Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy

Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Umilkli. Trasą turystyczną musiała przechodzić wycieczka, słyszeli kroki, stłumione słowa, śmiech. Wysoki głos przewodniczki, która opowiadała o czyimś niespotykanym bohaterstwie. Wszystkie dźwięki oddaliły się po chwili i zostali w nieprzyjemnej, gęstej ciszy. Szacki wzdrygnął się, czując, że coś chodzi mu po ręce – była to dłoń Sobieraj. Spojrzał na nią zdziwiony, ale Basia uśmiechnęła się tylko przepraszająco. Ręki nie puściła, było to nawet przyjemne. Ale tylko przez krótką chwilę, potem wszystkie inne uczucia wyparło gwałtowne uderzenie lęku. Z plątaniny czarnych korytarzy doleciało ich dalekie, ale wyraźne zwierzęce wycie.

– O kurwa – powiedział Dybus.

Sobieraj głośno westchnęła, kurczowo zacisnęła dłoń.

– Potrafisz powiedzieć, gdzie to? – spytał Szacki, zadowolony, że w jego głosie nie słychać drżenia.

– Echo oszukuje, ale stawiałbym na zachód, w stronę synagogi i kościoła Świętego Józefa. Do Podwala mam wszystko opisane, potem zobaczymy.

Szli teraz znacznie wolniej i ostrożniej. Najpierw Dybus, potem Szacki i ciągle uczepiona jego ręki Sobieraj. Milczący Wilczur zamykał stawkę. Szackiemu przeszło przez głowę, żeby wyprowadzić stąd starego policjanta. Jeśli faktycznie ma klaustrofobię i dostanie w tych lochach ataku serca, to trochę skomplikuje ich wycieczkę.

– Gdzie teraz jesteśmy? – zapytał. Przeszli około stu metrów, chodnik schodził łagodnym łukiem w dół, minęli do tej pory jedno skrzyżowanie i jedno boczne odgałęzienie, zasypane lessowym gruzem.

– Pod murami, z lewej strony mamy Stare Miasto, z prawej Podwale. Słyszycie?

Wycie powtórzyło się, nawet jeśli było głośniejsze, to tylko trochę. Sobieraj spojrzała na zegarek.

– Która?

– Za chwilę trzecia.

Szli pomału dalej, słabe potępieńcze wycie było słyszalne za każdym razem, kiedy się zatrzymali. W pewnej chwili dobiegł ich wyraźny, metaliczny dźwięk, jakby ktoś upuścił klucz francuski na betonową podłogę warsztatu. Dybus zatrzymał się.

– Słyszeliście?

– Idziemy – ponaglił Szacki i pociągnął Sobieraj, jej ręka wyślizgnęła się z jego spoconej dłoni.

– O mój Boże – wycedziła głucho, takim tonem, że wszyscy na nią spojrzeli. Basia Sobieraj podniosła pomału do góry dłoń, w białym świetle latarek było widać, że jest cała czerwona od krwi. Kobieta zgięła się wpół, wyraźnie miała zamiar zwymiotować.

– Basiu, hej, spokojnie – Szacki delikatnym ruchem wyprostował koleżankę. – Nic się nie stało, skaleczyłem się w prokuraturze, przepraszam, nie zdążyłem tego opatrzyć. Nie czułem, że krwawię, przepraszam.

Spojrzała na niego wrogo, ale z ulgą. Bez słowa wyjęła z kieszeni cienki jedwabny szalik i prowizorycznie opatrzyła jego dłoń.

– Nie wiem, czy nie powinniśmy wysłać tutaj kogoś lepiej wykwalifikowanego – mruknęła. – Dziwne lochy, dziwne wycie, nie wiemy, czego szukamy, jeszcze ta krew, zły znak.

– Szukamy Szyllera – powiedział Szacki. – Do tej pory jak ktoś w tej sprawie ginął, to potem znajdował się sprawiony jak wieprzek.

– Jagnię raczej – poprawił Wilczur. – Wieprzek trefny.

– Trefny?

– Niekoszerny.

– W każdym razie jest szansa, że tym razem znajdziemy kogoś szybciej.

– Skąd w ogóle wiesz, że to ma związek?

– Wycie, ujadanie, wszystko pasuje.

– Zwariowałeś? – Sobieraj wykonała swój gest zdziwienio-oburzenia, z którym było jej bardzo do twarzy. – Gdzie ci ujadanie pasuje?

– A co masz na obrazie w katedrze? Porwanie dziecka, jego zamordowanie, wytaczanie w beczce krwi i rzucanie resztek psom na pożarcie. Czego jeszcze nie widzieliśmy?

– O Boże – jęknęła Sobieraj, ale nie dlatego, że ta informacja ją przeraziła. Tym razem wycie było wyraźniejsze, słychać też było wściekłe, szczekliwe ujadania. Zniekształcony przez pokręcone korytarze dźwięk wydawał się piekielny, cierpła od niego skóra, sztywniały włosy, mięśnie napinały się, czekając na sygnał do ucieczki.

– Nie przeszliśmy tak daleko – jęknął Dybus. – Może lepiej spieprzajmy.

