Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Takie… takie piekielne wycie, z głębi ziemi. Jakby tam kogoś męczyli albo torturowali.
Sasza spojrzał z góry na przyjaciela. Podniósł jedną brew.
– Tak, wiem, jak to brzmi. Doskonale wiem. Ale to mi nie daje spokoju. Wiesz, co tam się teraz dzieje, grasuje seryjny morderca, były już dwa trupy, dziś przeczytałem, że podobno ludzie przestali posyłać dzieci do szkoły, histeria. No i rozumiesz, to pewnie nic, raczej na pewno nic, ale jeśli coś? Głupio by było, nie?
– Wycie, mówisz? No dobra, powiem staremu, niech tam nada psiarni, może im się przyda. Coś jeszcze?
– Wycie, głównie wycie, takie trochę jak wiatr, trochę jęk, trochę krzyk. I jeszcze jeden dźwięk, wtedy nie mogłem go rozpoznać, za słaby był, ale dziś rano usłyszałem podobny i mi się skojarzyło.
– No?
– Ujadanie. Takie psie, wściekłe ujadanie, jakby gdzieś w tych lochach hodowali psy piekielne albo, ja wiem, wilkołaki mieszkały. Tak, wiem jak to brzmi.
2
Rozmowa była krótka, owocna i Szacki cieszył się, że udało mu się ściągnąć Myszyńskiego z Warszawy. Inteligentny, szybko myślący gość, odrobinę niepasujący do formy, którą sobie stworzył. Był fajnym, dobrym człowiekiem, takim, co to nikomu krzywdy nie zrobi i zawsze będzie się tak samo dziwił, jeśli jego to spotka. A próbował grać starego wyjadacza, zimnego i wyrachowanego cynika, którego interesuje jedynie profesjonalizm w jego robocie – i więcej nic. Rola sama w sobie przyzwoita, zwłaszcza w tym fachu, ale sens ma tylko wtedy, jeśli potrafi się ją zagrać bez fałszu. Szacki potrafił, a gość – prawie wcale. Na szczęście jego zdolności aktorskie były tutaj najmniej istotne.
Wyszedł z gabinetu, żeby umyć kubek po kawie, i zrobił to na tyle gwałtownie, że zderzył się w korytarzu z Basią Sobieraj. Wypadła jej z rąk mała paczuszka. Szybko schylił się, żeby ją podnieść – kartonowe pudełko z pocztową naklejką miało wielkość grubej książki, ale było bardzo lekkie, jakby pozbawione zawartości. Dworskim gestem zwrócił paczkę.
– Proszę, oto pani zguba.
Ze zdumieniem zauważył, że Sobieraj zaczerwieniła się jak dorastająca dziewczynka przyłapana na wstydliwej i intymnej czynności. Gwałtownym gestem wyrwała mu paczkę z rąk.
– Proszę patrzeć, jak pan chodzi, szanowny panie.
Miał ochotę się odgryźć, ale otworzyły się drzwi gabinetu Miszczyk, szefowa wyjrzała i wezwała go zdecydowanym gestem: uczeń proszony do dyrektora. Poszedł, ciągle trzymając w dłoni pusty kubek po kawie, zdobny w logo Legii Warszawa. U Miszczyk siedział mężczyzna o spuchniętej gębie alkoholika i wyglądzie kloszarda, wierzący zapewne, że jego zaniedbanie to sportowa elegancja. Budził niechęć. Wstał na widok Szackiego i przywitał się wylewnie.
– Ja kibicuję Polonii – powiedział, wskazując na kubek.
– Przepraszam, komu?
– No… drugiej warszawskiej drużynie…
– Ale jak to? Przecież w Warszawie jest tylko jedna drużyna – zażartował Szacki, czego tamten nie zrozumiał.
– Pan redaktor przyjechał z Warszawy, pisze duży reportaż o naszej sprawie – Miszczyk wybawiła idiotę z opresji. – Obiecałam, że będzie mógł zabrać panu kwadrans, panie prokuratorze, nie dłużej.
W Szackim zabulgotało, ale uśmiechnął się zdawkowo i zaproponował, żeby załatwili sprawę od razu, co pozwoli mu jak najszybciej wrócić do pracy.
Rozmowa na początku toczyła się wokół śledztwa, mechanizmów postępowania w wypadku podejrzenia działania seryjnego zabójcy i różnych niuansów prawa karnego. Szacki odpowiadał na pytania szybko i precyzyjnie, mimo starań dziennikarza nie pozwalał, aby wywiad zamienił się w miłą, niezobowiązującą pogawędkę, brutalnie ucinał też wszelkie próby skracania dystansu. Czekał na nieuniknione, czyli podróż w stronę żydowskich motywów i polskiego antysemityzmu. Nieuniknione zachowało się zgodnie ze swoim zakresem semantycznym – nadeszło.
