Zamknął drzwi i odebrał od Staszka płaszcz. Spojrzał trochę zaskoczony na szelki z rewolwerami.
– Broń proszę zostawić, madame straciła niedawno w powstaniu dwóch wnuków, źle jej się takie rzeczy kojarzą.
– Oczywiście. – Chłopak rozpiął paski i oddał śmiercionośny ładunek.
Lokaj powiesił je wraz z płaszczem na wieszaku z jelenich rogów. Następnie poprowadził gościa krótkim, ciemnym korytarzem. Pchnął kolejne drzwi, tym razem ozdobione witrażem wpuszczonym w skrzydła. Salon był zaskakująco rozległy. Pod oknem stał czarny fortepian. Pod innym umieszczono dwa fotele. W kącie był stół, a przy nim trzy krzesła. Lokaj doprowadził go jednak do niewielkiego okrągłego stołu pośrodku pomieszczenia. Blat nakryto białym koronkowym obrusem, krzesła stojące wokoło miały barwne żakardowe obicia. Kolory mocno spłowiały, a zetlały materiał tu i ówdzie pocerowano.
Sługa ukłonił się i odszedł. Staszek usiadł na jednym z krzeseł i rozejrzał się. W kominku żarzyła się gruba kłoda. Po lewej i po prawej stronie komina wisiały obrazy przedstawiające jakiś pejzaż. Sądząc po winoroślach – francuski. Na podłodze leżał gruby, brzydki dywan. Do wnętrza prowadziły trzy pary drzwi.
W porównaniu ze stancją, w której mieszkał, salon urządzony był luksusowo, ale gdy minął pierwszy zachwyt, Staszek spostrzegł, że dywan najlepsze lata ma już dawno za sobą. Także żakardowe podłokietniki krzeseł chyba niedawno wymieniono. Na obrusie spostrzegł kilka niedopranych plamek i dwie cery.
Skrzypnęły drzwi i w progu salonu stanęła właścicielka mieszkania. Kobieta mogła sobie liczyć około czterdziestki, ale była wysoka i chuda. Wbita w czarną suknię, wydawała się o jakieś dwie dekady starsza. Na nogi wzuła czarne sznurowane trzewiki. Miała rybią twarz, ozdobioną wyłupiastymi oczyskami. Sztuczny, jakby przyklejony uśmiech błąkał się po wąskich wargach.
Chodzi w takich glanach po domu? – zdziwił się Staszek, wstając na powitanie.
– Pan John Murray. – Madame, przechylając pytająco głowę, zlustrowała go przez lorgnon.
Wyciągnęła szponiastą dłoń, chłopak pochylił się i złożył na niej pocałunek.
– Madame... – zaczął.
– Proszę spocząć – powiedziała po francusku i wskazała mu krzesło. – Pan masz jakoweś pełnomocnictwa?
Wręczył jej z ukłonem list. Zajęła miejsce po drugiej stronie blatu. Przeczytała albo tylko udawała, że czyta. Zlustrowała chłopaka uważnym spojrzeniem. Czuł dziwną tremę. Nie miał pojęcia, czego od niego chce to babsko.
– Pan milczysz? – mruknęła jakby niezadowolona.
– Wybaczy pani, wypadki ostatnich miesięcy wpędziły mnie w głęboką melancholię, która sprawia, że utraciłem chęć do konwersacji – wybrnął.
Nie był pewien, czy jego francuski jest dobry, ale rozumiała go w każdym razie.
O czym, do cholery, mam z nią gadać? – zirytował się w duchu.
– Panna Helena kończy toaletę, za chwilę nadejdzie – powiedziała kobieta.
Weszła służąca z tacą. Była to ładna, zgrabna dziewczyna mniej więcej w jego wieku. Szybko rozstawiła na stoliku dwie filiżanki, imbryk, srebrną cukiernicę zamykaną na kluczyk oraz talerzyk z pierniczkami. Nalała herbaty, ukłoniła się i wyszła. Staszek odprowadził ją mimowolnie spojrzeniem. Gruby jasny warkocz podskakiwał na plecach.
– To nie jest dobry czas, by wędrować po tym kraju, niezależnie od tego, czy jest się Anglikiem, czy też nie – powiedziała madame.
– Oczywiście rad bym pojawić się w Polsce w czasach dla niej lepszych – odparował. – Jednak czekać z podróżą nie mogłem.
Uniosła brwi, ale nie wiedział, czy z uznaniem, czy ze zdziwienia. Nie był w stanie niczego wyczytać z jej rybiej mimiki.
– Pan słodzisz? – Wskazała gestem cukiernicę.
– Nie, dziękuję.
