Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Jesteś pewien? – Sobieraj doszła trochę do siebie, ale ciągle była sinoblada.
– Raczej tak. Od wczoraj nie daje mi spokoju jedna rzecz, mianowicie zwłoki Budnikowej. Miała za paznokciami piasek, taki żółty nadmorski piasek. W czasie sekcji nie zwróciłem na to uwagi, wytłumaczyłem sobie, że może lubiła grzebać się w ziemi albo że to piasek z miejsca zbrodni. Ale dziś rano sprawdziłem i krzaki pod synagogą, i jej ogródek, w obu miejscach jest zwykła czarna ziemia.
– Co innego tutaj – mruknął Wilczur i skrobnął po ścianie, pod długim paznokciem zostało trochę żółtawego lessu.
– Dokładnie. – Szacki poszedł w kąt pomieszczenia, jak najdalej od trupa, żeby skiepować papierosa.
Dopiero wtedy zrobił to, na co do tej chwili nie mógł się zdobyć, czyli spojrzał wprost na zwłoki Szyllera, jednocześnie oświetlając go swoją latarką. Biznesmen-patriota był rozpoznawalny tylko dlatego, że przykuto go do ściany na tyle wysoko, że psy nie mogły pożreć jego twarzy. Cała reszta, od mniej więcej linii klatki piersiowej w dół, była krwawym strzępem, Szacki nawet nie chciał zgadywać, w które miejsca pasują porozrzucane po całym pomieszczeniu kawałki. Biegli, biegli się tym zajmą.
– Możemy już iść? – spytała cicho Sobieraj.
– I tak nic tutaj nie zdziałamy. – Wilczur wstał, skrzypiąc, zerknął na zegarek, ciągle było w nim jakieś podenerwowanie i zniecierpliwienie, zupełnie niepasujące do flegmatycznego zwykle policjanta. – Trzeba przysłać biegłych, reflektory, torebki na dowody. Muszą zbadać to pomieszczenie i całą okolicę, myślę, że jest też tutaj miejsce, gdzie trafili Budnik i Budnikowa, muszą tam być jakieś ślady.
– Może nawet więcej, niż nam się wydaje. – Szacki wolno obrócił głowę, oświetlając pomieszczenie. – Do tej pory działaliśmy na warunkach zabójcy, znajdowaliśmy wszystko wysprzątane i przygotowane dla nas, a to miejsce odkryliśmy zbyt wcześnie.
– Jak to?
– Ten szczęk, który słyszeliśmy, zanim dopadły nas psy, spójrzcie, na klatkach jest jakiś mechanizm czasowy, który je otworzył przed naszym przyjściem. Tyle tylko, że gdyby nie jeden dzieciak obdarzony absolutnym muzycznym słuchem, nie byłoby nas tutaj. Psy by się rozbiegły po podziemiach, może jeszcze trochę by pożyły, może zjadły resztki Szyllera, może jakoś wydostały się z labiryntu, a my byśmy je znaleźli nad Wisłą i mieli kolejną zagadkę. A gdybyśmy nie znaleźli, pewnie podsunięto by nam wskazówkę. W każdym razie na pewno jesteśmy tu za wcześnie i na pewno niezgodnie z planem zabójcy. Musimy to wykorzystać, jak najszybciej ściągnąć techników.
– I powiedzieć im, żeby byli ostrożni – dodała Sobieraj.
– Ha, wiedziałem, że ten zboczeniec nie siedział tutaj o świeczce! – doleciało ich z bocznego korytarza, w którym niepostrzeżenie zniknął Dybus. – Chodźcie, znalazłem akumulator!
Szackiemu neurony rozżarzyły się do czerwoności w tej tysięcznej sekundy, jaka była potrzebna, aby skojarzyć fakty, ale Wilczur i tak był szybszy od niego.
– Zostaw! – wydarł się potwornie policjant, Szacki nigdy nie słyszał takiego krzyku. Wydarł się za późno.
Prokurator Teodor Szacki najpierw zobaczył biały błysk, potem usłyszał grzmot, a potem fala uderzeniowa miotnęła nim o ścianę jak szmacianą lalką. Ostatkiem świadomości odnotował zaskakujące uczucie ulgi, odpływanie w ciemność oznaczało, że przestanie go boleć. Może na chwilę, może na zawsze – ale przestanie.
10
Wyglądało na to, że dowiedział się wszystkiego, czego mógł się dowiedzieć w sandomierskim archiwum. Czas wyruszyć dalej, na szczęście zapowiadało się, że nie będzie musiał opuszczać województwa, żeby zdobyć wszystkie potrzebne prokuratorowi informacje. Kto wie, przy odrobinie szczęścia jutro robota może być skończona. Śmieszne, praca dla wymiaru sprawiedliwości przy trudnej sprawie okazała się prostsza niż tradycyjne tropienie herbowej szlachty.
