Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
7
Na twarzy dziewczyny pojawiło się niedowierzanie, ale ciągle pozwalała mu trzymać rękę na udzie, dobry znak. Roman Myszyński pozwolił sobie przesunąć ją wobec tego trochę wyżej, na kawałek skóry ponad koronką pończoch, tyle tylko, że nie było tam ani koronki, ani skóry. No nie, nie mówcie, że ktoś dziś chodzi do klubu w rajstopach. Co to jest, jakieś vintage party czy jak, zaraz się okaże, że ma stanik z elastanu i nieogolone pachy. Czy on raz w życiu nie mógłby trafić normalnie? Nie że raz na miesiąc, nawet nie raz na pół roku i nie raz na rok. Raz, raz w ogóle.
– Czyli że jesteś kimś w rodzaju detektywa? – zapytała, nachylając się w jego stronę.
– Nie tyle w rodzaju, co po prostu detektywem – odkrzyknął, notując w pamięci, żeby nigdy, przenigdy nie zapraszać już nikogo przed randką na kalmary w sosie czosnkowym. – Wiem, jak to brzmi, ale tak jest. Siedzę w biurze, przychodzi ktoś, najpierw coś kręci, sprawdza, czy można mieć do mnie zaufanie. A potem – zawiesił głos – a potem wyjawia mi swoje najskrytsze tajemnice i dostaję od niego zlecenie. Nawet nie masz pojęcia, jak pokrętnie układają się ludzkie losy.
– Chciałabym zobaczyć twoje biuro. Wyjawić ci swoje tajemnice.
– Te najskrytsze? – zapytał, czując, jak tandeta tej odzywki sprawia, że odchodzi mu ochota na wieczór pełen wrażeń.
– Nie masz pojęcia! – odkrzyknęła przez muzykę.
Chwilę potem siedzieli już w taksówce, która wiozła ich z centrum do jego „biura”, czyli małej kawalerki na Grochowie. Miejsce nie było może luksusowe, ale klimatyczne, w porośniętej winem przedwojennej willi z ogrodem, przycupniętej pod blokami osiedla Ostrobramska, zwanego w okolicy Mordorem. Całowali się namiętnie, kiedy zadzwonił telefon. Numer prywatny. Odebrał, zaklinając w duchu bogów wszystkich religii, żeby to nie była matka.
Słuchał przez chwilę.
– Oczywiście, że kojarzę, panie prokuratorze – powiedział rzeczowym, niższym niż zazwyczaj głosem, rzucając dziewczynie wymowne spojrzenie. – Takich spraw się nie zapomina… Tak, teraz akurat w Warszawie… Jasne… Aha, aha… Rozumiem… Oczywiście… Muszę się przespać kilka godzin, trzy godziny na dojazd, mogę być u pana o ósmej… Tak, jasne, do zobaczenia.
Ruchem rewolwerowca zamknął futerał telefonu i schował go do kieszeni marynarki. Dziewczyna patrzyła na niego z podziwem.
– Wie pan co, żeby prokurator do ludzi o północy wydzwaniał – rzucił taksówkarz, patrząc na niego w lusterku. – Normalnie, kurwa, Związek Radziecki nam tutaj zrobią, platfusy, kondominium, panie.
Rozdział ósmy
środa, 22 kwietnia 2009
Ziemia świętuje swój dzień, Jack Nicholson 72. urodziny, Donald Tusk – 52., a znawcy motoryzacji fetują 7. rocznicę śmierci poloneza. W Polsce prawie pół miliona gimnazjalistów pisze kończący szkołę egzamin, poza tym rząd zapowiada całkowity zakaz palenia, 25-letni alpinista wspina się bez zabezpieczeń po ścianie na szczyt hotelu Marriott w Warszawie, a konkurs na kabareciarza roku wygrywa minister infrastruktury, zapowiadając, że autostrady A1, A2 i A4 będą skończone przed Euro 2012. U zachodnich sąsiadów rozpoczyna się wielki proces islamskich terrorystów, u wschodnich zostaje przywrócony trener hokejowy, zwolniony wcześniej za to, że jego drużyna śmiała wygrać z drużyną prezydenta Łukaszenki. W Sandomierzu policjanci zatrzymują mężczyznę, który oskarżył kilku czternastolatków o kradzież na bazarze 74 butelek piwa oraz butelki wódki i w ramach odszkodowania wymusił od nich pieniądze. Tymczasem prawdziwi złodzieje wynoszą z otwartego mieszkania torebkę, a w niej 180 złotych. Właściciele siedzieli na balkonie. I nie dziwne, bo choć temperatura nie przekracza 18 stopni, a w nocy potrafi spaść do dwóch, to dzień słoneczny i piękny.
