Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Staruszek gasł. Nie trzeba było kończyć medycyny, żeby to stwierdzić. Żółtawa skóra nieprzyjemnie opinała czaszkę, zwisała na szyi i na ramionach chorego, wyblakłymi, jakby pokrytymi galaretką oczami, z wysiłkiem wodził za Szackim. Jedynie bujne siwe wąsy kpiły z praw natury, zdrowo błyszcząc i przyozdabiając twarz chorego. Szacki pomyślał, że Sobieraj musiała być późnym dzieckiem, sama była pod czterdziestkę, staruszek na pewno miał koło osiemdziesiątki.
– Pan Teodor – nie tyle zapytał, co stwierdził staruszek.
Szacki drgnął zdziwiony, ale podszedł do łóżka i delikatnie uścisnął dłoń chorego.
– Teodor Szacki, miło mi – powiedział zbyt głośno, wstydząc się, że jego głos brzmi tak mocno i dźwięcznie. Wydało mu się to nie na miejscu.
– O, w końcu ktoś, kto nie szepcze jak w kostnicy – uśmiechnął się staruszek. – Andrzej Szott. Basia dużo o panu opowiadała.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – odparł Szacki najbardziej wyświechtanym tekstem świata. Jednocześnie poczuł swędzenie w głowie. Andrzej Szott. To nazwisko powinno mu coś mówić. Tylko nie pamiętał co.
– Wręcz przeciwnie. Chociaż ostatnio mniej na pana klnie.
Prokurator uśmiechnął się i wskazał na togę.
– Pańska?
– Tak, moja. Trzymam ją tutaj, bo bywa, że mózg mi się buntuje i, jak by to powiedzieć, odpływa. Toga pomaga przypomnieć sobie różne rzeczy. Na przykład, kim jestem. Przyzna pan, że taka wiedza się przydaje czasami.
Potwierdził uprzejmym skinieniem głowy, dziwiąc się jednocześnie, że stary prokurator wybrał togę zamiast zdjęcia żony albo córki. Dziwiąc się tylko przez chwilę. Gdyby on mógł wybrać tę jedną rzecz, która określa go najlepiej, to czy nie byłaby to właśnie toga z czerwoną lamówką?
– Zastanawia się pan, czy też by powiesił togę. – Szott czytał w jego myślach.
– Tak.
– I?
– Nie wiem. Być może. – Podszedł do togi, przejechał palcem po prążkowanej wełnianej tkaninie.
– Ta – Szott wskazał delikatnym ruchem palca – jest wyjątkowa. Widziała ostatni wykonany w Polsce podwójny kaes.
– Kraków, rok osiemdziesiąty drugi.
– Zgadza się. Wie pan, kogo powiesili?
Klik. I już wiedział, co powinno mu mówić nazwisko staruszka. Odwrócił się i podszedł do łóżka.
– Mój Boże, prokurator Andrzej Szott. To zaszczyt, wielki zaszczyt, proszę wybaczyć, że nie skojarzyłem od razu, naprawdę, bardzo przepraszam.
Staruszek uśmiechnął się łagodnie.
– Cieszę się, że ktoś pamięta.
Swoją drogą, Sobieraj naprawdę jest niezła, pomyślał Szacki, żeby się nie wysypać, że jej staruszek wsadził Sojdę i Adasia. Albo nie jest przyzwyczajona, że ktoś tutaj tego nie wie, albo – też możliwe – pan Szott był doskonałym prokuratorem, a niedoskonałym ojcem, niechętnie wspominanym przez własne dzieci.
Inaczej spojrzał na małą, spreparowaną jakby, pomarszczoną twarz, na słaby uśmiech pod wąsami, na blade oczy pod ciemnymi brwiami. A więc tak wygląda prokurator Andrzej Szott, oskarżyciel w jednej z najsłynniejszych i najbardziej bulwersujących spraw kryminalnych w historii Polski.
– Który to był rok? – zapytał.
– Siedemdziesiąty szósty. Sroga zima.
– Połaniec to powiat sandomierski?
– Staszowski, tuż obok. Ale wtedy to było jedno województwo tarnobrzeskie. Ja pracowałem tutaj, proces też był tutaj. Sąd wojewódzki w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu, tak to się wtedy nazywało. W Tarnobrzegu mieli województwo i siarkę, ale poza tym nic, wszystko było tutaj. Pamiętam, na Bramie Opatowskiej ktoś nabazgrał: „Brama Opatowska w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu”.
Tak, Połaniec, a ta wieś pod Połańcem to chyba Zrębin, z każdą kolejną nazwą Szackiemu przypominały się książki, jakie czytał o tej sprawie. Krall, Bratny i ten dziennikarz, Łuka chyba. Przypominały się fakty, pojawiały obrazy. Była wigilijna noc, Sojda…
– Jak Sojda miał na imię?