Wsypała sobie oszczędnie pół łyżeczki brązowego cukru i zamieszała, patrząc w powierzchnię cieczy. Staszek siedział jak na szpilkach.
– Dziewczęta bywają płoche, a w pewnym wieku wręcz trudne do okiełznania – powiedziała kobieta. – Prowadząc stancję, wymagałam stanowczo, aby wychodziły na miasto po dwie lub trzy. Pan zaś przyszedłeś po panienkę bez przyzwoitki.
Zabrzmiało to jak wyrzut.
– Nie widzę problemu, oddeleguje pani swoją służącą, żeby towarzyszyła nam w drodze przez miasto – znalazł rozwiązanie tak szybko, że poczuł dumę.
Kobieta rzuciła spojrzeniem jak cegłą.
– Tego jeszcze brakowało, by mi obcy służbę bałamucili – warknęła.
Uuuu... Ciężka idiotka, pomyślał i zamiast bez sensu szukać odpowiedzi, upił łyk z filiżanki.
– Pan musisz zrozumieć, że szczerze niepokoję się o przyszłość panny Korzeckiej. Zwłaszcza teraz, gdy w tak niedorzeczny sposób straciła majątek i najbliższą rodzinę. Jeśli dalsi krewi nie staną na wysokości zadania i nie wydadzą jej szybko za mąż, znajdując, rzecz jasna, kogoś odpowiedniego, upadek moralny tej dziewczyny wydaje mi się pewnym. Jest to bowiem dziewczę wyjątkowo narowiste, próby utemperowania jej dzikiego charakteru kosztowały mnie wiele pracy i nerwów.
– Pani mówisz „narowiste”? – zdziwił się.
– Niestety, córki ziemiańskie, wychowane w gorszącej swobodzie panującej na wsi, z trudem adaptują się do wyższej kultury i obyczajów, których oczekujemy w dużym mieście – przerwała, by też pociągnąć z filiżanki.
– Nie ma tu pól, po których mogłaby samotnie galopować na koniu, z flintą na ramieniu, ani stawu, w którym zażywałaby ochłody w towarzystwie chłopskich córek. Ufam, że w ciągu dwudziestu minut naszej przechadzki głównymi ulicami miasta nie dojdzie między nami do żadnych scen mogących stać się źródłem skandalu lub gorszących plotek – rzekł z niewinną miną.
Madame zrobiła minę, jakby chciała roztrzaskać mu na głowie imbryk.
– Impertynent, jak każdy Anglik – burknęła.
Źle to rozegrałem, westchnął w duchu. Trzeba było mocniej ugryźć się w język. Ale już nie mogłem znieść jej gadania. Co za świrowate, wredne babsko! Zgrywa wielką damę, a tymczasem żyje z tego, że wynajmuje pokoje dla dziewcząt z pensji. Pewnie taka z niej Francuzka jak ze mnie Anglik. W każdym razie list po polsku przeczytała bez trudu.
Czuł się nieludzko zmęczony i zdenerwowany całą tą bezsensowną, durną rozmową. Na szczęście w tym momencie drzwi prowadzące w głąb mieszkania otworzyły się i stanęła w nich Hela. Na sam jej widok zrobiło mu się ciepło na sercu.
– Dzień dobry, madame. – Skinęła główką. – Witam, panie Murray.
– Dzień dobry pani. – Wstał i oddał ukłon.
Hela zrobiła dwa kroki i demonstracyjnie pocałowała go w policzek. W madame jakby piorun strzelił.
– Adamie, państwo natychmiast wychodzą – zawołała po polsku.
Nie zaszczyciła ich pożegnaniem, po prostu wyszła z salonu. Pojawił się ten sam stary lokaj. Człapiąc, odprowadził ich do wyjścia. Wyjął z szafy elegancki szary płaszcz dla Heli, Staszkowi pomógł zapiąć szelki z rewolwerami i też podał nakrycie.
– Do widzenia, panie Adamie. – Hela uśmiechnęła się promiennie.
– Do widzenia, panienko. – Stary spojrzał na nią czule.
Zamykając drzwi, nachylił się do Staszka.
– Nieźleś pan dogadał tej starej purchawie, aż jej w pięty poszło – powiedział cicho po francusku i puścił do chłopaka oko. – Mało apopleksji nie dostała.
Co ja właściwie takiego powiedziałem? – dumał Staszek, schodząc po schodach w ślad za przyjaciółką. Rozumiałbym, jakbym jakoś strasznie napyskował... Diabli nadali. Gubię się w tych meandrach dobrego wychowania. Mam nadzieję, że nie będę zbyt często się obracał w tak dystyngowanym towarzystwie.
Читать дальше