*
Odkąd w autobusie na pierwszym gimnazjalnym wyjeździe Marcin wylądował obok Saszy – tylko obok tego przerośniętego dryblasa o wyglądzie mordercy było wolne miejsce – obu chłopców połączyła może nie tyle przyjaźń, co specyficzna znajomość. Nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, nie odwiedzali się w domach, nie zapraszali na imprezy, nie chodzili nawet do tej samej klasy. Obaj byli dość osobni i obaj swoją osobność szanowali. Marcin był raczej chuchrem, niskim słomianym blondynkiem w okularach, tyleż znanym, co wyśmiewanym skrzypkiem, grającym czasami, ku swojej rozpaczy, na szkolnych imprezach. Trochę komponował, kręciła go myśl, że mógłby kiedyś pisać muzykę do filmów, ale jego kompozycje znała tylko Ola i właśnie Sasza.
O Saszy chodziły słuchy, że handlował narkotykami i był związany z ruską mafią, plotki na tyle rozpowszechnione, że nawet nauczyciele traktowali go z zaskakującą pobłażliwością, bojąc się zapewne, że przez zbyt niską ocenę semestralną jakiś mafioso w szeleszczącym dresie przewierci im kolano w szkolnej szatni. Z natury milczący Sasza milczał w tej sprawie szczególnie, co oczywiście tylko potęgowało plotki, a kiedy ktoś odważył się podejść do niego i zapytać o towar, Sasza najpierw długo milczał, gapiąc się na klienta bez mrugnięcia powieką, a w końcu nachylał się i mówił z celowym zaśpiewem: „Nie dla ciebie”.
W rzeczywistości Sasza nie handlował niczym, jego największą, nieznaną nikomu pasją było kino dokumentalne, którego miał w swoim komputerze terabajty. Podrzucał co jakiś czas Marcinowi co lepsze i co bardziej kontrowersyjne kawałki ze swoich zbiorów. Ostatnio dzięki Saszy Marcin obejrzał niezwykły film o amerykańskim Żydzie, który jedzie z dzieciakami szukać w Polsce ludzi, którzy uratowali jego ojca. Najbardziej uderzył go stary, chory, podpięty do różnych rurek Żyd, który od sześćdziesięciu lat mieszka w Izraelu, już nie kontaktuje i tylko powtarza, że chciałby do domu. Tłumaczą mu, że przecież jest w domu, a on swoje – że do domu. „Tato, a gdzie jest ten twój dom?” – ktoś w końcu pyta. „Jak to gdzie? Zawichojska siedem” – odpowiada. Marcin nie potrafił wytłumaczyć dlaczego, ale bardzo go ta scena wzruszyła.
Sasza stał oparty o parapet, z założonymi na piersi rękami, i gapił się w przestrzeń, w luźnych ciuchach i jasnej bluzie wydawał się jeszcze potężniejszy niż zwykle. Marcin podszedł, skinął głową na powitanie i oparł się o parapet obok niego.
– Pion na e4 – powiedział.
Sasza zmarszczył brwi, pokiwał z uznaniem głową.
– Skoczek na c4 – mruknął.
Rozgrywali partie szachowe właściwie bez przerwy, od momentu poznania się w autobusie, kiedy Sasza na komórce grał w szachy właśnie. Teraz wyglądało to tak, że każdy miał w domu swoją szachownicę, a w szkole codziennie wymieniali się jednym ruchem. Tyle tylko, że Marcin miał na obmyślenie i przygotowanie swojego ruchu cały dzień, Saszy odpowiedź na jego często godzinami opracowywane posunięcia nie zajmowała więcej niż kwadrans. Raz poprosił o czas do namysłu do następnej przerwy, Marcin wtedy chodził dumny przez tydzień. Ale nie wygrał nigdy, jakiś ruski gen sprawiał, że Sasza był niepokonany.
– Słuchaj, czy ja dobrze pamiętam, że twój stary jest przestępcą, łapówkarzem, oprawcą i gnidą?
– Zgadza się, faktycznie jest oficerem policji – odparł Sasza.
– Byłem w poniedziałek na wycieczce w Sandomierzu.
– Przykro mi.
– Zwiedzaliśmy takie lochy pod starówką, kiedyś podobno były tego całe piętra, teraz został taki korytarz beznadziejny, a może pokazują tylko tyle.
– No.
– No i słyszałem wycie.
– Czyli Mary w końcu znalazła łechtaczkę. To koniec, teraz nikt nie jest bezpieczny.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.