Zygmut Miłoszewski - Gniew
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmut Miłoszewski - Gniew» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Gniew
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Gniew: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gniew»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Gniew — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gniew», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nie widziała żadnego z porywaczy. Nie miała pojęcia, czy to jedna osoba, czy cała szajka. Jedzenie dostała w ten sposób, że światełko zamka przy drzwiach zamieniło się z czerwonego na zielone. Chwilę gapiła się na to, w końcu pociągnęła za okrągłą klamkę. Za drzwiami było niewielkie pomieszczenie, jakby mały przedpokój. Masywne drzwi, tym razem bez klamek i bez światełek oddzielały jej przestrzeń od reszty domu. Domyślała się, że obie pary drzwi są sterowane z drugiej strony, czyniąc z przedpokoju rodzaj śluzy i sprawiając, że nie mogła mieć żadnego kontaktu z porywaczami. Przynajmniej dopóki oni tego nie chcieli.
Mimo tych środków ostrożności i kompletnego braku kontaktu z porywaczami podejrzewała, że została porwana przez kobietę lub że w szajce jest kobieta. Świadczyło o tym wyposażenie łazienki. Mydło, pasta do zębów, szczoteczka – na to wpadłby każdy. Tampony i podpaski wymagały już mężczyzny o nieco większej przenikliwości. A tata zawsze powtarzał, że przestępcy są debilami. W końcu jest jakiś powód, dla którego są przestępcami, a nie prezesami rad nadzorczych. Ale trudno jej było uwierzyć, że mężczyzna pomyślałby o płynie do demakijażu. Trzeba być kobietą, żeby wiedzieć, że to najważniejszy obok podpaski i szczoteczki do zębów składnik kosmetyczki.
Pomieszczenie było schludne i uprzątnięte, a jego wyposażenie bardzo skromne. Bardziej przywodzące na myśl celę klasztorną niż pokój w hotelu. Łóżko, materac i pościel z Ikei, najtańszy sort, pościel zupełnie nowa, z kwadratowymi zagnieceniami od trzymania jej w paczce. Niewielki stolik i krzesło, jedno i drugie podniszczone, z odzysku. Na stoliku mała lampka, z gatunku tych, co się w Castoramie kupuje za dziesięć złotych przy kasie. Pomyślała, że może kiedyś kazali tutaj komuś pracować, może coś pisać.
Zaskakująca była obecność telewizora, przytwierdzonego do ściany niewielkiego samsunga. Pilota nigdzie nie widziała.
W mikroskopijnej łazience sedes, umywalka i wmurowane w ścianę lustro. Żadnej wanny ani kabiny prysznicowej. Przez chwilę zastanawiała się, czy to dobry, czy zły znak. Z jednej strony dobry, ktoś, kto pamiętał o płynie do zmywania makijażu, raczej nie trzymałby jej tygodniami w pomieszczeniu bez prysznica. Tylko czy to na pewno dobry znak? Może po prostu to jakieś miejsce przerzutowe, zanim trafi na stół chirurgiczny albo do burdelu w Turcji.
Jakoś wyjątkowo nie śmieszyły jej własne żarty.
Dokładniejsza lustracja potwierdziła, że nie jest pierwszą lokatorką tej celi. Po odsunięciu łóżka znalazła tuż nad listwą podłogową wydrapany w tynku napis: „POMOCY”.
Powinna się przejąć, ale tylko westchnęła ciężko, uznając, że wcześniej więziono tu idiotę. Rycie takich histerycznych bzdur nie miało żadnego sensu. Chyba że komuś przynosiło ulgę. Pomyślała chwilę nad narzędziem, w końcu oderwała uchwyt od suwaka w dżinsach i wyryła obok: „HELA 4.12.13 g. 6.00 + I”.
Jeśli ktoś odnajdzie to miejsce, kiedy ją stąd zabiorą, dowie się, że była tu dziś około godziny siódmej. Miała zamiar dodawać kolejną kreskę po plus minus każdej pełnej godzinie i w ten sposób zaznaczać upływ czasu. Informacja ta może być kluczowa dla kogoś, kto będzie wyznaczał obszar poszukiwań.
Bo nie miała wątpliwości, że ktoś będzie jej szukał i że tym kimś będzie jej ojciec. Ta myśl koiła ją najbardziej – myśl, że mało która z ofiar porwań ma w nieszczęściu tyle szczęścia, aby być córką Sherlocka Holmesa prokuratury. Jak czasami w żartach nazywała ojca.
