
– Tak.
– Fatalnie, bo to, co pisze, jest dla nas naprawdę ciekawe. No trudno. Jeszcze mi trochę zejdzie – westchnął Piotr. – Ale poradzę sobie sam, ty idź już spać. Jeśli jesteś głodny...
Staszek nie słuchał go. Doczłapał do wersalki pod oknem. Zzuł buty. Student znowu coś mówił, ale chłopak zwinął się, podkulając zbyt długie w stosunku do mebla nogi, nakrył się koronkowym szalem i zasnął natychmiast głębokim, kamiennym snem.
Lublin, 12 listopada 1864
Adresat: Kancelaria J. E. Namiestnika gen. Fiodora Fiodorowicza hr. Berga
Dotyczy: Sprawa śmierci ośmiu żołnierzy naszej armii zamordowanych we dworze Krzywki oraz poszukiwań sprawców zbrodni
Raport
W toku podjętych działań pozyskano z zarządu poczty imienne listy pasażerów korzystających z dyliżansu pocztowego na trasie Chełm – Lublin. Wśród nich uwagę naszą zwróciło nazwisko Krzysztofa Bieżmy, który odbył podróż na tej trasie w towarzystwie dwu osób, które podobnie wzbudziły nasze zainteresowanie. Pierwszą jest weteran, major byłych wojsk polskich August Okoński, uczestnik jeszcze wojen napoleońskich, który przed kilku laty powrócił z wojaży zagranicznych, a na którym ciążą liczne, choć niepotwierdzone podejrzenia o sprzyjanie buntownikom. Drugą osobą jest obywatel angielski John Murray.
Podjęta kwerenda dokumentów urzędowych pozwoliła ustalić, że awanturnik ten przybył do Lublina w kwietniu 1863 roku. Według raportu konfidentów szukał kontaktów z buntownikami i, jak należy przypuszczać, takowy znalazł, bowiem znikł niebawem z miasta, by więcej się nie pojawić. Obecność cudzoziemca o tym nazwisku odnotowano w oddziale buntownika Ćwiek-Cieszkowskiego. Domniemywa się, iż poległ w bitwie pod Depułtyczami, informacje te jednak nie są pewne.
Przesłuchani woźnice dyliżansu pocztowego potwierdzili obecność cudzoziemca, jeden z nich zwrócił nawet uwagę na jego buty, nietypowe w kroju i dobrze podkute metalem. Założyć należy, że morderca naszych żołnierzy z Krzywek to rzeczony John Murray lub ktoś, kto obecnie posługuje się jego dokumentami.
Niestety, wobec notorycznego lekceważenia przepisów meldunkowych, rozpowszechnionego wśród właścicieli kamienic i innych nieruchomości miejskich, nie zdołano ustalić, pod jakimi adresami w Lublinie przebywają lub przebywali panna Korzecka, Bieżmo, Okoński i Murray. Ustalono, że Krzysztof Bieżmo przez pięć lat pobierał nauki w gimnazjum, jednak wiosną bieżącego roku przestał się pojawiać, choć przez kolejne miesiące regularnie opłacano jeszcze jego czesne. Naukę finansował Maciej Korzecki, dziedzic Krzywek.
Wnioski: polecono żandarmerii, by patrole zwróciły uwagę na osoby odziane z cudzoziemska, a w przypadku legitymowania przechodniów – by zatrzymać wszystkich poszukiwanych wedle listy. Poszukiwania będą kontynuowane.
Sporządził: nadzwyczajny sędzia śledczy Tymczasowej Komisji Wojenno-Śledczej kapitan Igor Wsiewołodowicz Ogarew
Staszka obudziło potrząsanie. Otworzył oczy. Ile mógł spać? Nie wiedział... Popatrzył półprzytomnie. Pociągnął nosem. Jajecznica? Na skwareczkach?
– Śniadanie – powiedział student.
Oczy miał jak królik, chyba w ogóle nie położył się spać.
– Która godzina? – zdziwił się Staszek.