– Jan.
…Jan Sojda, nazywany „królem Zrębina”, w każdej wsi jest taki, zwiózł całą wieś autosanem na pasterkę do kościoła w Połańcu, ale zamiast pójść do kościoła, pili razem w autobusie, była to swego rodzaju wigilijna zrębińska tradycja. Trzydzieści osób w wozie, nikt wtedy nie wiedział, że są częścią większego planu. Zgodnie z tym planem pod pretekstem rodzinnej awantury znajoma wywabiła z kościoła małżeństwo Krystyny i Stanisława Łukaszków. Młodzi byli krótko po ślubie, ona miała osiemnaście lat, była w ciąży. Razem z nimi był brat Krystyny, dwunastoletni chłopak. Cała trójka miała nadzieję zabrać się autobusem ze wszystkimi, ale Sojda ich pogonił, „król” od dawna miał na pieńku z rodziną Kalitów, z której wywodziła się młoda i jej brat. Tym bardziej na pieńku, że w czasie jej wesela padło oskarżenie, że siostra Sojdy kradnie kiełbasę. Nie będzie nikogo podwoził, niech hołota maszeruje w śniegu pięć kilometrów do Zrębina.
No to hołota pomaszerowała. Autobus pełen biesiadników ruszył za nimi niedługo potem, dogonili młodych w połowie drogi. Najpierw potrącili dzieciaka, wtedy jeszcze mogło to wyglądać na wypadek. Ale kiedy Sojda i jego zięć Adaś wypadli z autobusu i zakatowali kluczem do kół Stanisława Łukaszka – już nie. Ciężarna dziewczyna uciekła w pole, błagała wujka – Sojdowie i Kalitowie byli spokrewnieni – żeby jej darował, że już jej męża zabili. Nie darowali, tym samym kluczem zatłukli. Został jeszcze dwunastolatek, Miecio, połamany, ale żywy. Położyli go na drodze i kilka razy przejechali samochodem, żeby upozorować wypadek. Tak samo postąpili z małżeńskimi zwłokami. Ułożyli wszystkich w rowie i wrócili do kościoła, żeby zapewnić sobie alibi. Wcześniej biesiadnicy zdążyli jeszcze w czasie dziwacznego rytuału złożyć Sojdzie przysięgę, że będą milczeć. Całowali krzyż, przysięgali, upuszczali kroplę krwi na kartkę papieru.
Śledztwo prowadzono pod kątem wypadku drogowego długie miesiące, coś śmierdziało w tej sprawie, ale mało kto myślał, że smród dotyczy zaplanowanej z premedytacją zbrodni. Raczej tego, że nikt się nie chce przyznać do prowadzenia po pijaku. Noc, ślisko, nieszczęśliwy wypadek. Pod takim zarzutem zatrzymano Adasia – spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. W śledztwie pojawiały się nowe fakty, ale też fakty znikały – zniknął na przykład świadek, który jako jedyny twierdził, że w wigilijną noc dopuszczono się morderstwa z zimną krwią. Utopił się w przepływającej przez Połaniec rzeczce kilkunastocentymetrowej głębokości. Nikt nie podejrzewał jednego – że trzydzieści normalnych osób, będących świadkami potwornej zbrodni na trzech osobach, w tym na ciężarnej kobiecie i dwunastoletnim chłopcu, nie puści pary z gęby w imię wiejskiej solidarności.
Nikt poza prokuratorem Andrzejem Szottem.
– To była w pewien sposób sprawa podobna do pańskiej – skomentował Szott myśl Szackiego. – Z tego, co mi Basia opowiadała.
– W jaki?
– Stara nienawiść. Trzeba mieszkać na prowincji, żeby znać taką nienawiść, w dużym mieście tego nie ma. Ludzie raz się widzą, raz nie, muszą się umówić, żeby się w ogóle zobaczyć. A we wsi na co dzień każdy każdemu w okno zagląda. Czyli jeśli żona się panu puści, to nawet jak się między wami ułoży, codziennie na ulicy i co tydzień w kościele będzie pan widział faceta, któremu obciągała. Żółć wzbiera, nienawiść rośnie, nawet jak pan nic nie zrobi, to pan gada, jakie ci Iksińscy szmondaki. Syn słucha. I jak się w szkole z synem Iksińskiego pobije, to nie tylko za siebie, ale i za pana. Czyli mocniej. I tak cegiełka do cegiełki, aż w końcu ktoś ginie, znika, topi się. Myśli pan, że taki Zrębin to jeden na świecie? Nie sądzę.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.