– Zastanawia mnie ponura symbolika tego wszystkiego, coś wyjątkowo brudnego jest w tej krwawej zabawie motywami. Tutaj, w mieście słynącym z obrazu, który jest w jakiś sposób credo antysemityzmu. W województwie świętokrzyskim, w którego stolicy wydarzył się największy pogrom od czasu Zagłady. Wydawało się, że to wszystko stare blizny, a tymczasem wystarczy podrapać i co się okazuje? Że to niepogojone, ropiejące rany.
– Symbolika mnie nie interesuje – skwitował chłodno Szacki.
Dziennikarz uśmiechnął się.
– To takie bardzo polskie, nie uważa pan? Mnie nie interesuje. Jak się pojawia drażliwy temat, to zaraz ktoś powie „a po co to wyciągać”, „a dajcie sobie spokój”, „a po co to jątrzyć niepotrzebnie”.
– Przykro mi, ale nie wiem, co jest typowo polskie, mam dyplom z prawa, nie z antropologii. Poza tym pan mnie nie słucha. Może pan wyciągać i jątrzyć, ile dusza zapragnie, nie namawiam pana, żeby pan cokolwiek odpuszczał. Informuję pana tylko, że jako urzędnika w służbie Rzeczpospolitej Polskiej nie interesuje mnie symbolika, nawet brudna i krwawa.
– To czemu kazał pan zatrzymać pijanych gówniarzy, którzy urządzili sobie antysemicką demonstrację?
– Sto dziewięćdziesiąt sześć, dwieście pięćdziesiąt sześć, dwieście pięćdziesiąt siedem, dwieście sześćdziesiąt jeden, dwieście sześćdziesiąt dwa.
– Słucham?
– To przepisy kodeksu karnego, które w tym wypadku mają zastosowanie. Przede wszystkim znieważenie miejsca pamięci, znieważenie miejsca spoczynku zmarłego i nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych. Moja praca polega na stawianiu przed sądem osób, które naruszyły przepisy prawa. Nie kieruję się w tym ideologią, nie kieruję się symboliką.
– Rozumiem, to oficjalne stanowisko. A nieoficjalnie co pan o tym sądzi?
– Nieoficjalnie nic nie sądzę.
– Czy spotyka się pan z przejawami antysemityzmu?
– Nie.
– Czy stereotypy przeszkadzają w prowadzeniu śledztwa?
– Nie.
– Czy wie pan, że w Sandomierzu ludzie nie posyłają dzieci do szkoły?
– Tak.
– Czy sądzi pan, że spowodowane jest to powrotem wiary w legendę o krwi?
– Nie.
– Czy wie pan, co mówi sandomierska ulica?
– Nie.
– A co piszą prawicowe media?
– Nie.
– Nie rozumiem, skąd u pana totalne odrzucenie takiej rozmowy, skąd ta panika. Musi pan się przecież zastanawiać, jakie jest źródło tych wydarzeń, ich geneza. Nie wiem, czy czytał pan książki Grossa?
– Nie – skłamał Szacki.
– Szkoda. On opisuje falę powojennego antysemityzmu, gniew sąsiadów na widok ocalałych z Zagłady, nienawiść. Ja tak myślę, że to pokolenie powojennych antysemitów wychowało następne pokolenie, a ono wychowało następne. Wierzące w żydokomunę, w światowy spisek, w międzynarodową finansjerę. A jednocześnie pozbawione przeciwwagi. Przeciwwagi w formie zwykłego żydowskiego sąsiada, z którym wspólnie chodziliby na ryby, znaliby go i dzięki temu mogliby, słysząc te straszne stereotypy, wzruszyć ramionami i powiedzieć: „E, pieprzenie, Szewek taki nie jest”. I gdzieś z tego pokolenia wyrósł pana sprawca, nosiciel najstraszniejszych polskich stereotypów, pozbawiony wiedzy, nierozliczony, pałający nienawiścią do wszystkiego, co obce. I ta jego nienawiść znalazła tutaj, na antysemickiej ziemi, swoją straszną realizację.
Zegar koło godła wskazywał, że Szackiego czekały jeszcze dwie minuty tych męczarni. Zamierzał wstać dokładnie w tej sekundzie, kiedy minie kwadrans rozmowy, która go męczyła, nużyła i wkurwiała. Martwił się, że tak dużo potrzebnej mu dziś energii marnuje teraz na to, aby nie wybuchnąć, nie pokłócić się z debilem, któremu zależało tylko na jednym: udowodnić tezę o żydożerczych Polakach. Był zaskoczony, że jak na razie najwięcej empatii, woli zrozumienia i zdrowego rozsądku w tej sprawie zobaczył u młodego, urodzonego w Izraelu rabina. Maciejewski miał rację: same skrajności, tutaj nigdy nic normalnie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.