– Dziewiąta. Zjesz i na sumę jeszcze zdążymy.
Wstał, umył twarz. Palce miał poplamione atramentem. Nie chciało puścić... Pan August też już wstał. Kuśtykał po mieszkaniu, opierając się na wetkniętej pod pachę kuli.
– Podagra – wyjaśnił. – Cóż, w moim wieku czasem tak bywa.
Staszek przypomniał sobie tę nazwę z komiksu o Kajku i Kokoszu. Co też to było? Jakieś zapalenie stawu w dużym palcu u nogi?
– Mam prośbę – powiedział student. – Pan August, jak widzisz, dziś trochę zaniemógł, a co do mnie, lepiej, żebym nie lazł w oczy stójkowym. Im mniej ludzi wie, że jestem w Lublinie, tym lepiej. Gdybyś zatem mógł udać się na stancję, gdzie mieszka panna Helena, i sprowadzić ją na mszę do katedry...
– Panna Helena jest w Lublinie? – ucieszył się Staszek.
– Przybyła przedwczoraj. Mieszka u madame Hateur. Wypiszę ci pismo, jako jej wuj, bo bez tego ci jej nie wydadzą.
– Proszę?
– Nie byłoby dobrze, gdyby młode dziewczęta wedle własnego widzimisię prowadzały się z chłopakami w wieku, który powszechnie uważa się za niebezpieczny dla cnoty. – Puścił oko. – Madame jest surową strażniczką moralności.
– Aha – mruknął podróżnik w czasie, czując pewien zamęt w głowie. – A samą by ją puściła?
– Z koleżanką raczej. To co innego.
Kamienica przy Krakowskim Przedmieściu najlepsze lata miała już chyba za sobą. Elewacja ewidentnie wymagała odświeżenia. Mur ciągnął wilgoć, do wysokości metra nad ziemią tynk paskudziły purchle wysoleń. Na podwórze prowadziła brama zbita z desek, w którą wmontowano mniejsze drzwi. Konstrukcja wyraźnie opadła w zawiasach, zielona farba obłaziła płatami, drewno tu i ówdzie znaczyły ślady korników. Staszek nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się. Wszedł w rozległą sień, prowadzącą na przestrzał przez budynek, i rozejrzał się niepewnie w półmroku.
– Pan do kogo? – Cieć z miotłą pojawił się jakby znikąd, najwidoczniej cały czas trwał na posterunku.
– Do madame Hateur.
– Pierwsze piętro. – Dozorca ukłonił się i wskazał drzwi.
Staszek wspiął się po skrzypiących schodach, pokrytych wzorzystym chodnikiem. Dywan był już nieco wydeptany. Drzwi, przed którymi stanął, miały podrzeźbioną framugę. Drewno wycięto na kształt stylizowanych winorośli. W powierzchni wypiłowano owal, zabezpieczony elegancką kratą kowalskiej roboty. Za prętami była szyba i zasłonka. Luk nad ościeżnicą wypełniał witraż. Chłopak odruchowo rozejrzał się za guzikiem dzwonka, ale oczywiście na to było jakieś pół wieku za wcześnie. Zastukał mosiężną kołatką, umieszczoną ponad klamką.
Przez chwilę nic się nie działo, aż wreszcie otworzył mu lokaj w liberii. Był to starszy mężczyzna. Czoło przeorały mu zmarszczki, w oczach połyskiwały jednak iskierki. Na widok przybysza przechylił pytająco siwą głowę.
– Pan?
– John Murray – odpowiedział Staszek. – Przybyłem po pannę Helenę. Jej wuj mnie przysłał – dodał po francusku.
Był prawie pewien, że lokaj zażąda biletu wizytowego i każe mu czekać pod drzwiami, ale ten odsunął się i gestem zaprosił go do wnętrza.
– Madame nie oczekiwała wprawdzie żadnej wizyty, ale przyjmie pana w salonie – oznajmił. – Pan pozwoli okrycie.
Читать дальше