Kochała go, ale była też z niego bardzo dumna. Z tego, że stoi po dobrej stronie barykady, że jego praca polega na tym, aby zatryumfowała sprawiedliwość. I z tego, że naprawdę ma przygody książkowego detektywa, że umie rozwiązać niezwykłe zagadki i dojść do prawdy nawet wtedy, kiedy nikt inny tego nie potrafi. Nie rozmawiała z nim o tym, on sam nie opowiadał raczej o pracy, ale prokuratorówna Helena Szacka znała na wyrywki wszystkie doniesienia prasowe na temat swojego taty.
Pomyślała, że mimo wszystko istnieje szansa, może nawet duża, że nigdy go już nie zobaczy.
I po raz pierwszy od porwania zrobiło jej się autentycznie smutno.
5
Prokurator Teodor Szacki pomyślał, że jego zaginiona córka była chyba nadmiernie uprzejma, nazywając go „gniewnym”. Gniew brzmiał szlachetnie i dostojnie, a on chyba po prostu bardzo łatwo się wkurwiał. Nie brzmiało to może tak ładnie, ale znacznie bardziej oddawało stan emocji Szackiego na przykład teraz.
Teraz prokurator był tak wkurwiony, że miał ochotę złapać za głowę siedzącego przed nim Witolda Kiwita i walić nią w oddzielający ich dębowy stół, aż krew zacznie skapywać na podłogę. Czuł, że tylko ten widok przyniósłby mu ulgę.
Dlatego na wszelki wypadek odchylił się na krześle.
– Naprawdę bardzo mi przykro, że nie mogę panu pomóc – powtórzył Kiwit po raz nasty.
Szacki pokiwał głową, jak ksiądz w konfesjonale spowiadający dzieci przed pierwszą komunią. Zerknął na wiszący nad kominkiem ozdobny zegar. Wpół do dziesiątej. Od pół godziny siedział w poniemieckim domku na Rybakach i starał się wyciągnąć z Witolda Kiwita, kto częściowo pozbawił go słuchu. Bezskutecznie. Mimo że jadąc tutaj, był kompletnie przekonany, że będzie to jedynie formalność.
Cztery godziny przed przybyciem Szackiego Witold Kiwit, lat pięćdziesiąt dwa, mył właśnie zęby, kiedy do jego drzwi zapukał Jan Paweł Bierut. Smutny policjant z przedwojennymi wąsami nie chciał rozmawiać. Przedstawił się, poszedł do łazienki, w której ciągle paliło się światło i płynęła odkręcona woda. Tam, nie zważając na protesty Kiwita, kazał mu wypłukać dokładnie usta, a potem wacikiem na długim patyczku – który Kiwitowi bardzo nieprzyjemnie skojarzył się z wkładaniem czegoś do ucha – pogrzebał mu w ustach. I wyszedł bez słowa.
Dwadzieścia minut potem próbka DNA Kiwita była u profesora Frankensteina na Warszawskiej. Półtorej godziny później, około ósmej, naukowiec zadzwonił do Szackiego i poinformował go, że DNA Witolda Kiwita jest zgodne z DNA męskiego kompletu kosteczek słuchowych należących do ich szkieletu.
W ten oto sposób prokurator Szacki odniósł pierwsze tego dnia zwycięstwo. Potwierdził, że sprawa Kiwita, jedna z dziesiątek małych, nieistotnych spraw, prowadzonych przez prokuraturę, wiąże się z jego śledztwem. Czysty przypadek, że sprawę pozbawionego słuchu przedsiębiorcy prowadził właśnie Falk, który musiał informować go o wszystkich swoich poczynaniach. Inaczej nie miałby o niej pojęcia i nie skojarzyłby, że tajemnicze okaleczenie łączy się z równie tajemniczym pojawieniem się kosteczek słuchowych w szkielecie Najmana.
Miał punkt zaczepienia. I miał świadka, którego musiał przycisnąć. I mógł zacząć działać.
Po pierwsze umówił się z Kiwitem na rozmowę, grożąc odpowiedzialnością karną, kiedy ten zaczął protestować.
Po drugie wyposażył Bieruta w niezbędne papiery i wysłał go do sądu oraz do Stawigudy, żeby zorganizował eksperyment procesowy. Eksperyment, który miał mu dać nowe zwycięstwo i kolejny punkt zaczepienia.
Po trzecie, przez Ewę Szarejnę zażądał radiowozu. Nie miał czasu i siły ani na kierowanie samochodem, ani na stanie w korkach. Kiedy wyraziła zdziwienie, obłaskawił ją, snując plany swoich wystąpień w roli rzecznika, opowiadając, jak to przemyślał sprawę i zrozumiał, że komunikacja może być czasami najważniejszym elementem śledztwa. Gdyż zadowolone społeczeństwo to pomocne społeczeństwo. Udało mu się nie puścić pawia razem z tymi kłamstwami i bardzo był z tego małego zwycięstwa zadowolony.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Gniew»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gniew» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Gniew» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.