Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy

Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ból dłoni niestety nie zniknął, nie zniknął też ból szyi, spowodowany tym, że usnął z głową złożoną na aktach i tak spędził noc. Nie zniknęło też walenie, tyle tylko, że ucichło i zamieniło się w natarczywe pukanie do drzwi. Pojękując i postękując, zwlókł się z obrotowego krzesła, za drzwiami stał blady i niewyspany, ale wyraźnie szczęśliwy Roman Myszyński.

– Całą noc siedziałem w archiwum – powiedział z dziwnym uśmiechem, machając plikiem skserowanych kartek.

– To pewnie napije się pan kawy – wybełkotał w odpowiedzi Szacki, jak już udało mu się odkleić jedną wargę od drugiej, i uciekł do kuchni, żeby doprowadzić się do porządku.

Kwadrans później słuchał niezwykłej historii, którą nie bez swady opowiadał jego archiwista do specjalnych poruczeń.

– Zima roku czterdziestego szóstego nadeszła wcześnie, bo już pod koniec listopada, skuła lodem i przykryła śniegiem ziemię, nad którą jeszcze niedawno unosiły się dymy pogorzelisk. Ludzie z trwogą patrzyli w przerażone oczy sąsiadów, puste spiżarnie i przyszłość, gdzie czekał jedynie ból, głód, choroba i upokorzenie.

– Panie Romanie, litości.

– Chciałem tylko jakoś wprowadzić w nastrój.

– Udało się. Mniej barokowo, proszę.

– Okej, w każdym razie zima przyszła ostra, kraj był wyniszczony po wojnie, nie było leków, jedzenia i mężczyzn, byli za to komuniści, nowy porządek i nędza. Nawet w Sandomierzu, który jakimś cudem nie został zamieniony przez żadną ze stron w kupę cegieł. Zresztą jest taka opowieść o podpułkowniku Skopence, który razem z Armią Czerwoną zatrzymał się na drugim brzegu Wisły…

– …i tak mu się spodobało miasto, że je oszczędził dzięki swojej strategicznej mądrości i umiłowaniu piękna architektury – wpadł mu w słowo Szacki, myśląc, że jeśli Myszyńskiego nie uda się wyrwać z grzęznącej w dygresjach narracji, to będzie to najdłuższy piątek jego życia. – Znam, każdy ją tutaj opowiada. Słyszałem też kontropowieść, jak to podpułkownik miał takiego kaca, że nie pozwolił używać artylerii. Panie Romanie, błagam.

Archiwista obdarzył go smutnym spojrzeniem, malujący się w jego oczach wyrzut zranionego miłośnika dobrej anegdoty poruszyłby najtwardsze serca. Prokurator tylko wskazał wymownie błyskającą czerwono diodę na dyktafonie.

– Sroga zima, zdziesiątkowani ludzie, głód, bieda. Oczywiście puste miejsce tam, gdzie kiedyś była dzielnica żydowska, oczywiście najlepsze mieszkania i kamienice zajęte przez Polaków. Ale nie wszystkie, z tego, co udało mi się ustalić, trochę starozakonnych po wojnie wróciło, niestety, nie byli witani kwiatami, nikt tu na nich nie czekał. Nieruchomości zagospodarowano, pozostawione na przechowanie majątki tak samo, każdy Żyd był wyrzutem sumienia, że być może nie wszyscy w czasie wojny zachowali się tak, jak powinni. Nie wiem, czy pan czytał opowiadania Kornela Filipowicza, on wspaniale opisuje ten dylemat, że nawet jak się robiło dużo, to i tak zawsze było za mało, zawsze wyrzut sumienia. A jak się w ogóle nic nie robiło, biernie obserwowało Zagładę albo jeszcze gorzej, oczywiście dziś trudno sobie wyobrazić…

– Panie Romanie!

– Tak, oczywiście. No więc nieliczni Żydzi wracali na zgliszcza i musieli wysłuchiwać opowieści o zwojach Tory wykorzystywanych jako podszewka do cholewek, o wykopywaniu zwłok swoich bliskich, zastrzelonych przez Niemców, w poszukiwaniu dolarów i złotych zębów. Krążyły opowieści o żołnierzach wyklętych, zwłaszcza tych z NSZ, którzy polowali na ocalałych Żydów. Niektóre prawdziwe, widziałem dokumenty z procesów. Dziwny, ciemny czas. – Myszyński na chwilę zawiesił głos. – Jedni Polacy potrafili wymordować całe żydowskie rodziny, a inni, oba przypadki z Klimontowa, byli gotowi ryzykować życiem, żeby dalej ukrywać Żydów, tym razem przed antykomunistyczną partyzantką. Tak, wiem, nie za szeroko. W każdym razie Żydzi nie mieli czego szukać w takim Klimontowie czy Połańcu. Sandomierz to było jednak miasto, ci, którzy nie mieli ochoty na emigrację do Łodzi, przyjeżdżali tutaj, starali się za wszelką cenę ułożyć sobie życie.

– Ale to zaraz po wojnie. A miała być zima z czterdziestego szóstego na czterdziesty siódmy.

