Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Marek Dybus, bardzo przyjemnie poznać pana – powiedział z wylewną serdecznością. – Przepraszam za ten wypadek, potknąłem się nieszczęśliwie.
Prokurator skinął głową. Wilczur i Sobieraj stali obok siebie z kamiennymi minami, co zapewne oznaczało, że z trudem hamują śmiech. Bez słowa poszli za Dybusem, prowadzącym ich do stojącego nieco na uboczu budynku, tuż obok muru, oddzielającego teren seminarium od spadającej w dół, do targowiska i Wisły, ulicy Zawichojskiej. Trzykondygnacyjna kamienica była ozdobiona szczytami stylizowanymi na barokowe, ale poza tym wyglądała na współczesną konstrukcję. Spytał o to Dybusa.
– Tak, postawili to w międzywojniu na Niższe Seminarium Duchowne, pod koniec lat dwudziestych chyba, nazywa się Nazaret. Jak na razie jednak dłużej tu rządzili świeccy niż duchowni. W czasie wojny była to gestapowska katownia, po wojnie ubecja, potem milicja i prokuratura. Sojdę tutaj przesłuchiwali, kojarzy pan sprawę?
– Tak.
– Dopiero w latach dziewięćdziesiątych oddali budynek diecezji, teraz jest tutaj akademik, czy jak to się u nich nazywa, dla kleryków i mieszkania dla wykładowców.
– Dlaczego tam idziemy? – spytał Szacki, wchodząc za przewodnikiem do wnętrza budynku i potem schodami na dół do wąskiej piwnicy.
– Bo w tym pełnym kleryków świętym budynku znajdują się wrota do piekieł. Jak go budowali, to przez przypadek natknęli się na średniowieczne tunele, na szczęście, zamiast po prostu zabetonować, mądry międzywojenny Polak zamontował drzwi. Proszę. – Wyjął z plecaka i dał każdemu z nich po czołówce.
Latarki były małe, ale dawały zaskakująco jasne, białe światło. Dybus wyglądał w niej jak wytrawny grotołaz, Wilczur jak upiór, a Sobieraj jak przedszkolna dekoracja świąteczna. Po minach, z jakimi na niego patrzyli, mógł przypuszczać, że on także, niestety, jak wytrawny grotołaz nie wyglądał.
– Zapnijcie się – powiedział chłopak, otwierając jednocześnie zamek w drzwiach, które wyglądem niczym nie różniły się od pozostałych. – Na dole jest dość chłodno, nigdy więcej niż kilkanaście stopni.
Gęsiego weszli do środka, podziemny korytarz zbudowany był z czerwonych cegieł i nie wyglądał na stary, na ziemi stały jakieś zakurzone słoiki. Przeszli kilka metrów, skręcili raz, potem drugi, potem zeszli kawałek po drewnianych schodkach, też niewyglądających na takie, co to pamiętają tatarskie czasy, tam Dybus otworzył kolejne drzwi i weszli z nich do małej sklepionej sali o wysokości mieszkania w bloku i powierzchni dziesięciu, może dwunastu metrów.
– Dobra, teraz dwa słowa wyjaśnienia – zagaił przewodnik, przekręcając pasek z czołówką na bok, żeby nie razić ich w oczy. – Jesteśmy siedem metrów pod ziemią, prawie dokładnie pod Żeromskiego, w tę stronę jest Brama Opatowska i Stare Miasto, w tamtą Wisła. Ciocia Basia mówiła, że ktoś słyszał dziwne dźwięki z trasy turystycznej, tyle tylko, że trasa jest absolutnie odcięta od pozostałych podziemi. To znaczy, że można tam coś usłyszeć, ale bez kilofa nie da się stamtąd nigdzie dalej wejść, wszystko jest albo zasypane, albo zamurowane, albo zalane.
– Zalane?
– Nie wodą. Nie będę się wdawał w szczegóły, opowiem w skrócie, żeby pan wiedział, o co chodzi. Sandomierz jest na lessie, less jest fajny, bo zarazem twardy i plastyczny, z jednej strony można na nim budować praktycznie bez fundamentów, z drugiej da się w nim kopać tunele paznokciami, nie martwiąc się o stemple i podpory. Dlatego przodkowie, odkąd tutaj ta wiocha stoi, kopali pod nią piwnice. Płyciej na ziemniaki, głębiej na kosztowności, najgłębiej na schrony. Zryli całe wzgórze jak krety, korytarzy było kilkanaście poziomów, dziesiątki kilometrów. I tak sobie to stało. Czasami coś się zapadło, ale jak na miasto wybudowane na serze szwajcarskim – i tak nieźle. Ale jest też less niefajny. Niefajny, bo pod wpływem wilgoci zachowuje się jak bryła piasku wrzucona do miski, rozpada się momentalnie, pstryk, ni ma. I w latach sześćdziesiątych nagle zaczął się Sando zwyczajnie walić, jak zbudowany na ruchomych piaskach. Dlaczego? Przez cywilizację. Miastu założono kanalizację, z kanalizacji ciekło, cieknięcie rozpuszczało wzgórze staromiejskie. Katastrofa. Jasne?