Mógł zostawić wszystkie akta w czytelni i wyjść, tak to zawsze wyglądało, ale tym razem wziął je pod pachę i wrócił do sali modlitewnej. Dlaczego? Na pewno udzielił mu się nastrój kryminalnego śledztwa, co u laików zawsze powoduje wzrost podejrzliwości, ostrożności i paranoi. Nie chciał zostawiać akt istotnych dla prokuratora tak po prostu na wierzchu, żeby każdy mógł do nich zajrzeć. Każdy – czyli w domyśle sam zabójca, jego wspólnik albo bliska im osoba. Poza tym drażniło go, że główna sala archiwum ciągle budziła w nim pewien lęk, przez co nie potrafił myśleć o niej spokojnie. Czy naprawdę jest aż tak miękki? Jedno dziwne wydarzenie, jeden trup zobaczony przez mgłę, z daleka, i teraz jojczy jak stara baba.
Dlatego Roman Myszyński dziarskim krokiem przeszedł przez próg ciężkich, stalowych drzwi i wszedł do głównego pomieszczenia synagogi. W świetle wpadającego przez okna popołudniowego słońca nie wyglądała na straszną, wyglądała przede wszystkim na zakurzoną. Wymalowane na sklepieniu znaki zodiaku nie sprawiały wrażenia ponurych i groźnych, tylko nieporadnych, zdradzały niewprawną rękę osiemnastowiecznego artysty. Mimo to nie czuł się do końca pewnie, wchodząc na górę rusztu po trzęsących się schodach – bo księgi hipoteczne były oczywiście na samej górze, koło pieprzonych mostków i pieprzonych okien, z których widać trupy.
Odłożył archiwalia w odpowiednie miejsce i stanął obok „swojego” okna, myśląc o tym jak o terapii. O, proszę, stoję i nic mi nie jest. Miejsce jak miejsce, luz.
I dokładnie w tej samej chwili przez ruszt przebiegła dziwna wibracja, cała konstrukcja zatrzeszczała na nitach, spawach i spojeniach, a mostek urwał się z zaczepu, spadł i huknął metalicznie o parapet okna, jakby zapraszając do znalezienia nowego trupa.
Roman Myszyński podskoczył i wrzasnął z przerażenia.
– Panie, co pan zwariował, czy jak? – na dole stał dyrektor archiwum i patrzył na niego z dezaprobatą.
– Co ja? Co ja? Nie moja wina, że macie tutaj jakieś ruchy tektoniczne.
Dezaprobata zniknęła z oczu dyrektora, pojawiła się łagodna pobłażliwość dla wariata.
– Oczywiście, ruchy tektoniczne. Mogę panu jeszcze w czymś pomóc? Bo jak nie, to chciałbym zamknąć – uśmiechnął się złośliwie – nasz lokalny ośrodek badań sejsmicznych.
11
Wiedział, że jest źle. Obejrzał w swoim życiu wystarczająco wiele dokumentów o wojnie, żeby wiedzieć, że jest bardzo źle. Teraz jego organizm pracuje w innym trybie, w żyłach ma więcej hormonów niż krwi, biologia chce mu dać maksymalną szansę na przetrwanie. Ale tak naprawdę ma poodrywane kończyny, bebechy zbierają się w kałuży, nie może otworzyć oczu, jak to zobaczy, na pewno dostanie jakiejś frontowej histerii, będzie się czołgał z oderwaną nogą w ręku albo próbował włożyć jelita na powrót do środka. Trochę szkoda, że tak się to wszystko kończy, ale z drugiej strony – może jednak jest jakieś potem albo jakieś od nowa, kto wie.
– Wstawaj, Teo! Nie możemy tutaj zostać! – Białe światło oślepiło go nawet przez powieki, zasłonił twarz ręką, myśląc, że to oznacza, że ma rękę, dobry znak.
– A moje nogi? – spytał bez sensu.
– Co twoje nogi? Wstawaj na swoje nogi, musimy stąd wynieść Marka, może jeszcze jest szansa, żeby go uratować. Szybko, Teo, błagam! – w głosie Sobieraj pojawiły się płaczliwe, histeryczne tony.
Prokurator Teodor Szacki zakasłał i zdecydował się otworzyć oczy. W powietrzu było tyle lessowego pyłu, że światła czołówek ryły w nim kreskówkowe, wręcz białe tunele. Twarz Basi Sobieraj pokryta była grubą warstwą lessu, w kurzu świeciły przestraszone oczy, wilgotne, oblizywane nerwowo usta i miejsce, gdzie znajdował swoją drogę cieknący z nosa gruby gil. On sam był zakurzony i pokiereszowany, ale cały, mógł ruszać wszystkimi członkami, potwornie tylko bolała go głowa i plecy w miejscu, gdzie wyrżnął o ścianę. Nie bez trudu wstał, zakręciło mu się w głowie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.