– Zgadza się. Jesienią przyjechała żydowska rodzina. Obca, nikt ich wcześniej w Sandomierzu nie widział. On był lekarzem, nazywał się Wajsbrot, Chaim Wajsbrot. Razem z nim kobieta w ciąży i dzieciak dwu-, może trzyletni. Z tego, co zrozumiałem, pomogło im to, że byli obcy. Nie wracali na stare śmiecie, nie trzeba było im patrzeć w oczy jak sąsiadom, tłumaczyć się z nowego kredensu w kuchni, ot, ofiary wojny. Spokojni, nie wadzili, nie upominali się, na dodatek on potrafił pomóc. Przed wojną też był w Sandomierzu żydowski lekarz, Weiss, bardzo szanowany, to i tego ludzie jakoś tak naturalnie poszanowali.

– Niech zgadnę, jego jest domek przy Zamkowej?

– Domek przy Zamkowej jest niczyj, należy do gminy, ale kiedyś należał właśnie do doktora Weissa i podobno właśnie tutaj siłą rzeczy zamieszkał Wajsbrot z rodziną. Ale to już wieść gminna, kwitów na to nie mam.

– A czemu to stoi puste?

– Oficjalnie sprawy własnościowe, nieoficjalnie miejsce jest nawiedzone.

– Nawiedzone?

– Że straszy.

– Dlaczego?

– Zaraz do tego dojdziemy.

Szacki pokiwał głową. Wiedział niestety, że to kolejna historia bez happy endu, wysłuchiwał jej niechętnie, ale nie tracił nadziei, że czegoś się dzięki niej dowie.

– Zima trwała, ludzie usiłowali przetrwać, Wajsbrot leczył, kobiecie rósł brzuch. Doktor zwłaszcza dzieciakom chętnie pomagał, ludzie mówili o dobrym podejściu, woleli prowadzać do niego niż do polskiego doktora. Tym bardziej że jak się okazało, żydowski doktor miał coś, czego nie mieli inni.

– Co?

– Penicylinę.

– Skąd miał żydowski doktor mieć penicylinę?

– Nie mam pojęcia i wtedy chyba też nikt nie wiedział, bo penicylina była amerykańska. Czy ją już ze sobą przywiózł, czy mu ją ktoś przemycał, czy miał jakieś kontakty dziwne na czarnym rynku? Nie wiem, wszystko tak samo prawdopodobne. Ale jak jednego i drugiego dzieciaka podniósł z suchot, gruchnęła wieść po okolicy. Mogę po colę?

– Słucham?

– Pójdę sobie po colę. Do kiosku. Zaraz wrócę.

– A tak, oczywiście.

Myszyński wybiegł, a prokurator wstał, żeby zrobić kilka ćwiczeń rozciągających, bolał go każdy – bez przesady każdy – mięsień. Było zimno, zaczął energicznie machać rękami, żeby się rozgrzać. Trudno powiedzieć, czy to ta wiosna trefna, czy udzielił mu się klimat opowieści. Sroga zima, zaspy pomiędzy szczątkami domów żydowskiej dzielnicy, powojenna martwota i opustoszenie. Słabe światło świecy albo naftowej lampy bije z okna murowanego dworku na Zamkowej. Tak zwanego na wyrost dworku, musiał już wtedy być w ruinie tak samo jak teraz, skoro pozwolili się osiedlić przybyszom. Pewnie doktorostwo przysposobili do mieszkania jakiś pokój na parterze, może dwa, o luksusach nie mogło być mowy. I stoi ta ruina z żółtym światłem w jednym oknie, matka z dzieckiem na ręku puka do drzwi, księżyc jest w pełni, kobieta rzuca długi cień na srebrnym śniegu, z tyłu ciemne bryły zamku i katedry zasłaniają gwiazdy. Mija długa chwila, zanim ciężarna kobieta z czarnymi lokami otwiera i wpuszcza niespokojną matkę do środka. Proszę, proszę, mąż już czeka. Czy tak to wyglądało? Czy może ponosi go wyobraźnia?

Wrócił zdyszany i zarumieniony archiwista z pięcioma puszkami coli. Szacki nie skomentował.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ziarno prawdy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Zygmunt Miłoszewski
Zygmut Miłoszewski - Gniew
Zygmut Miłoszewski
Dean Koontz - Ziarno demona
Dean Koontz
Zygmunt Zeydler-Zborowski - Kardynalny Błąd
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Jodi Picoult - Świadectwo Prawdy
Jodi Picoult
Zygmunt Bauman - Identitat, (2a ed.)
Zygmunt Bauman
Zygmunt Bauman - Dialektik der Ordnung
Zygmunt Bauman
Zygmunt Bauman - Europa
Zygmunt Bauman
Aleksander Świętochowski - Tragikomedya prawdy
Aleksander Świętochowski
Krasiński Zygmunt - Nie-Boska komedia
Krasiński Zygmunt
Zygmunt Krasiński - Moja Beatrice
Zygmunt Krasiński
Отзывы о книге «Ziarno prawdy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x