– Jasne. Bardzo też ciekawe, ale czas.
– Moment. Sprowadzili speców z AGH, sprowadzili górników z Bytomia. Górnicy rozebrali Stare Miasto, podrążyli szyby, zrobili plan lochów i te pod budynkami i jezdniami zalali mieszaniną lessu i szkła wodnego, która po zastygnięciu tworzy coś w rodzaju pumeksu, taką lekką, sztywną konstrukcję. A potem odbudowali starówkę.
– Tyle że wysiedloną inteligencję zostawili w blokach, a sprowadzili czerwonych – zaskrzypiał Wilczur. – Dlatego to teraz jak jakiś slums wygląda, menele i brudne okna.
– Co niespecjalnie należy do naszych rozważań, ale oczywiście dziękujemy za tę uwagę – skomentował Dybus z wdziękiem. Szackiemu podobał się ten chłopak, miał fajną, żywą inteligencję. I pomyśleć, że on mógł się wżenić w taką sympatyczną rodzinę. Przypomniało mu się miodowe ciało Klary i poczuł ukłucie żalu. Może jeszcze to jest jakoś do odbudowania?
– Część pozostałych piwnic zamienili na trasę turystyczną, resztę odcięto od miasta, ale ostała się i tak naprawdę nikt się nią nie zajmował, wszyscy byli przekonani, że to parę wilgotnych lochów. Dopiero my – zabrzmiało w tym trochę dumy – zaczęliśmy badać dokładniej. I okazało się, że nawet po zalaniu części tuneli pod Starym Miastem został tutaj labirynt. Bez żadnej przesady labirynt, rok siedzieliśmy w tych lochach prawie codziennie i zewidencjonowaliśmy nie więcej jak dwadzieścia procent korytarzy. Idziemy, za mną gęsiego.
Ruszyli, przeszli jeszcze kawałek sklepionym korytarzem, za nim był już nieprzyjemny, niski chodnik, jakby wydrążony w wysuszonym brązowawym błocie. Szacki dotknął ściany, w dotyku przypominała piaskowiec. Wystarczyło poskrobać paznokciem, żeby posypały się drobinki żółtego piasku.
Doszli do rozwidlenia.
– I teraz uwaga, muszę podać kilka zasad porządkowych. Po pierwsze, rządzę ja, nie obchodzą mnie zwyczajnie wasze tytuły i wasze szarże. – Rzut okiem na Wilczura, który wydawał się dziwnie spięty, być może cierpiał na klaustrofobię. – Po drugie, gdybyśmy się jakimś cudem rozdzielili, to na każdym skrzyżowaniu lub rozstaju jest na poziomie metra wyryta strzałka wskazująca drogę do wyjścia przy seminarium. Ale ponieważ strzałki są tylko na zbadanym przez nas terytorium, nie będziemy się rozdzielać. Po trzecie, uciekajcie z miejsc wilgotnych z widoczną cieknącą lub kapiącą wodą. To oznacza, że less jest tam niestabilny i może was pogrzebać. Jasne? Jasne, to idziemy.
Prokurator Teodor Szacki nie miał klaustrofobii, ale czuł się nieswojo. Korytarz był niski i wąski, jego piaskowa konstrukcja nie dawała poczucia bezpieczeństwa, miał wrażenie, że w zimnym, lekko zatęchłym powietrzu nie ma dość tlenu, żeby zaspokoić jego płuca. Oddychał głęboko, a ledwo nabierał powietrza. Choć możliwe, że to zdefasonowana przez Dybusa przepona miała problemy ze znalezieniem swojego miejsca. Wciąż kłuło go pod żebrami przy każdym kroku.
Szli w milczeniu przez kilka minut. Parę razy skręcili, wszystkie korytarze były do siebie bliźniaczo podobne. Niepokojąco podobne, skóra cierpła na samą myśl o możliwości zostania tutaj samemu i zgubienia drogi.
– Okej, jesteśmy – młody przewodnik zatrzymał się gwałtownie przy ścianie z desek. Jednej brakowało, widać było za nią szary beton. – Za tym murem jest trasa turystyczna, właśnie sala z różnymi skorupami. Jeśli faktycznie coś się tutaj dzieje i jeśli ktoś w środku słyszał hałasy, my powinniśmy usłyszeć je tym bardziej.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.