– Spokój – zakomenderował chłodno Szacki. – Czego się spodziewacie? Psa Baskerville'ów? Piekielnej bestii, ziejącej płomieniami? Pies to pies. Ma pan broń, inspektorze?

Wilczur odchylił połę marynarki, koło jego zapadniętej klatki piersiowej kołysało się w kaburze coś, co wyglądało na klasycznego policyjnego walthera.

– Idziemy. Szybko.

Ruszyli, potępieńcze zwierzęce dźwięki zbliżały się do nich błyskawicznie, Szacki nie mógł pozbyć się wrażenia, że stoi pośrodku drogi złapany w reflektory pędzącego samochodu i zamiast uskoczyć, zaczyna szarżować w jego stronę. To pies, to tylko przestraszony pies i akustyka małego pomieszczenia, nic więcej, tylko pies, powtarzał sobie w myślach. Idący przed nim Dybus zatrzymał się gwałtownie, prokurator siłą rozpędu wpadł na niego i dalej wszystko potoczyło się szybko, niestety zbyt szybko i zbyt chaotycznie.

Brat Klary zatrzymał się, ponieważ za zakrętem korytarza zaczynały się wykute w lessie schody, schodzące ostrą spiralą w dół, gdzie czekała granatowa ciemność i skąd dochodziło wściekłe ujadanie, już nawet nie tyle głośne, co ogłuszające. Być może chciał ostrzec pozostałych, być może chciał ustalić, co dalej, jego intencje stały się nieistotne w momencie, kiedy pchnięty przez Szackiego runął z krótkim okrzykiem w dół. Prokurator zachwiał się i upadł na kolana, jakimś cudem udało mu się utrzymać równowagę i zastygł w przedziwnej pozycji: stopy i kolana zostały mu na poziomie korytarza, dłońmi natomiast zaparł się o ściany – z braku lepszego słowa – klatki schodowej. Ktoś z tyłu, może Sobieraj, a może Wilczur, chwycił go za połę marynarki i już miał odetchnąć z ulgą, kiedy tuż przed jego twarzą pojawiła się morda wściekłego psa o szalonych ślepiach, czarna, kudłata, pokryta kurzem, śliną i zaschniętą krwią. Chciałem psa Baskerville'ów? No to mam, pomyślał Szacki.

Pies, kundel wielkości owczarka, nie rzucił mu się do gardła, zastygł kilka centymetrów od jego twarzy i ogłuszająco ujadał, nie potrafił złapać równowagi na wąskich stopniach, drapał je tylko pazurami, wzbudzając duszącą chmurę lessu. Przestraszony i oszołomiony Szacki oderwał jedną rękę od ściany, żeby zasłonić się przed zębami spłoszonego zwierzęcia, i to był jego drugi największy błąd tego dnia – pierwszy miał jeszcze przed sobą. W momencie kiedy machnął psu przed pyskiem zakrwawioną ręką z przesiąkniętym krwią szalikiem, zwierzę oszalało. I tak jak jeszcze ułamek sekundy wcześniej przytrzymywany Szacki miał szansę na zachowanie równowagi, to gwałtownie ugryziony stracił ją całkowicie i wyjąc z bólu, stoczył się razem z psem na dół schodów, uderzając na koniec w coś miękkiego, co musiało być Markiem Dybusem. Czołówka oczywiście spadła mu z głowy i teraz pod jakimś dziwnym kątem oświetlała jego walkę z potwornym, wściekłym kundlem. Jedną dłoń miał cały czas uwięzioną między jego szczękami, drugą bezskutecznie próbował odciągnąć głowę zwierzęcia. Szarpał za mokre kudły, drąc się i wrzeszcząc, ale pies nie zamierzał odpuścić, wgryzał się tylko coraz mocniej, czuł wyraźnie, jak kolejne tkanki pękają pod naporem szczęk. Działając bardziej instynktem niż rozumem, puścił łeb i sięgnął do kieszeni marynarki po glocka. Wijąc się gwałtownie, próbując wyszarpać ciało spod łap psa, które teraz ryły pazurami po jego brzuchu, zamiast po lessie, jakimś cudem odbezpieczył pistolet, wsadził go w pysk zwierzęcia tuż koło swojej dłoni i strzelił.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ziarno prawdy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Zygmunt Miłoszewski
Zygmut Miłoszewski - Gniew
Zygmut Miłoszewski
Dean Koontz - Ziarno demona
Dean Koontz
Zygmunt Zeydler-Zborowski - Kardynalny Błąd
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Jodi Picoult - Świadectwo Prawdy
Jodi Picoult
Zygmunt Bauman - Identitat, (2a ed.)
Zygmunt Bauman
Zygmunt Bauman - Dialektik der Ordnung
Zygmunt Bauman
Zygmunt Bauman - Europa
Zygmunt Bauman
Aleksander Świętochowski - Tragikomedya prawdy
Aleksander Świętochowski
Krasiński Zygmunt - Nie-Boska komedia
Krasiński Zygmunt
Zygmunt Krasiński - Moja Beatrice
Zygmunt Krasiński
Отзывы о книге «Ziarno prawdy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x